Reklama

Traktowali ją jak rozwydrzonego dzieciaka. Wkrótce o Kylie Minogue usłyszał cały świat

Talent, dużo szczęścia, a do tego sporo cierpliwości i… umiejętność inwestowania - to zrobiło z Kylie Minogue jedną z największych popowych gwiazd na świecie. Minęło 35 lat od premiery debiutanckiej płyty artystki. Żeby nagrać ten album i żeby brzmiał on tak, jak chciała, Kylie musiała mocno zacisnąć zęby i walczyć o swoje. Czas pokazał, że było warto.

Talent, dużo szczęścia, a do tego sporo cierpliwości i… umiejętność inwestowania - to zrobiło z Kylie Minogue jedną z największych popowych gwiazd na świecie. Minęło 35 lat od premiery debiutanckiej płyty artystki. Żeby nagrać ten album i żeby brzmiał on tak, jak chciała, Kylie musiała mocno zacisnąć zęby i walczyć o swoje. Czas pokazał, że było warto.
Kariera Kylie Minogue zaczęła się w nietypowych okolicznościach /Chris Walter /Getty Images

Podbić listy przebojów nie jest - wbrew pozorom - aż tak trudno. Prawdziwym wyzwaniem jest utrzymanie się na rynku i sprawienie, że praktycznie każdy będzie znać nazwisko takiego artysty. Australijce zdecydowanie się to udało. Kylie Minogue została choćby pierwszą kobietą, która ma na koncie numery jeden na płytowych listach przebojów w Wielkiej Brytanii w każdej z pięciu dekad, od lat 80. Niezły wyczyn, a wszystko zaczęło się niepozornie.

Minogue już od dziecka miała sporo wspólnego z muzyką. Przyszła wokalistka uczyła się gry na pianinie i skrzypcach, chodziła też na lekcje śpiewu i tańca, zresztą razem ze swoją siostrą Dannii, która też została artystką. 10- letnia Kylie poszła kiedyś z siostrą na casting do telenoweli. Co prawda Dannii okazała się za młoda do roli, ale propozycję zagrania epizodu dostała nieoczekiwanie jej towarzyszka. W ten sposób przyszła gwiazda trafiła do serialu "The Sullivans". Sprawdziła się na tyle, że kilka lat później dostała już jedną z głównych ról w produkcji "The Henderson Kids".

Reklama

Co prawda matka aktorki nie była zachwycona tym, że jej córka będzie spędzać czas na planie, zamiast chodzić do szkoły, ale młoda gwiazda się uparła i postawiła na swoim. To ważny moment również w muzycznej karierze Australijki. Kylie wydała bowiem część zarobionych pieniędzy na nagranie kilku piosenek. Utwory miały być jej przepustką do muzycznego programu "Young Talent Time", w którym już występowała jej siostra. Nie udało się, do tego wokalistka straciła pracę w serialu, na którego planie często płakała po spięciach z producentami. Po latach jeden z nich, Alan Hardy, stwierdził, że zwolnienie Minogue było jedną z najlepszych rzeczy, jakie mogły ją spotkać. Trudno się z tym nie zgodzić. W 1986 roku Kylie dostała bowiem rolę w tasiemcu "Neighbours", który cieszył się niesamowitą popularnością i zmienił jej życie. 

Kiedy nadawano odcinek ze ślubem bohaterów, w wielu miastach opustoszały ulice. Takie to były czasy. Kylie, już jako serialowa gwiazda, była często zapraszana na imprezy, a podczas jednej z nich zaśpiewała z kolegą po fachu "The Loco-Motion", piosenkę z lat 60. Producent Greg Petherick, przyjaciel rodziny, który pracował też przy serialu, zaprosił Kylie do studia, żeby nagrała ten utwór i przesłała materiał do kilku firm, w tym do Mushroom Records, dużej australijskiej wytwórni. Jej szef na początku wahał się, uważał, że Minogue będzie gwiazdą jednego przeboju, ale ostatecznie podpisał kontrakt. Singel "Locomotion" ukazał się w Australii tydzień po słynnym odcinku "Neigbours" z weselem i został najlepiej sprzedającym się utworem dekady. Widzowie kochali Kylie-aktorkę, a od tej pory mogli też zachwycać się Kylie-wokalistką. Może nie była to najbardziej wyrafinowana piosenka świata, ale była przebojowa, a to wystarczyło. Firma płytowa wiedziała, że trzeba iść za ciosem.

Przyleciała do pracy, a producent o niej zapomniał

Kylie i jej menedżer Terry Blamey pojechali do Londynu. Artystka miała umówione spotkanie ze słynnymi producentami i twórcami piosenek, triem Stock Aitken Waterman. Jeśli spodziewacie się teraz historii o tym, jak prosto z lotniska ekipa ruszyła do studia, to... nie będzie jej. O terminie spotkania wiedział tylko Pete Waterman, który akurat pracował na planie muzycznego programu telewizyjnego i zupełnie zapomniał o wizycie młodej artystki. Dzisiaj sprawę załatwiłby jeden SMS, ale wtedy skończyło się tak, że Minogue i Blamey przez 10 dni siedzieli w hotelu i czekali na jakikolwiek sygnał. 

Wokalistka trafiła do studia w ostatniej chwili, bo musiała już wracać do Australii na plan. Wielki hit "I Should Be So Lucky" został napisany w 40 minut i doprowadził Kylie do szału. Mike Stock po prostu zanucił jej utwór i kazał jej go w pośpiechu zaśpiewać, linijka po linijce. Artystka jeszcze tego samego popołudnia miała zarezerwowany lot do domu i to na pewno nie była dla niej przyjemna podróż. Wokalistka była wściekła. Nie dość, że nie miała pojęcia, jak piosenka ostatecznie zabrzmi w całości, to jeszcze poczuła się potraktowana jak kolejny dzieciak, który ma kaprys zostać gwiazdą, a nie ktoś, kto jest gotowy ciężko pracować.

Dla ekipy producentów przed długi czas Minogue faktycznie była tylko serialową gwiazdką, a Pete Waterman przyznał się, że nawet nie znalazł chwili, żeby posłuchać gotowej piosenki. Artysta wybrał się jednak pod koniec 1987 roku na imprezę świąteczną, a tam DJ zagrał akurat "I Should Be So Lucky". Do Watermana natychmiast dotarło, że to świetny utwór i niesamowity przebój.

Ludzie mają różne postanowienia noworoczne, ale Stock, Aitken i Waterman wtedy wiedzieli, że nowy rok trzeba zacząć od naprawienia swoich błędów. Mike Stock poleciał do Australii, żeby przeprosić piosenkarkę. Podobno każdy zasługuje na drugą szansę, więc wokalistka znowu usiadła do pracy z producentem. 

Nie było to jednak łatwe zadanie, bo Kylie spędzała długie godziny na planie "Neighbours" i mogła nagrywać wyłącznie w nocy, zresztą niezbyt długo, żeby następnego dnia być w formie na planie. Artystka była przemęczona, żyła w ciągłym stresie i zdarzało jej się nawet popłakać w studiu, ale wiedziała, że nie może się poddać. Ekipa nie miała wyboru i wdrożyła tryb pracy znany już z nieszczęsnego pobytu w Londynie. Stock nucił Minogue piosenkę, uczył ją tekstu, wokalistka w godzinę nagrywała utwór i wychodziła, żeby chociaż trochę odpocząć. Często zdarzało się, że nie zdążyła nawet posłuchać efektów swojej pracy. Wiosną artystka miała chwilę przerwy na planie, więc wykorzystała ją... na pracę. Kylie ruszyła do Londynu, żeby w spokoju nagrać kolejne piosenki.

Od czegoś trzeba zacząć

Producenci mieli jasny plan. Chcieli zrobić płytę, która się sprzeda, coś w stylu albumu z największymi przebojami, na którym każdy utwór to singel - tyle że dla debiutantki. Tak się złożyło, że wtedy najlepiej sprzedawał się cukierkowy pop. Minogue nie była do końca zachwycona tym kierunkiem, ale od czegoś musiała zacząć. Stock, Aitken i Waterman napisali oraz wyprodukowali praktycznie cały album, dorzucając do zestawu również piosenki, które miały trafić do innych artystów.

 Zakochanie, pozytywne nastawienie do życia, pewność siebie i zero kontrowersji - taki był pomysł na teksty. Producenci wymyślili, że to będzie płyta skierowana głównie do nastolatków. Mocno się zdziwili kiedy okazało się, że album "Kylie" faktycznie spodobał się dzieciakom, ale tak samo dobrze przyjęli go ludzie w innych grupach wiekowych. Głośna była przy okazji sprawa nagrania na nowo "The Loco-Motion", które już przecież było hitem. Waterman nie znosił oryginalnej wersji, zrobionej zresztą przez jego pracownika, więc stwierdził, że trzeba ją zmienić. Miało też chodzić o pieniądze za wykorzystanie utworu w filmie. Czy Minogue była zachwycona pomysłem? Nie, ale - jak powiedziała "Los Angeles Times" - "Jeśli Pete Waterman czegoś chce, dostaje to". Artystka ostatecznie sporo zyskała, bo odświeżona piosenka stała się przebojem choćby w USA.

Tak się szczęśliwie złożyło, że zdjęcia do "Neighbours" zakończyły się tuż przed promocją płyty. Artystka ruszyła w trzymiesięczną podróż promocyjną po Stanach, Wielkiej Brytanii, Japonii i Australii. Producenci liczyli na sukces albumu, więc sporo zainwestowali w promowanie go, a wokalistka pojawiała się wszędzie, gdzie tylko się dało. Imprezy, wywiady, występy telewizyjne, a nawet otwarcie nowej części wesołego miasteczka - Minogue nie miała nawet chwili na odpoczynek, ale wysiłek się opłacił. Płyta narobiła zamieszania na rynku i stała się wielkim przebojem.

Wielka Brytania na przykład tak pokochała "Kylie", że album stał się najchętniej kupowanym krążkiem jakiejkolwiek wokalistki w latach 80. Czy płyta miała same dobre recenzje? Oczywiście, że nie. Jedni zachwycali się świeżością piosenek, inni krytykowali je za miałkość i wytykali artystce niedojrzałość oraz brak mocnego głosu. Czy to zaszkodziło albumowi? Ani trochę. Minogue stała się ulubienicą publiczności, odbierała kolejne nagrody za muzyczny debiut, a kiedy w 1989 roku pojechała do Japonii, występowała tam dla prawie 40 tysięcy osób. Niezły wynik, prawda? Wokalista wspominała później, że płyta była przygotowana pod sukces komercyjny. Ona sama wiele rzeczy zrobiłaby inaczej, ale nie miała właściwie nic do gadania. Kylie "odbiła" to sobie na późniejszych albumach.

Kylie sporo zaryzykowała, kiedy zostawiła bezpieczny świat seriali i postanowiła spróbować sił w muzyce. Kosztowało ją to sporo pracy i wyrzeczeń, ale płyta "Kylie", może cukierkowa, może naiwna, rozpoczęła wielką karierę Australijki na scenie. Nie tylko jej zresztą, bo sukces wokalistki pchnął do śpiewania również jej byłego kolegę z planu i chłopaka, Jasona Donovana. Kto wie, ilu innych artystów pomyślało: "Fajnie, też tak chcę".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Kylie Minogue
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama