"Idol" powraca. Wojtek Łuszczykiewicz: Najbardziej szanuję kosmitów
Wszyscy czekamy na ciarki na plecach. I to jest moje główne kryterium - mówi Interii Wojtek Łuszczykiewicz, jeden z jurorów nowego "Idola". Muzyczny show Polsatu po latach wraca na antenę w środę 15 lutego.
W środę 15 lutego o godzinie 20 rozpocznie się nowa edycja "Idola". Uczestników oceniać będzie jury w składzie: Elżbieta Zapendowska (była jurorką wszystkich poprzednich czterech edycji, potem była w m.in. "Must Be The Music"), Ewa Farna, Janusz Panasewicz (wokalista Lady Pank) i Wojtek Łuszczykiewicz (lider grupy Video).
Michał Boroń, Interia: Czym nowy "Idol" różni się od starego? Śledziłeś pierwsze edycje?
Wojtek Łuszczykiewicz: - Śledziłem z zainteresowaniem. Byłem ogromnie ciekaw czy format tego typu jest w stanie wygenerować artystów, którzy na dłużej będą funkcjonować w przestrzeni muzycznej. Jak się okazało, całkowicie ją zdominował. Właściwie ciężko znaleźć dziś w szeroko rozumianej "rozrywce" wokalistów czy zespoły, które nie są z jakiegoś programu.
Ktoś może się zżymać, że romantyczne czasy drogi przebytej z kolegami z garażu do wielkich scen minęły przez to bezpowrotnie. Jednak jestem zdania, że każda okazja, która może pomóc wartościowym ludziom pokazać swój talent innym jest arcy chwalebna. Główna różnica polega chyba głównie na budowaniu innych relacji z uczestnikami. Zabawa w złego policjanta czy budowanie swojej pozycji poprzez jak najwymyślniejsze dołożenie śpiewającym, odeszło już raczej do lamusa. I chyba dobrze, bo emocje można budować za pomocą całej palety innych środków.
"Idol" był pierwszy, ale od tego czasu pojawiło się mnóstwo programów tego typu, również u konkurencji, od "Mam talent", przez "X Factor" i "The Voice of Poland" po "Must be the Music". Czym chcecie przyciągnąć, zaskoczyć widzów?
- Na początku myślałem, że magnesem może być moja uroda. Jednak po pierwszych zdjęciach szybko zorientowałem się, że na tym sukcesu nie zbudujemy (śmiech). Na końcowy sukces składają się zawsze trzy podstawowe elementy: jury, uczestnicy i ekipa realizująca program. Jeśli chodzi o naszą czwórkę, to nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy mieszkanka naszych osobowości i temperamentów okaże się wybuchową. To ocenią widzowie. Ja mogę tylko powiedzieć, że na razie bawię się w tym towarzystwie bardziej niż wyśmienicie.
No i jest jeszcze "piąty Beatles", czyli Maciek Rock, który wprowadza duży element swobody, bezcenny w takich sytuacjach. Uczestnicy reprezentują całą tęczę barw, więc tu się nie martwię, a ekipa - od reżysera, przez operatorów aż do montażystów - prześciga się we wzajemnym zaskakiwaniu pomysłami. Czyli można uczciwie stwierdzić, że zrobiliśmy wszystko, żeby telewidz miał poczucie dobrze zmarnowanego czasu przed telewizorem. Teraz czekamy tylko na odbiór.
Nie uniknięcie porównywania do starego jury. Będziesz bardziej jak Kuba Wojewódzki czy Robert Leszczyński?
- Będę bardziej jak Ela, bo większość czasu na planie spędzam w damskich ubraniach, które tradycyjnie podkradam żonie na takie okazje. Kuba i nieodżałowany Robert byli dziennikarzami muzycznymi, troje z nas to wokaliści, co na wejściu pozycjonuje nas inaczej i sprawia, że podchodzimy do tematu z innej perspektywy i z innymi intencjami. Od porównań pewnie nie uciekniemy, jednak użyłbym odniesienia do retoryki futbolowej. Dzisiaj w Barcy gra Neymar czy Messi, wcześniej Ronaldinho, a jeszcze wcześniej Hristo Stoiczkow. Każdy miał swój styl, zatem kupowało się koszulkę tego, który nam najbardziej pasował. Ważne żeby gra się kleiła, a klub święcił triumfy. Staramy się zatem grać zespołowo i do jednej bramki. I uważać, żeby nie dać się złapać na spalonym (śmiech).
Czy gdybyś sam był teraz na początku drogi, to czy byś się zgłosił do "Idola" lub innego tego typu programu? I dlaczego?
- Nie zgłosiłbym się, bo po pierwsze: odpadłbym w przedbiegach, po drugie: w życiu nie potrafiłbym wybrać jednej piosenki, z której mógłbym uczynić oręż, po trzecie: nie dałbym rady nerwowo. A potem płakałbym całymi dniami w poduszkę, słuchając składanki "Rock Ballads IV". Tym bardziej podziwiam i szanuję młodzież, która przychodzi do nas z pieśnią na ustach. "Kosmitów" również, a nie wiem czy nie najbardziej (śmiech).
Jakimi kryteriami kierujesz się przy wyborze nowego idola - głos, interpretacja, charyzma, osobowość?
- Wspomniane części składowe to oczywiście niezbędne elementy równania, jednak wyłącznie pomocnicze. Muzyka to nie matematyka i wszystkie poszczególne dane nie mają większego znaczenia. Nie ma wzoru, który tłumaczy który artysta jest lepszy. Nie wiem dlaczego wolę Doorsów od Beatlesów, a mój kolega odwrotnie. Nie wiem również, dlaczego ja kocham Nirvanę, a moje znajome Beyonce. Wiem tylko, że wszystkie wybory łączy euforyczny stan, w który wprowadza nas dany artysta. Przepuszczam zatem każdego przez swój subiektywny filtr i dzielę się na bieżąco swoimi emocjami. Tylko to gwarantuje mi uczciwość wobec siebie i współoglądaczy. Techniczne umiejętności to sprawa drugorzędna. Bo przecież na samym końcu wszyscy czekamy na ciarki na plecach. I to jest moje główne kryterium. Albo są, albo ich nie ma.
Jako jedyny z obecnego jury nie masz doświadczenia w ocenianiu innych - czy pozostali udzielali ci jakiś rad, wskazówek? Podobno od razu żeście się polubili?
- Polubiliśmy się przerażająco szybko. Mam intelektualny romans z Elą, jestem w niej po prostu zakochany. Sarkazm, ironia, abstrakcyjne myślenie - z tym robiłem sobie bułki do szkoły, a okazało się, że Elżbieta ma tego pełne kieszenie. Panas jest niekwestionowanym królem rockendrola, chłopakiem z tej samej gliny co postacie Niziurskiego czy Bahdaja. A przecież to z takimi właśnie, honorowymi łobuziakami, chciało się szukać guza na podwórku do upadłego.
"Idol" przed startem
Z kolei Ewa, w przeciwieństwie do znacznej części młodych wokalistek - jest wybitnie niezmanierowana, otwarta i naturalna, a jej dystans do siebie można mierzyć w kilometrach. Rad nie było, od razu wiedzieliśmy czego szukamy. I właściwie ja nikogo nie oceniam. Raczej prowokuję do otwarcia się, zaczepiam uczestników licząc na spontaniczną reakcję. Stawiam irracjonalne pytania, próbując między wierszami dowiedzieć się, jakie książki ich ukształtowały, jaki mają stosunek do świata, ludzi i czy są dobrzy dla zwierząt. Tutaj jest ukryta prawda o nich. Jestem zatem Sherlockiem na miarę swoich potrzeb i ich możliwości. Lub odwrotnie (śmiech).
Czy najłatwiej ci było złapać wspólny język z Januszem Panasewiczem - Lady Pank to twój najważniejszy polski zespół w historii?
- Z Panasem znałem się już wcześniej. Zresztą "pojawiał się"na każdej płycie mojego zespołu. Narodziła się nam przypadkiem nowa, świecka tradycja, że na wszystkich trzech krążkach, w jakiejś piosence nawiązuję albo do samego Janusza, albo do Lady Pank. Uwielbiam różne polskie kapele: Wilki, Hey, T.Love czy Dżem, jestem chodzącą encyklopedią polskiego big-beatu, lubię sprawność kiwki Kalibra 44.
Ale to właśnie Panas, Jan Bo [Jan Borysewicz, gitarzysta Lady Pank] i Mogiel [tekściarz Andrzej Mogielnicki] stworzyli zespół, który jest dla mnie kwintesencją polskiego rocka. Polecam młodzieży obejrzenie sobie ich występów z Sopotu czy Opola '84, '85. To z pewnością stanowi ilustrację tego, jakim magnetyzmem powinien cechować się prawdziwy Idol. I o czym powinien według mnie śpiewać.
Bogactwo programów i wielość edycji sprawia ze grono uczestników jest dość ograniczone i na pewno kilku "łazików" zobaczymy. Czy stawiacie raczej na nieopatrzone twarze i głosy?
- "Łazików" wychwytuje Ela. Ma ich ewidencję z tyłu głowy i nikt się przed nią nie ukryje. Ale wszyscy mają u nas raczej carte blanche - albo ich występ w danym dniu nas porwie, albo wracają do domu na tarczy. Jednak większość to świeży narybek. Co rusz przecież ktoś nowy chwyta za mikrofon lub zakłada zespół. Zresztą, jest wszystko mi jedno czy ktoś jest pierwszy raz czy nie. Jak każdy mąż, zawsze powtarzam swojej żonie, że trzeba ludziom dawać drugą szansę. A czasami nawet jedenastą (śmiech).
Czy dalej króluje "Sex on fire" Kings Of Leon czy raczej usłyszymy mniej oczywiste wybory? Czy zdarzali się uczestnicy śpiewający piosenki Video i czy traktowałeś ich przez to łagodniej lub wręcz przeciwnie - mieli dodatkowo trudniej, bo nie dawali rady sprostać oryginałowi?
- Życie jest sztuką wyborów i ten program to potwierdza. Trafiają się absolutnie zaskakujące propozycje: "Orki z Majorki", pieśni folklorystyczne czy etniczne. Ale są też całe zastępy ludzi podstawiających sobie samemu nogi. Dziewczęta przynoszą pod pachą ich ukochaną "czarną muzę" czyli Beyonce, Whitney i wybijają sobie o nie zęby. A przecież piosenka, przy pomocy której ktoś nam chce się pokazać z dobrej strony, powinna to ułatwiać, a nie utrudniać.
Pojawiały się również wykonania numerów Video, ale zaśpiewanie ich lepiej od oryginału, to żadna sztuka, dlatego traktuję te próby jako miłe, aczkolwiek ewidentne pójście na łatwiznę (śmiech).
Co dalej po "Idolu" - jaki masz pomysł na to, żeby zwycięzca nie przepadł tuż po tym, gdy zgasną światła w studiu telewizyjnym?
- Jedyny jaki mam, to dobrze wybrać. I liczę, że publiczność tak zrobi. Co dalej się stanie, zależy tylko od głowy i serca zwycięzcy. No i szczęścia, bo bez niego ani rusz. Ale z doświadczenia wiemy też, że nie tylko złoty medal gwarantuje późniejszy sukces. "Idol" jest po prostu wystawą, w której mogą się pokazać fajni, młodzi ludzie. A kto ich później kupi, to już kwestia gustu. A o nim, jak wiemy, się nie dyskutuje.
Mam jeszcze tylko taką myśl, dla tych, którzy odpadli na samym początku. 50 lat temu, dyrektor wytwórni płytowej odrzucił Beatlesów, twierdząc że "gitarowe zespoły już się kończą". Michael Jordan nie dostał się do licealnej drużyny koszykówki, zdaniem trenera był zbyt słaby. Meryl Streep nie dostała roli w "King Kongu", bo reżyser stwierdził, że jest za brzydka. Rozumiecie już, prawda?
Co wiesz o "Idolu" - sprawdź się: