Reklama

Z rodziną tylko na zdjęciu? Oto najsłynniejsze rodzinne zespoły

Z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu? Są zespoły, które dowodzą, że popularne powiedzenie nie zawsze się sprawdza. W szołbiznesie nie brakuje grup, które tworzą wyłącznie członkowie rodzin. Dla niektórych praca z braćmi, siostrami albo kuzynami okazała się naturalną koleją rzeczy, inni… nie mieli wyboru.

Z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciu? Są zespoły, które dowodzą, że popularne powiedzenie nie zawsze się sprawdza. W szołbiznesie nie brakuje grup, które tworzą wyłącznie członkowie rodzin. Dla niektórych praca z braćmi, siostrami albo kuzynami okazała się naturalną koleją rzeczy, inni… nie mieli wyboru.
Grupa The Jackson 5 szybko zdobyła popularność /Michael Ochs Archives /Getty Images

Jak pracuje się z rodziną? Niektórzy mieliby na ten temat sporo do powiedzenia. Część muzyków bardzo chwali sobie to rozwiązanie, bo nieco łatwiej znosić trudy trasy albo nagrywania z osobami, które zna się od zawsze. Dla innych to wygodna opcja, ale tylko do pewnego momentu. Kiedy pojawi się jakiś konflikt, trudniej zagrozić komuś wyrzuceniem z zespołu, bo przecież z tą samą osobą trzeba będzie spotkać się na rodzinnych świętach - i to może nie być najmilsze doświadczenie. Jak sobie radzić z rodziną w tej niezbyt łatwej pracy? Jest kilka zespołów, od których można by się sporo nauczyć.

Reklama

Bee Gees

Barry, Robin i Maurice Gibb urodzili się po to, żeby założyć zespół. Co prawda na początku bracia pracowali z innymi muzykami, ale w pewnym momencie zdali sobie sprawę z tego, że ich głosy idealnie się uzupełniają i wypadałoby coś z tym zrobić. Historia Bee Gees zaczęła się niewinnie, kiedy rodzeństwo postanowiło dorobić do kieszonkowego i dostało pracę na torze wyścigowym w Australii. Artyści mieli zabawiać publiczność między wyścigami, a ludzie rzucali z trybun pieniądze. Kolejne fuchy muzyków też były dość oryginalne, bo Barry, Robin i Maurice koncertowali w kurortach turystycznych.

Może nie były to ich wymarzone sceny, jednak wielu muzyków podkreśla, że doświadczenie zebrane podczas występów w takich miejscach, z raczej przypadkową publicznością, jest nie do przecenienia i przydaje się podczas prawdziwej kariery. Ta dla Bee Gees miała się rozpocząć, kiedy w połowie lat 60. muzycy podpisali duży kontrakt płytowy i na kilka miesięcy dostali właściwie nieograniczony dostęp do studia. Zdolni wokaliści świetnie wykorzystali ten czas i sporo się nauczyli, a wkrótce udowodnili to dzięki kolejnym numerom jeden na listach przebojów. Bracia zaczęli od piosenek o miłości, ale ostatecznie zasłynęli jako królowie disco. Szacuje się, że grupa sprzedała około 200 milionów płyt na całym świecie.

The Jackson 5

To jedna z najsłynniejszych rodzinnych grup w historii. Z zewnątrz wszystko wyglądało pięknie: radosne rodzeństwo, które podbija świat wspólnymi występami. Po latach jednak wyszła na jaw prawda o zespole. Grupę stworzył i zarządzał nią twardą ręką Joe Jackson, ojciec chłopców. Senior rodu szybko odkrył talent rodzeństwa i postanowił pokazać go światu, przy okazji sam nieźle zarabiał na pracy swoich dzieci. Zespół zaczął karierę od konkursów talentów, ale dość szybko podpisał kontrakt płytowy i zdobył popularność, chociaż zanim to się stało, muzycy występowali nawet w klubach ze striptizem, żeby więcej zarobić. 

Tito, Marlon, Jackie, Jermaine i Michael zostali pierwszą grupą słynnej wytwórni Motown, która zadebiutowała czterema kolejnymi numerami jeden na liście Billboardu. W sumie The Jackson 5 sprzedali ponad 100 milionów albumów. Największą karierę solową wśród braci zdobył oczywiście Michael, chociaż wokalista wspominał, że droga do sukcesu nie była łatwa. Joe zmuszał swoje dzieci do ciężkiej pracy, nie było też niczym niezwykłym, że ojciec przychodził na próby z pasem i karał synów za wszelkie pomyłki.

The Kelly Family

W latach 90. zespół zdobył tak ogromną popularność, że wypełniał stadiony i wielkie hale koncertowe, a fani potrafili przez kilkadziesiąt godzin koczować przed miejscami występów, żeby tylko zająć najlepsze miejsca. Szaleństwo wokół The Kelly Family nie ominęło też Polski. Niektórzy pewnie do dzisiaj mają w swoich zbiorach z dzieciństwa albo nastoletnich lat plakaty z tą ekipą. Rodzice najstarszych dzieci z klanu Kellych rozwiedli się pod koniec lat 60., a Daniel ożenił się z opiekunką maluchów. Ekipa debiutowała w połowie lat 70. jako The Kelly Kids. 

Kariera rodzinnego zespołu zaczęła się skromnie, bo od występów na ulicy i w metrze. Dzieci nie chodziły do szkoły, uczyły się w domu, więc oprócz tradycyjnych przedmiotów, każde z nich przerabiało też grę na instrumentach. Grupa zaczęła zdobywać lokalną popularność, dostawać zaproszenia na festiwale i w ten sposób The Kelly Family ruszyli w trasę koncertową po Europie. Do zespołu dołączyły później młodsze dzieci, a przez wiele lat, przynajmniej dopóki było to możliwe, ekipa zajmowała się wszystkim sama. Rodzina Kellych tworzyła i produkowała swoje piosenki, dbała o biznesową stronę działalności, a nawet samodzielnie rozkładała sprzęt na scenie. 

W czasach największych sukcesów płyty grupy sprzedawały się w wielomilionowych nakładach, a single, na przykład "An Angel", nie schodziły z radiowych list przebojów. Po albumie "Hope" z 2005 roku i koncertach zespół zawiesił działalność, a muzycy postawili na kariery solowe. Co prawda od 2017 roku The Kelly Family znów funkcjonują, jednak o popularności i przebojach jak za najlepszych czasów mogą już tylko pomarzyć. 

Kings of Leon

Trzej bracia i kuzyn - taka ekipa postanowiła, że podbije świat rocka i dopięła swego. Co prawda wytwórnie upierały się na początku, żeby zespół tworzyli tylko najstarsi Followillowie, czyli Nathan i Caleb, ale muzycy okazali się równie uparci jak przedstawiciele firm płytowych. Artyści zatrudnili w zespole jeszcze swojego najmłodszego brata, Jareda, a także kuzyna Matthew. Po latach muzycy żartowali, że porwali Matthew, bo matce gitarzysty powiedzieli, że jedzie do nich na kilka tygodni. Zespół zdążył jednak osiągnąć sukces i Matthew nigdy nie wrócił już na stałe do rodzinnego domu.

Początki Kings of Leon były o tyle trudne, że nie wszyscy członkowie grupy potrafili grać na instrumentach. Muzycy poprosili jednak wytwórnię o kilka tygodni na podszkolenie i nauczyli się gry na tyle, żeby stworzyć debiutancki album. Zespół pokochała najpierw Wielka Brytania, później sukces grupy rozlał się na pozostałe kraje, a przede wszystkim dotarł do ojczyzny muzyków, czyli Stanów Zjednoczonych. 

Followillowie nigdy nie ukrywali, że praca z rodziną jest dobrą zabawą, choć bywa trudna. Zwłaszcza braciom zdarzały się bójki, po jednej z nich Caleb trafił nawet do szpitala z kontuzją ramienia. Ostatecznie po tym incydencie napisał "Sex on Fire", czyli największy przebój zespołu, więc szybko wybaczył bratu awanturę. Poza tym, jak żartują muzycy, kiedy ktoś w grupie ma jakiś problem, zawsze słyszy: "Hej, mamy jeszcze kilku kuzynów w zapasie!".

Jonas Brothers

Bracia, którzy od dzieciństwa wiedzieli, że chcą grać, a potem udowodnili światu, że wszystko jest możliwe. Muzycy wystąpili na przykład w produkcjach Disney Channel, a potem, kiedy stali się sporymi gwiazdami, dostali własne show. Joe, Kevin i Nick nagrali swój pierwszy utwór w 2005 roku. Piosenka trafiła do szefa jednej z wielkich wytwórni płytowych, który natychmiast wyczuł zbliżający się sukces i podpisał kontrakt z zespołem. 

Trzeba przyznać, że muzycy dostali na początek mocne wsparcie. Bracia nie tylko występowali przed takimi gwiazdami jak Kelly Clarkson i Backstreet Boys, ale też współpracowali z najlepszymi autorami piosenek w branży. To się nie mogło nie udać. Co prawda po drodze artyści przeżyli zawirowania w związku z kontraktem i występowali w reklamach, żeby zapewnić sobie lepszą promocję, jednak ostatecznie spełnili marzenia z dzieciństwa. Grupa stała się jednym z najpopularniejszych boysbandów na świecie i podbiła serca głównie nastoletniej publiczności, ale trzeba przyznać, że wielu fanów dorosło razem z zespołem. Formacja zrobiła sobie kilka lat przerwy, jednak Jonas Brothers wrócili na scenę w komplecie w 2019 roku i raczej nigdzie się już nie wybierają.        

Hanson

Gdyby szukać na scenie pierwowzoru Jonas Brothers, to grupa Hanson idealnie pasuje. Jonasowie mogliby się nauczyć od starszych kolegów wielu rzeczy na temat pracy w szołbiznesie. Bracia Hanson zaczynali od grania na pianinie, ale kiedy stwierdzili, że chcą założyć zespół, rozdzielili role. Taylor został przy klawiszach, sięgając od czasu do czasu po gitarę, Zack zasiadł za perkusją, a Isaac nauczył się grać na gitarze. 

Muzycy nagrali dwie płyty, które sprzedawali podczas występów, jednak prawdziwy sukces odnieśli dopiero wtedy, gdy podpisali kontrakt z dużą wytwórnią. Łowca talentów pojawił się na jednym z koncertów braci i już po kilku piosenkach wiedział, że ogląda przyszłe gwiazdy. Debiutancka płyta Hanson, "Middle of Nowhere", ukazała się w 1997 roku. To z tego albumu pochodzi piosenka "MMMBop" - największy przebój zespołu, a dla niektórych najbardziej denerwujący utwór wszech czasów. 

Jedni grupę uwielbiali, inni trochę z niej żartowali, ale fakty są takie, że bracia sprzedali ponad 10 milionów egzemplarzy debiutanckiej płyty, a to spory sukces. Zespół działa do dzisiaj, ma na koncie 12 albumów, a niektórzy po latach odkrywają, że za ładnymi buźkami kryją się zwyczajnie utalentowani muzycy. W sumie bracia grają na kilkunastu instrumentach i naprawdę potrafią nieźle śpiewać. A "MMMBop" zagrane ćwierć wieku później jako niespodzianka na wielkim festiwalu, nadal porywa tłumy. Nawet tych, którzy kiedyś pewnie szydzili z piosenki.

  

Haim

Siostry Este, Danielle i Alana Haim dorastały w rodzinie obdarzonej muzycznymi talentami. Ojciec dziewczyn, chociaż zawodowo grał w piłkę, uwielbiał też grę na perkusji, a ich matka zwyciężyła kiedyś w konkursie wokalnym. Nic dziwnego, że rodzeństwo też postanowiło zająć się muzyką, chociaż tutaj akurat hobby przerodziło się w niezłą karierę. Siostry rozdzieliły obowiązki w zespole i zaczęły od tego, co rozpoczęło historię chyba połowy artystów na świecie - grania coverów. 

Este, Danielle i Alana występowały na lokalnych imprezach, w szkołach, kościołach, a nawet szpitalach. Koncerty były dobrze przyjmowane. Nic dziwnego, skoro - jak żartowały artystki - grupa grała "klasyczny, weselny repertuar". Po drodze Danielle i Este zaliczyły epizod w girlsbandzie, ale nie zabawiły tam zbyt długo. Co było dalej? Siostry próbowały swoich sił osobno, współpracowały z innymi artystami, brały udział w przesłuchaniach do zespołów i chórków, ale ostatecznie stwierdziły, że wolałyby pracować razem. Wokalista The Strokes doradził zresztą Danielle, żeby ekipa napisała dobre piosenki, a reszta się jakoś potoczy. Nie ma to jak dobra rada doświadczonego kolegi po fachu. 

Grupa Haim w 2013 roku wydała debiutancki album "Days Are Gone" i dzisiaj jest jednym z najpopularniejszych rodzinnych zespołów na scenie. Sporo się zmieniło przez te lata i grupa może najwyżej z uśmiechem wspominać czasy grania w zamian za obiad, ale siostry zapewniają, że jedna rzecz jest stała: nadal świetnie się bawią w swoim towarzystwie.

The Carpenters

Kariera tego duetu trwała co prawda tylko kilkanaście lat, ale to wystarczyło, żeby zespół zapisał się w historii muzyki. Rodzeństwo bardzo się od siebie różniło. Już w dzieciństwie Richard był cichy i wycofany, najczęściej słuchał klasyki, za to Karen była duszą towarzystwa i uwielbiała taniec. Mimo to duet nie tylko świetnie się dogadywał, ale też doskonale uzupełniał się na scenie. Jako pierwszy w rodzinie muzyczną karierę rozpoczął Richard, który nauczył się grać na pianinie i często występował na zlecenie w kościele, gdzie próbował przemycać piosenki The Beatles. Karen w tym czasie doskonaliła grę na perkusji i szkoliła głos. 

Po próbach tworzenia kolejnych zespołów i rozpoczynania osobnych karier, a nawet po graniu w Disneylandzie, rodzeństwo w końcu postanowiło stworzyć sceniczny duet. Debiutancki album The Carpenters ukazał się w 1969 roku, jednak prawdziwy sukces przyniosła grupie dopiero trzecia płyta, "Carpenters". Rodzeństwo doskonale radziło sobie na scenie, ale - żeby nie było tak różowo - nie obyło się bez problemów. Richard w pewnym momencie uzależnił się od leków i nie był w stanie występować, Karen za to cierpiała na anoreksję. 

Po wielu perturbacjach, nieudanych planach solowej działalności i wydaniu kolejnego wspólnego albumu, rodzeństwo miało planować dalsze kroki zespołu. Na początku lutego 1983 roku rodzina spotkała się na kolacji i dyskutowała o trasie. Trzy dni później Karen nagle upadła w domu i straciła przytomność. Wokalistka trafiła do szpitala, ale lekarze nie byli już w stanie jej pomóc. Tak zakończyła się historia The Carpenters, chociaż grupa wydała jeszcze kilka płyt. Znalazły się na nich między innymi stare piosenki, które Richard dokończył po śmierci siostry. 

Thirty Seconds to Mars

Ta grupa zaczęła jako rodzinny duet i chociaż po drodze w składzie miała jeszcze innych muzyków, dzisiaj zespół oficjalnie znowu tworzą tylko bracia - Jared i Shannon Leto. Rodzeństwo już w dzieciństwie interesowało się muzyką, Jared uczył się gry na pianinie, a jego brat - jak stwierdził - "zawsze uderzał we wszystko, co się dało", więc właściwie naturalnie został perkusistą. Wiele osób dziwiło się, dlaczego aktor, który nie narzeka na brak propozycji filmowych, nagle decyduje się na rozpoczęcie nowej działalności, dodajmy: dość ryzykownej. Wokalista chciał jednak odetchnąć nieco od ról "ślicznych chłopców", które w kółko dostawał, poza tym bracia postanowili spełnić marzenia o byciu na scenie. 

Grupa występowała na początku w małych klubach i musiała ciężko zapracować na swój sukces. Oczywiście hollywoodzki gwiazdor za mikrofonem niewątpliwie pomagał w promocji, ale Leto nie chciał, żeby zespół był znany tylko z tego. W końcu o Thirty Seconds to Mars zrobiło się głośno, a formacja zaczęła sprzedawać miliony płyt na całym świecie. Nie zawsze bywało łatwo. Ludzie z branży nie rozumieli na przykład, dlaczego Jared odrzuca niezłe role po to, żeby - przynajmniej na początku - grywać koncerty za grosze. Muzycy musieli też czasem pracować nad piosenkami w wolnych chwilach na planie, bo Jared miał akurat zdjęcia daleko od domu. Leto udowodnili jednak światu, że nie znają pojęcia "niemożliwe". Zresztą czego innego spodziewać się po ludziach, którzy pobili rekord w liczbie koncertów promujących album, albo wspięli się na Empire State Building, żeby ogłosić trasę koncertową?

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy