Spring Break 2018: Festiwalowe odkrycia i momenty ważne
Justyna Grochal
Każda kolejna edycja Spring Break to suto zastawiony stół wręcz uginający się od ogromu muzycznych pyszności. A w tym roku kubki smakowe rozpieszczała nie tylko lokalna kuchnia. Sprawdźcie, czym delektowałam się w miniony weekend.
Nie jestem typem, który podczas festiwali koncerty rodzimych twórców omija szerokim łukiem, bo "przecież jeszcze nie raz ich zobaczę". Zdanie o polskiej muzyce mam zresztą bardzo dobre i coraz lepsze. Grzechem byłoby jednak nie skorzystać z wyjątkowo bogatej w tym roku oferty zagranicznych artystów, jakich do Poznania sprowadził Tomek Waśko i jego springbreak'owa ekipa.
Na początek zespół, który dla mnie okazał się największym odkryciem Spring Breaka. Nie było łatwo dostać się na koncert rosyjskiej post-punkowej formacji Shortparis, o której wiele mówiło się jeszcze przed festiwalem, ale z pewnością było warto stać w oddali, by powolutku, ale sukcesywnie, krok po kroku, zbliżać się do epicentrum. Termin zaczerpnięty z charakterystyki trzęsienia ziemi nie jest przypadkowy, bo doskonale wpisuje się w opis tego, co działo się podczas występu kwintetu. Shortparis to nieposkromiona energia i szalony performance zahaczający o teatr. Do tego obłęd w oczach i ruchach wokalisty oraz usytuowanie bębnów pośrodku sali, co dawało wrażenie bycia w samym środku wydarzeń. Sam lider grupy, spotkany gdzieś na festiwalowej trasie i zagadnięty o refleksje po, z trochę niezadowoloną miną przyznał, że ocenia ten występ na cztery w pięciostopniowej skali (na zgubiony punkt złożyła się według niego akustyka miejsca i jego ograniczona pojemność). No więc jeśli to było "tylko" 80 proc. ich możliwości, to ja nawet nie...
Udało mi się zobaczyć też ciekawe projekty z kraju pysznych win, wybornych serów i seksownego "r". Dwóch muzyków i dwie intrygujące - choć bardzo różne - osobowości. Adam Naas, filigranowy, niepozorny i nieco speszony oklaskami 24-latek z wokalem mocnym i naładowanym emocjami. Jest w tym jego soulowym głosie - brzmiącym trochę jak połączenie Michaela Jacksona i Paolo Nutiniego - coś wciągającego, coś, co każe ci spijać każde kolejne wyśpiewywane słowo, każdy kolejny wers.
Gdzieś po przeciwnej stronie emocjonalnej palety był inny przedstawiciel francuskiej sceny, KillASon, który w programie zastąpił zespół Agar Agar. Raper robiący furorę nad Sekwaną, nie mniej podziwu zgarnął za swój energetyczny występ w poznańskiej Meskalinie. Jego zadziorny, odważny rap zmieszany z elementami elektroniki, popu i rocka daje naprawdę ciekawą miksturę.
Jeszcze jednym zagranicznym artystą, na którego koncert udało mi się pójść, był Bowrain, słoweński kompozytor i pianista. Jeden z moich znajomych, który miał okazję słyszeć go w Lubljanie, stwierdził, że występ ten z pewnością spodoba się fanom twórczości spod znaku wytwórni Erased Tapes. Jako wielbicielka niemieckiego labelu, już po koncercie Bowraina, całkowicie się z tą opinią zgadzam.
Oprócz funkcji odkrywczej ważną możliwością, jaką niesie Spring Break, jest sprawdzanie. Sprawdzanie na żywo młodych polskich kapel, które już się kojarzy, których single już się zna. Ina West, P.Unity i tęskno. Każdy z tych projektów jest inny, ale każdy z pomysłem na siebie. Ina West (niegdyś Cosovel) daje kompozycje, które nie są oczywiste. Jest w nich jakaś surowość i oszczędność, ale i hipnotyzm prowokujący do tańca. Hania Raniszewska i Joanna Longić z duetu tęskno. też hipnotyzują, choć ich muzyka to zupełnie inne rejony - melancholii, prostoty i intymności. Warszawski skład P.Unity to z kolei potęga żywego grania. Dziewięcioosobowa ekipa z gracją poruszająca się po funkowo-soulowym gruncie zadedykowała swój występ zmarłemu dwa lata wcześniej Prince’owi. Trzeba przyznać, że to hołd stosowny, któremu "okejkę" przyznałby chyba sam fioletowy książę.
Spring Break to też w końcu momenty. Wyjątkowe sytuacje, które zapisują się w historii festiwalu i świadczą o wyjątkowości danej edycji. Nietrudno się domyślić, że jedną z takich jest koncert-niespodzianka Much czy premiera drugiej odsłony projektu Albo Inaczej, ale o tych za chwilę. Moją szczególną ciekawość budził też bowiem występ dowodzonej przez Misię Furtak i Piotrka Kalińskiego czteroosobowej grupy Ffrancis. Płyta przeze mnie wyczekiwana w końcu wybrzmiała - i to premierowo - ze sceny, choć na żywo w nieco innej odsłonie.
Pierwsza edycja projektu Albo Inaczej, w której legendy polskiej muzyki mierzyły się z hiphopowymi klasykami, spotkała się z euforycznym przyjęciem. Tym razem przed podobnym wyzwaniem stanęło młode pokolenie. Tak różnorodną mieszankę stylów i charakterów, jaką prezentują, ogarnąć tak zgrabnie mógł tylko Mariusz Obijalski. Koncert, będący przedsmakiem zaplanowanej na maj premiery płyty, połączył obie części projektu. W całość wprowadził nas wokal zmarłego niemal rok temu Zbigniewa Wodeckiego i jego brawurowa interpretacja kawałka "Jest jedna rzecz". Wyjątkowości i dawki humoru dodała także obecność Andrzeja Dąbrowskiego i jego jazzujący flirt z (jak się okazało, wspaniałą nie tylko wokalistką - o czym wiadomo nie od dziś - ale i konferansjerką!) Moniką Borzym. Najmocniejszym punktem tego koncertu był chyba Ralph Kaminski, który przy akompaniamencie li tylko Obijalskiego dał wysmakowany popis swoich wokalno-interpretacyjnych możliwości w utworze "Chodź ze mną" Eldo.
Na koniec wspomniana niespodzianka, czyli Muchy grające swój wydany dekadę temu debiutancki album "Terroromans". Było nostalgicznie, było energetycznie, było emocjonalnie. Wielka radocha rozlewała się po obu stronach sceny - na muzyków, którzy po latach spotkali się w oryginalnym składzie i na setki gardeł, które z łezką wzruszenia towarzyszyły Michałowi Wiraszce (ten zresztą świetnie zaprezentował się dwa dni wcześniej jako połowa duetu MNKR) w kolejnych wersach niezapomnianych utworów. Lepszego zakończenia Spring Breaka 2018 chyba nie można było sobie wymarzyć...