Reklama

"Żałuję, że nie urodziłam się mężczyzną". Za bycie ikoną Nico zapłaciła wielką cenę

To był upalny dzień na Ibizie. Nico obudziła się z bólem głowy i postanowiła pojechać do pobliskiego miasteczka, aby kupić marihuanę, która miała złagodzić dolegliwości. Podczas jazdy rowerem doznała udaru mózgu i upadła na ziemię. Odnaleziona przez przejeżdżającego kierowcę trafiła na pogotowie. Błędnie zdiagnozowana, zmarła dzień później. Mija 35 lat od jej tragicznej śmierci.

To był upalny dzień na Ibizie. Nico obudziła się z bólem głowy i postanowiła pojechać do pobliskiego miasteczka, aby kupić marihuanę, która miała złagodzić dolegliwości. Podczas jazdy rowerem doznała udaru mózgu i upadła na ziemię. Odnaleziona przez przejeżdżającego kierowcę trafiła na pogotowie. Błędnie zdiagnozowana, zmarła dzień później. Mija 35 lat od jej tragicznej śmierci.
Nico w pewnym momencie swojej kariery zdecydowała się na radykalną zmianę wizerunku. Na zdjęciach artystka w 1965 i 1985 roku /Mirrorpix / Peter Noble /Getty Images

"Lecę na Ibizę. To moje ulubione miejsce i chyba tam umrę" miała powiedzieć do przyjaciół przed wylotem na wakacje. Nic wówczas nie zapowiadało tego, aby ten czarny scenariusz miał stać się rzeczywistością. Nico właśnie starała się wyjść z wieloletniego nałogu narkotykowego. Rozpoczęła terapię zastępczą metadonem, zmieniła swoje nawyki żywieniowe, zaczęła ćwiczyć i z zapałem jeździła na rowerze. Powróciła do pisania piosenek i komponowania. Nagrała nowy utwór z Marc Almondem, jak się później okazało, ostatni w jej karierze.

W powszechnej świadomości ukształtował się słodki wizerunek artystki, pięknej, nieco niedostępnej blondynki, z charakterystycznym niskim, barytonowym głosem. To zasługa Andyego Warhola, który odkrył ją dla świata muzyki w połowie lat 60., zapraszając początkującą aktorkę i wziętą modelkę do swojej pracowni artystycznej The Factory. Sama Nico przez całe swoje życie wydawała się walczyć z tym, jak ją postrzegano, doprowadzając siebie na skraj fizycznego wyniszczenia.

Reklama

Christa Päffgen, bo tak nazywała się piosenkarka, urodziła się w 1938 roku w nazistowskich Niemczech. Jej ojciec zginął podczas wojny, a matka próbowała utrzymać rodzinę, pracując w fabryce broni. Od najmłodszych lat Christa wiedziała, że musi wyjechać i odciąć się od swojej przeszłości. Udało się to kilka lat później, kiedy jako 15-latka została dostrzeżona przez Herberta Tobiasa, wziętego, niemieckiego fotografa. Nico przeniosła się do Paryża i za namową swojego mentora zaczęła używać pseudonimu. Od tego czasu nigdy już nie posługiwała się swoim prawdziwym imieniem.

Gwiazda Coco Chanel i Felliniego podbija Paryż

Jej zdjęcia zaczęły pojawiać się na okładkach najlepszych pism modowych w Europie, a Coco Chanel zatrudniła Nico do promocji swoich kreacji. Federico Fellini oczarowany blaskiem urody dziewczyny zaproponował jej rolę w swoim filmie "La Dolce Vita". Obraz okazał się kasowym przebojem i sprawił wzrost zainteresowania modelką, co zaowocowało kolejnymi propozycjami pracy. Nie wszystko w życiu Nico było perfekcyjnie zaplanowane. Już wtedy dzieliła swój czas między Paryżem i Nowym Jorkiem, gdzie brała lekcje aktorstwa. Miała jednak fatalne poczucie czasu, a koczowniczy tryb życia, jaki prowadziła, był powodem wielu problemów. Spóźniła się na plan filmu "Purple Noon", francuskiej adaptacji "Utalentowanego pana Ripleya" Patricii Highsmith, czego wynikiem było usunięcie jej roli. Poznała jednak Alaina Delona, z którym miała burzliwy romans. Owocem miłości był syn Ari. Słynny aktor nigdy nie uznał swojego ojcostwa, chociaż jego rodzice praktycznie przez cały czas wychowywali dziecko.

Z perspektywy czasu można powiedzieć, że zbieg przypadków i emocjonalny rollercoaster stał się normą w życiu artystki. Kiedy kariera aktorska nie okazała się wielkim sukcesem, Nico zaczęła śpiewać w nocnych klubach. Na jej drodze pojawił się młody muzyk Bob Dylan, który zakochał się w niej bez granic i napisał nawet piosenkę "I'll Keep It With Mine". Nagranie pojawiło się na pierwszym solowym albumie Nico "Chelsea Girl", wydanym w 1967 roku.

Nico muza Andy'ego Warhola

 Krótki, ale znaczący epizod współpracy z The Velvet Underground był jednocześnie początkiem prawdziwej kariery muzycznej Nico. Zafascynowany urodą i osobowością piosenkarki Andy Warhol wciągnął młodą gwiazdę do szalonego świata swoich artystycznych eksperymentów. Nico początkowo była zafascynowana nowym środowiskiem. Dobrze odnajdywała się w nowojorskiej artystycznej bohemie. Chętnie uczestniczyła we wszystkich działaniach i zgodziła się na współpracę z grupą Lou Reeda i Johna Cale'a. Ten pierwszy zakochał się w piosenkarce. Napisał nawet z myślą o niej napisał "I'll Be Your Mirror", jedną z trzech piosenek, które zaśpiewała na debiutanckim albumie "The Velvet Underground & Nico". Nie wiadomo czy to efekt romansu, który szybko przeminął, czy artystyczne napięcia na linii Lou Reed - Andy Warhol, ale po początkowej chemii między piosenkarką a resztą zespołu nic nie zostało. Wkrótce po wydaniu płyty i serii multimedialnych przedstawień "Exploding Plastic Inevitable" Nico została dosłownie wypchnięta z grupy. Nie zmienia to faktu, że jej głos dodał mrocznego piękna kompozycjom "Femme Fatale" czy "All Tomorrow's Party". Chociaż początkowo płyta okazała się klapą, została po latach uznana za jeden z najwspanialszych albumów w historii rocka. Melancholijne, barytonowe wokale piosenkarki do dziś są postrzegane jako integralna część niezwykle wpływowego brzmienia płyty.

Jim Morrison odkrywa talent młodej piosenkarki

Piękna, inteligentna, władająca kilkoma językami artystka zawsze była otoczona zafascynowanymi nią mężczyznami. Leonard Cohen, Iggy Pop, Lou Reed, Bob Dylan czy młody gitarzysta Jackson Brown, którego poznała podczas nagrywania swojej debiutanckiej płyty, to tylko nieliczni kochankowie. Czasem czuła się przez nich wykorzystywana, kiedy indziej stawali się dla niej inspiracją. Tak było w przypadku Jima Morrisona. Wokalista The Doors był, jak sama o nim mówiła, jej bratnią duszą. To on namówił Nico do komponowania i pisania piosenek, a także do kupna fisharmonii, instrumentu, która przez kolejne lata był charakterystycznym elementem jej twórczości. Chociaż ich związek okazał się burzliwym, pełnym narkotyków i szalonych imprez okresem, to jednak czas spędzony z Morrisonem ośmielił Nico i sprawił, że zaczęła postrzegać siebie jako wartościową artystkę.

Nie słychać tego jeszcze na debiutanckiej płycie, na której pojawiły się piosenki napisane przez innych, jednak kolejne albumy Nico były już pełną autorską wypowiedzią piosenkarki. Po wydaniu "Chelsea Girl" artystka nie była zadowolona z finalnego efektu. Płyta brzmiała jak przyjemny, folkowy zestaw piosenek i do dziś odbierana jest pozytywnie przez krytyków. Nie podobało się to jednak samej Nico, która nie miała wpływu na finalny kształt dzieła. Została potraktowana przez otaczających ją mężczyzn jak typowa piękna blondynka i zamieniona w rynkowy produkt.

To wtedy nadchodzi radykalna przemiana. Z blond królowej lodu, jednej z supergwiazd Andy'ego Warhola, stała się ponurą, ubraną na czarno, kudłatą, przypominającą Bukę z Muminków, mroczną, gotycką księżniczką. Samotna, zapadająca się w uzależnienie, dążyła do całkowitego zniszczenia swojego wczesnego wizerunku, tak jakby ta przemiana miała zwrócić uwagę świata na potencjał tkwiący w jej twórczości.

Eksperymentalne płyty nie odnoszą sukcesu

Wynik tej zmiany można usłyszeć, z zaskakującym efektem, na trylogii albumów, które nastąpiły później. "The Marble Index" z 1968 roku , "Desertshore" z 1970 roku i "The End" z 1974 roku. Wszystkie zostały wyprodukowane i zaaranżowane przez Johna Cale'a, który został jej muzycznym przyjacielem do końca życia. Współpraca z byłym członkiem The Velvet Underground, którego twórczość charakteryzowała się połączeniem klasyki z awangardą, oznaczała radykalne odejście od brzmienia "Chelsea Girl". Zniknęła folkowa instrumentacja, a pojawiło się mroczne, psychodeliczne brzmienie, zbudowane wokół buczącej fisharmonii i żałobnego wokalu Nico.

Depresyjny wydźwięk kompozycji artystki spowodował, że jej wytwórnia płytowa reklamowała "The End" hasłem "Po co marnować czas na samobójstwo, skoro można kupić ten album". To właśnie dzięki tym dziwnym i często niepokojącym wydawnictwom Nico ugruntowała swoją pozycję odważnej kompozytorki i autorki tekstów. Chociaż płyty były awangardowe, dziwne i celowo niekomercyjne, stały się inspiracją, szczególnie dla młodych twórców niezależnej sceny lat osiemdziesiątych. Morrissey, Patti Smith czy Siouxsie Sioux należeli do grona jej fanów, a Peter Murphy z Bauhausu wyznał, że kompozycje Nico były dla niego impulsem do tworzenia własnej muzyki.

Jak łatwo się domyślić płyty nie odniosły sukcesu komercyjnego. Pogłębiająca się autodestrukcja artystki sprawiała, że ta znikała w swoim świecie na długie lata, pojawiając się co jakiś czas w studiu nagraniowym, głównie za namową Johna Cale'a, który starał się wyciągnąć ją w ten sposób z ciemności. Uzależnienie Nico pogłębiało się do tego stopnia, że kiedy spotkała po latach swojego syna, wciągnęła go w nałóg. Była oskarżana o rasizm, atakując butelką w twarz czarnoskórą piosenkarkę i aktywistkę Emmarettę Marks. Grając w Berlinie, wywołała zamieszki wśród publiczności, wykonując niemiecki hymn narodowy, uzupełniony o wersy, które zostały zakazane po 1945 roku, ze względu na nazistowskie powiązania.

W latach 80. przeniosła się do Manchesteru, podobno dlatego, że zabudowa miejska przypominała jej Berlin. Przyjaciele z tamtych czasów pamiętają, że po przyjeździe nie miała prawie nic, tylko buty motocyklowe, kilka książek, skórzaną torbę i akcesoria związane z narkotykami. Zastawiła nawet w lombardzie swoją fisharmonię, którą podobno wykupiła Patti Smith, aby Nico mogła koncertować i jakoś się utrzymać. Po jednym z występów wyznała promotorowi koncertu, Alanowi Wise'owi, że nie ma gdzie mieszkać. Ten pomógł jej znaleźć lokum i wrócić do koncertowania, a nawet wydać ostatni album "Camera Obscura" w 1985 roku. 

Nawet po latach jej prawdziwa postać jest ciągle nieuchwytna. Wokół życia Nico zawsze pojawiało się wiele plotek, niesprawdzonych historii, które zresztą sama rozpuszczała, starając się rozpaczliwie zwrócić na siebie uwagę. Jej twórczość często była przesłonięta długimi cieniami rzucanymi przez słynnych kochanków czy skandale z nią związane. Nawet po śmierci Berliner Zeitung tak zatytułował artykuł wspominający piosenkarkę: "Nico. Śmierć gwiazdy z Berlina ujawnia tajemniczy dramat miłosny Alaina Delona". Pomimo wszystko jej życie jest jednak historią głębokiej odporności i wytrwałości. Od najmłodszych lat miała do czynienia z ludźmi, którzy starali się wykorzystać jej urodę, początkową naiwność i talent do swoich celów. Całą wściekłość i ból przelewała więc na muzykę, tworząc dzikie, niespokojne i surowe kompozycje.

Wiele z uroku Nico jako artystki i osobowości opiera się na kreowanej tajemniczości, na którą częściowo wpłynął jej chłodny, zdystansowany do świata sposób bycia, ale także luki istniejące w jej życiorysie. Paradoksalnie to nie jako piękna blondynka z okładek kolorowych czasopism, popkulturowa ikona lat 60., ale właśnie mroczna, awangardowa gwiazda miała największy wpływ na kolejne pokolenia muzyków, którzy powracali do jej twórczości, budując na niej, niczym na dźwiękowych fundamentach, swoje kariery. Podobno przed śmiercią powiedziała, że jednego czego żałuje, to tego, że nie urodziła się mężczyzną.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: The Velvet Underground | Andy Warhol | Jim Morrison
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy