Jak "To Be With You" zespołu Mr. Big trafiło na szczyt?
Chciał zaimponować dziewczynie, więc napisał dla niej piosenkę. Utwór co prawda nie zrobił wielkiego wrażenia na kobiecie, za to później zrobił z Erica Martina i jego kolegów gwiazdy. Plakaty zespołu Mr. Big zdobiły miliony ścian na świecie, a płyty "tych romantycznych chłopaków" sprzedawały się jak szalone. Nieźle jak na efekt uboczny, prawda?
Historie wielu zespołów zaczynają się w momencie, kiedy ktoś postanowi "pójść na swoje". W tym przypadku tym kimś był Billy Sheehan, który grał na basie w zespole Davida Lee Rotha. Billy stwierdził, że założy własną grupę i zaczął rekrutować muzyków. Na pierwszy ogień poszedł wokalista Eric Martin, później dołączyli też gitarzysta Paul Gilbert i perkusista Pat Tropey.
Wszyscy muzycy mieli na koncie już kilka lat doświadczenia na scenie, więc dobrze wiedzieli, że świetne piosenki to nie wszystko i warto też mieć dobrego menedżera, który pomoże je wypromować. Grupą Mr. Big, nazwaną tak na cześć piosenki zespołu Free, zajął się Herbie Herbert, który wcześniej pracował dla Santany, Europe i Journey, więc trudno było o lepsze CV.
Grupa może i liczyła na szybki sukces, ale - jak powie każdy internetowy coach życia - sukces wymaga czasu i konsekwencji. Muzycy przekonali się o tym na własnej skórze, bo ich debiutancka płyta nie zawojowała świata. Album co prawda zdobył sporą popularność na przykład w Japonii, ale pozostałe kraje, w tym ojczyzna zespołu, czyli USA, raczej z dystansem podeszły do płyty. Nie do końca na to liczyli muzycy, ale zamiast wylewać żale, artyści błyskawicznie zabrali się do pracy. To był dobry pomysł, bo w 1991 roku wydali płytę "Lean Into It", która już żadnego fana rocka nie pozostawiła obojętnym. Udało się to przede wszystkim dzięki jednej piosence - "To Be With You".
Rycerz na białym koniu
Wielu artystów po latach wraca do swoich utworów napisanych w młodości i śmieje się z tego, jak naiwne, a często zwyczajnie słabe były te piosenki. Świat zna jednak takie przypadki, kiedy nastoletni jeszcze muzyk napisał coś, co wiele lat później zachwyciło fanów i wcale nie okazało się takie naiwne. "To Be With You" jest tu akurat świetnym przykładem. Eric Martin, czyli wokalista, miał około 16-17 lat, kiedy na zabój zakochał się w dziewczynie. Tu sytuacja trochę się komplikuje, bo nie była to jakaś przypadkowa dziewczyna ani ktoś, kogo przyszły muzyk znałby tylko ze szkolnego korytarza. To była jego bardzo dobra przyjaciółka.
Martin był zafascynowany jej urodą, inteligencją, do tego Patricia pisała wiersze i czytała je muzykowi, kiedy przesiadywali w zdezelowanym Mercedesie jej ojca na tyłach domu. Artysta był zachwycony i marzył o tym, żeby przyjaciółka została również jego dziewczyną, ale liczył na to, że pewnego dnia "samo się to wydarzy". Spoiler: nie wydarzyło się. Patricia cały czas traktowała Erica tylko jak przyjaciela, a spotykała się z innymi chłopakami. Wokalista, który chciał zostać, jak sam stwierdził, jej rycerzem na białym koniu, musiał się pogodzić z porażką. Muzyk napisał więc piosenkę. Trochę po to, żeby opowiedzieć o tej sytuacji, ale głównie po to, żeby zaimponować koleżankom swojej siostry. Przy okazji: bohaterka utworu dopiero po latach dowiedziała się, że piosenka opowiada o niej.
Taka tam stara rzecz
Ballada przeleżała kilka lat w szufladzie i pewnie zostałaby tam na zawsze, gdyby nie sesja Erica z innym twórcą piosenek. Jeszcze zanim grupa Mr. Big zaczęła działalność, współpracownik wokalisty umówił go na sesję z Davidem Grahamem. David był wielkim fanem The Beatles, nosił fryzurę jak Paul McCartney i miał niezłe pomysły na utwory. Panom udało się napisać wspólnie kilka rzeczy i zostało im jeszcze trochę czasu, więc szukali szkiców piosenek, którymi mogliby się zająć. Martin przypomniał sobie wtedy, że miał taki jeden utwór, który napisał jeszcze jako nastolatek. Pierwotna wersja ballady miała lekko folkowe brzmienie, ale podczas tamtej sesji panowie przerobili ją na coś w klimacie The Beatles. I tak - oczywiście, że to był pomysł Davida. Utwór jednak... znowu trafił na półkę.
Kiedy grupa Mr. Big przygotowywała swoją drugą płytę, Eric zdał sobie sprawę, że ma piosenkę, którą zespół mógłby nagrać, zaprezentował ją kolegom i nawet trochę się zdziwił, że im się spodobała. Sam mówił o utworze, że to "taka tam stara rzecz". Paul Gilbert dodał gitarową solówkę i wyszła całkiem zgrabna ballada. Czy jednak ktokolwiek w grupie uważał, że to będzie coś wielkiego? Absolutnie nie. Muzycy sądzili, że to miły dla ucha, ładny kawałek, ale nic więcej.
Pierwszym singlem z płyty "Lean Into It" była piosenka "Green-Tinted Sixties Mind". Nie kojarzycie? Nic dziwnego. Utwór nie zdobył wielkiej popularności, co trochę rozczarowało muzyków. Później jednak wydarzyła się historia, która spokojnie mogłaby pojawić się w jakimś filmie Disneya. Jedna z amerykańskich stacji radiowych zaczęła grać "To Be With You". Ktoś usłyszał piosenkę, utworem zainteresowała się kolejna stacja i tak ballada krok po kroku zdobywała popularność. Wytwórnia płytowa, która wcześniej kompletnie nie wierzyła w sukces tego utworu, nie miała już wielkiego wyboru, więc postanowiła zaryzykować i wydać go jako singel. Muzycy odkryli później, że firma w ogóle nie była zachwycona zespołem, jego muzyką i właściwie postawiła już na formacji krzyżyk, ale sukces "To Be With You" zmienił wszystko.
Nieoczekiwana zmiana fanów
Piosenka stała się światowym przebojem, a o grupie nareszcie zrobiło się głośno. Sukces "To Be With You" odstraszył niektórych fanów mocniejszego wcielenia Mr. Big, ale muzycy nawet tego nie odczuli, bo zyskali wielu nowych słuchaczy. Artyści odkryli przy okazji, że wcześniej większość ich fanów i publiczności na koncertach stanowili mężczyźni. Ten jeden przebój sprawił, że na występy zaczęło przychodzić również wiele kobiet. Muzycy widywali od tej pory wśród publiczności nie tylko fanów rocka, ale też przypadkowych ludzi, którzy wpadali na koncerty jeszcze w eleganckich ubraniach, prosto z pracy. To było najlepszym dowodem na to, że grupa trafiła pod strzechy. Album "Lean Into It" przyniósł jeszcze jeden przebój, "Just Take My Heart", a późniejszy cover "Wild World" Cata Stevensa z 1993 roku tylko utwierdził świat w przekonaniu, że "big" w nazwie zespołu nie jest przypadkiem.
Można by pomyśleć, że grupa ma po latach trochę dosyć tej piosenki, ale będziecie zaskoczeni. Eric Martin przyznał w jednym z wywiadów, że nadal uwielbia ten kawałek, jego brzmienie, produkcję i nie ma żadnego problemu z tym, żeby śpiewać go na każdym koncercie. "Czy mam dość 'To Be With You'? Ani trochę, uwielbiam tę piosenkę" - stwierdził Eric. I trudno mu się dziwić, bo jak tu nie lubić czegoś, co dało muzykom numer jeden w kilkunastu krajach, złote i platynowe płyty, a przede wszystkim - w pewnym sensie - nieśmiertelność?