Reklama

Stworzył imperium, które okazało się finansową klapą! To był smutny koniec Factory

7 października 1979 roku to ważna data nie tylko dla fanów Joy Division, ale też dla historii muzyki. Tego dnia ukazał się pierwszy singel "Transmission". Smutna i przejmująca kompozycja, która doskonale oddawała stan ducha młodych mieszkańców szarego, robotniczego Manchesteru, rozpoczęła karierę grupy, ale również szaloną przygodę Tony'ego Wilsona i Alana Erasmusa pod szyldem Factory Records. Założona czterdzieści pięć lat temu wytwórnia to do dziś romantyczne westchnienie za pionierskimi czasami nowofalowej rewolucji, ale też przykład kiepsko prowadzonego biznesu.

7 października 1979 roku to ważna data nie tylko dla fanów Joy Division, ale też dla historii muzyki. Tego dnia ukazał się pierwszy singel "Transmission". Smutna i przejmująca kompozycja, która doskonale oddawała stan ducha młodych mieszkańców szarego, robotniczego Manchesteru, rozpoczęła karierę grupy, ale również szaloną przygodę Tony'ego Wilsona i Alana Erasmusa pod szyldem Factory Records. Założona czterdzieści pięć lat temu wytwórnia to do dziś romantyczne westchnienie za pionierskimi czasami nowofalowej rewolucji, ale też przykład kiepsko prowadzonego biznesu.
Tony Wilson stworzył Factory Records, jednak swoim zarządzaniem doprowadził do szybkiego upadku kultowej wytwórni /Mick Hutson/Redferns /Getty Images

Zanim Joy Division dołączyli do Factory Records musieli wykupić się z niewygodnego kontraktu z wytwórnią RCA. Wybór wydawcy był naturalną konsekwencją towarzyskich kontaktów. Tony Wilson był zauroczony ich twórczością, kiedy zobaczył Joy Division na koncercie. Zaprosił ich do swojego programu telewizyjnego "So It Goes", w którym promował nowe, obiecujące gwiazdy sceny niezależnej. Ważnym elementem związania się z nową wytwórnią był też fakt, że Factory gwarantowała muzykom wolność artystyczną, jakiej nie można było doświadczyć u innych wydawców. 

Reklama

Nic dziwnego, skoro jedynym kontraktem była kartka papieru, na której Tony Wilson napisał "Muzycy mają wszystko, firma nie ma nic" i podpisał swoją krwią, ustalając, że nie będzie właścicielem żadnego dzieła grupy i podzieli wszystkie zyski w proporcji 50/50. Oprawione w ramki motto wisiało przez cały czas działania firmy i było jedynym dokumentem zawieranym między kolejnymi grupami a Factory Records.

Tony Wilson - szalony wizjoner

Wilson nie kalkulował, czy poszczególne projekty okażą się finansowym sukcesem. Interesował go przede wszystkim proces twórczy i możliwość odkrywania nowych muzycznych zjawisk. Jednak popularność Joy Division i dobre wyniki finansowe pierwszego singla pomogły jego projektowi stanąć na solidnych podstawach. Czy właściciel Factory był szaleńcem? Ci, którzy go znali zawsze podkreślali, że był marzycielem, szalonym miłośnikiem kultury i wizjonerem, nie był niestety doskonałym biznesmenem. Po ukończonych studiach na uniwersytecie Cambridge powrócił do rodzinnego Manchesteru i rozpoczął pracę jako dziennikarz w lokalnej telewizji.

Mógł łączyć swoją pasję do muzyki z karierą telewizyjną. Jego program "So It Goes" nadawany w telewizji Granada, który w założeniu miał konkurować z "Top Of The Pops", dał Wilsonowi pole do odkrywania nowych zespołów i promowania ich. Wkrótce wokół dziennikarza kręciła się spora grupa artystycznych, lokalnych odkryć, którymi zaczął zarządzać. To wtedy razem ze swoim partnerem Alanem Erasmusem zaczęli wynajmować niewielki lokal The Russel Club, który w piątkowe wieczory zmieniał nazwę na The Factory i prezentował skupione wokół Wilsona zespoły. Pierwszą imprezę promował plakat stworzony przez Petera Saville'a, utalentowanego studenta sztuki, którego późniejsze projekty artystyczne dla Factory stały się niemal tak samo legendarne, jak same zespoły. Plakat otrzymał numer katalogowy FAC1.

O co chodzi z tymi numerami?

Factory nie było jedynie wytwórnią płytową. Można powiedzieć, że pod tą nazwą skrywał się wielki artystyczny, kulturalny, plac zabaw i kreacji, który był projekcją pomysłów jego założyciela. Tony Wilson miał swego rodzaju obsesję katalogowania wszystkiego, co ukazało się pod szyldem Factory. Można powiedzieć, że wykazywał się szczególną wrażliwością muzealną. Uważał, że wszystko, co było związane z projektem, powinno być dobrze opisane i ponumerowane, jak dzieła sztuki na wystawach czy właśnie w muzeach. 

Wilson dostrzegał moc gromadzenia nawet pozornie nieważnych artefaktów i wydarzeń, sumiennego ich katalogowania, tak aby w przyszłości można było z łatwością do nich wrócić. Swoje numery otrzymywały wszystkie wydawnictwa płytowe, koncerty, wystawy i wszelkiego rodzaju inicjatywy artystyczne. Nawet segregator do przechowywania dokumentów związanych z artystami otrzymał numer FAC221. Reklama wydawnictw wytwórni zamieszczona w magazynie "New Musical Express" to FAC248, a impreza z okazji 40. urodzin Tony'ego Wilsona FAC259. Przydałby się fryzjer? Nie ma sprawy. Tony otworzył salon "Swing" FAC98 w piwnicy klubu Haçienda, w którym boskie fryzury pojawiały się na głowach muzyków The Smiths, The Fall, New Order i wielu innych. Cała historia legendarnego wydawnictwa zamyka się w 501 numerach.

Jak stracić na sukcesie?

Debiut Joy Division "Unknown Pleasures" FAC10 i drugi album "Closer" FAC25, wydany dwa miesiące po odejściu Iana Curtisa, pokazał niezwykłą siłę twórczości grupy. Sukces zapoczątkował ruch postpunkowy przełomu lat 70. i 80., utorował drogę muzykom nowej fali. Tony Wilson był zachwycony, okazało się, że jego wizja nieskrępowanej wolności artystycznej, nieukierunkowanej na rentowność projektu, sprawdziła się, co nie przeszkadzało mu cieszyć się zyskami z wydawnictw. Słodki smak sukcesu stał jednak w cieniu straty wokalisty grupy, którego wysublimowanym talentem i charyzmą Wilson był oczarowany od samego początku.

Pozostali członkowie grupy odrodzili się niczym feniks z popiołu i stworzyli nowy projekt, który stał się motorem sukcesu całej Factory Records. New Order zaczął od kontynuacji stylu wypracowanego za czasów Joy Division, czego dowodem był album "Movement" FAC50. Jednak dopiero wydanie singla "Blue Monday" FAC 73 stało się przełomowym momentem w ich karierze i zdefiniowało nowy styl zespołu. Nagranie wydane na specjalnie przygotowanym dwunastocalowym singlu sprawiło, że New Order odcięło się od swojej muzycznej przeszłości. 

"Blue Monday" pojawiło się w TOP10 list przebojów w wielu europejskich krajach i dotarło nawet do piątego miejsca na tanecznej liście Billboardu w Ameryce. Pierwotna sprzedaż przekroczyła 700 000 sztuk. Do dziś nagranie uznawane jest za najlepiej sprzedający się dwunastocalowy singel wszech czasów. Sukces wydawnictwa okazał się totalną klapą finansową. Jak to możliwe? W świecie Tony’ego Wilsona wszystko było możliwe. Strona artystyczna przede wszystkim. Pamiętacie? Projekt okładki, autorstwa Petera Saville'a był tak skomplikowany, że produkcja kosztowała więcej niż cena płyty, co oznaczało, że Factory Records mogła stracić 5 pensów na każdym sprzedanym egzemplarzu. Wytwórnia przeoczyła ten skromny fakt, ponieważ nikt nie liczył się z tak gigantyczną sprzedażą płyty.

Szalony Madchester i zwariowana Haçienda

Kolejne albumy New Order ugruntowały pozycję zespołu, jako światowej gwiazdy. W Factory wreszcie pojawiły się pieniądze, również dzięki sukcesowi innego projektu, jakim był zespół Happy Mondays. To wtedy narodził się pomysł stworzenia miejsca dedykowanego muzyce. Tak narodziła się legendarna Haçienda, w której koncertowały Madonna, The Stone Roses, Oasis, Happy Mondays, The Smiths i oczywiście New Order, którzy dokładali do klubu swoje pieniądze, wspólnie z Factory Records. Tony Wilson miał wreszcie wymarzoną przestrzeń dla artystycznej ekspresji, czego dowodem był pełny przepychu wystrój wnętrz, stworzony przez uznanego projektanta Bena Kelly'ego. 

Pomimo rozgłosu wokół miejsca Haçienda rzadko była pełna i była niczym więcej niż przeciętnym klubem, który zaczął przynosić straty finansowe. Wszystko zmieniło się gdzieś w okolicach 1986 roku, kiedy w Wielkiej Brytanii pojawiło się nowe zjawisko muzyczne, jakim był Acid house. Klub przeżywał swoje złote dni. Jednak Factory pomagając zapoczątkować kulturę rave i ruchu Madchester na przełomie lat 80. i 90., nieumyślnie doprowadziła do własnego upadku. Acid house i Madchester szły w parze z nowym narkotykiem - ecstasy. Ponieważ wszyscy goście mieli zupełnie inne imprezowe wspomaganie, sprzedaż alkoholu, która była głównym źródłem finansowania miejsca, praktycznie spadła do zera. Kiedy razem z narkotykami Haçienda zapełniła się przedstawicielami świata przestępczego, koniec wydawał się bliski. Klub zniknął z mapy Manchesteru w 1997 roku.

Jak wydać 150 000 funtów i nie nagrać płyty

Jeśli założymy, że za budową imperium Factory Records stało New Order, to spokojnie możemy przyjąć, że za upadek odpowiedzialna była formacja Happy Mondays. Po wydaniu minialbumu "Madchester Rave On" FAC242 z 1989 roku grupa znalazła się na liście Top20 przebojów. Razem ze The Stone Roses stali się siłą napędową nowego muzycznego stylu, co potwierdzili sukcesem płyty "Pills 'n' Thrills and Bellyaches" FAC320, która dotarła do czwartego miejsca na UK Chart. 

Niestety problemy z uzależnieniem wokalisty Shauna Rydera i reszty muzyków sprawiało trudności w ukończeniu następnego albumu. Tony Wilson wpadł na pozornie genialny pomysł. Wysłał całą ekipę na Barbados, gdzie dostęp do narkotyków był bardzo trudny. Dla uzależnionego nie ma nic trudnego. Sesje nagraniowe zamieniły się w nieprzerwaną imprezę, a pieniądze przeznaczano na sprowadzenie "towaru" na wyspę. Kiedy pieniądze z wytwórni się skończyły, muzycy sprzedawali sprzęt studyjny i meble z pokojów hotelowych. Tony Wilson musiał sprowadzić zespół z powrotem do Manchesteru i ze zdumieniem odkrył, że na taśmach matkach są nagrane tylko wstępne linie melodyczne i brak jest jakichkolwiek tekstów. Kolejne tysiące funtów pochłonęło ukończenie albumu "Yes Please!", który okazał się komercyjną klapą. Świat stracił chwilowo zainteresowanie muzyką alternatywną, kiedy na horyzoncie pojawiła się  Nirvana.

Nie mamy żadnych kontraktów, więc nie mamy czego sprzedać

Factory Records na początku lat 90. wydawała się ogromnym artystycznym imperium. W rzeczywistości firma była kolosem na glinianych nogach, stojącym na krawędzi finansowej zapaści. Strat, jakie przynosiła Haçienda i Happy Mondays nie była w stanie wypełnić doskonała sprzedaż albumów New Order. Jednak wytwórnia cieszyła się uznaniem w środowisku muzycznym. Wszyscy wiedzieli, że wpływ Tony'ego Wilsona i jego projektu na brytyjski przemysł muzyczny był nie do przeceniania. To wtedy London Records postanowiła wyciągnąć rękę w kierunku Factory i zaproponowała kupno całości. Transakcja nie doszła niestety do skutku, gdy wyszło na jaw, że dzięki "krwawemu kontraktowi" Factory nie było właścicielem muzyki większości swoich artystów, w tym czarnego konia New Order. 22 listopada 1992 r. ogłoszono upadłość Factory Records, a Hacjenda została zamknięta pięć lat później.

Byłem niczym Ikar

Bez wątpienia przez 14 lat swojej działalności wytwórnia stała się jednym z najbardziej wpływowych przedsięwzięć w świecie muzyki. Swoim nieszablonowym działaniem zrewolucjonizowała branżę i zmieniła sposób myślenia wielu pokoleń muzyków. Artyści poczuli, że ich kontrakty płytowe nie powinny być więzieniem, a swoboda artystyczna powinna być w nich zagwarantowana. 

Wokół Factory pojawiło się wiele  romantycznych legend, przekazywanych przez lata. Działalność Tony'ego Wilsona wydawał się doskonałym pomysłem na film, co stało się faktem w 2002 roku, dzięki obrazowi "24 Hour Party People", wyreżyserowanym przez Michaela Winterbottoma, który w doskonały sposób przedstawia historię fonograficznego fenomenu. W jednym z wywiadów Wilson porównał się do mitologicznego Ikara, mówiąc: "Może spadłem, ale nikt nie odbierze mi wrażenia szczęścia w locie, kiedy zbliżałem się do słońca. Wszystko, co było cenne, to historia, którą stworzyliśmy, a nie pieniądze, które zarobiliśmy". Zmarł w wieku 57 lat w sierpniu 2007 roku. Jego trumna otrzymała numer katalogowy FAC501.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Joy Division | Happy Mondays | New Order
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama