Jeden przebój zrobił z Hoziera wielką gwiazdę. Dziś tęskni za byciem anonimowym
Nie ma problemu z tym, żeby zaśpiewać u znajomego producenta muzyki elektronicznej, chociaż sam najchętniej całymi dniami słuchałby bluesa. Mimo że lubi spędzać czas z dala od ludzi, to uwielbia grać koncerty i gdyby mógł, występowałby bez przerwy. Oto człowiek pełen sprzeczności: Hozier. Czego mogliście nie wiedzieć o tym artyście?
Koledzy po fachu śmieją się, że z takim wzrostem nie mógł pozostać niezauważony. Muzyk mierzy prawie dwa metry i rzeczywiście wyróżnia się wśród znajomych, ale nawet wzrost by tu nie pomógł, gdyby irlandzki gwiazdor nie miał talentu. Andrew Hozier-Byrne, bo tak nazywa się wokalista, od dziecka marzył o śpiewaniu i kariera była mu właściwie pisana, chociaż on sam jeszcze o tym nie wiedział.
Smutne wyznanie Hoziera. "Trzymała to wszystko w kupie"
Dzisiaj artysta często żyje w pośpiechu i ogląda neony wielkich miast, ale z dzieciństwa pamięta zupełnie inne warunki. Hozier wychowywał się w spokojnej okolicy, w otoczeniu farm. Do dziś zresztą muzyk lubi przebywać z dala od zgiełku, nie tylko wtedy, kiedy akurat pracuje nad płytą, docenia też dom na uboczu, w którym może sobie "swobodnie pokrzyczeć". Wokalista pochodzi z artystycznej rodziny, więc nikogo nie zaskoczyło, gdy przyszły gwiazdor postanowił spróbować swoich sił na scenie - i na pewno nikt mu tego nie odradzał. Matka piosenkarza przez wiele lat zajmowała się między innymi malarstwem i grafiką. To właśnie ona jest autorką między innymi okładki debiutanckiego albumu syna oraz szaty graficznej singli.
Raine wymyśliła też na przykład podwodną sesję zdjęciową, która zdobiła drugą płytę, "Wasteland, Baby!". To nie Photoshop, artysta rzeczywiście trafił do specjalnego pomieszczenia pełnego wody, usiadł na krześle i w tych oryginalnych warunkach cierpliwie pozował. Matka muzyka wróciła do porzuconej szkoły artystycznej i pasji po latach przerwy. Raine musiała kiedyś zrezygnować ze swoich marzeń, bo sytuacja rodziny okazała się w pewnym momencie bardzo trudna. Ojciec przyszłego gwiazdora grał na perkusji w zespole bluesowym, później pracował też w banku. Życie Johna wywróciło się do góry nogami, kiedy trafił na operację kręgosłupa.
Zabieg miał ułatwić mu życie, zamiast tego odebrał mu sprawność. Hozier miał sześć lat, kiedy jego ojciec wylądował na wózku i nie był w stanie normalnie pracować. Rodzinie nie było więc łatwo. Jej utrzymanie spadło na barki matki, która - jak wspomina wokalista - "trzymała wszystko w kupie". Na szczęście, po latach lekarzom udało się pomóc ojcu artysty i stan zdrowia Johna poprawił się na tyle, że mężczyzna został nawet inżynierem dźwięku. To wtedy Raine mogła wrócić do malarstwa. Artystów w rodzinie jest jednak jeszcze więcej, bo brat Hoziera został filmowcem.
Rzucił szkołę i nie żałował
Mimo dorastania w raczej konserwatywnych warunkach muzyk miał w młodości dość dużo wolności. Hozier chodził na przykład do postępowej, prywatnej szkoły. Placówka słynęła z tego, że nie kładła wielkiego nacisku na wkuwanie materiału i niezliczone prace domowe. Szkoła dbała o wszechstronny rozwój dzieci. To właśnie tam posyłało swoje pociechy wiele znanych osób, między innymi Chris de Burgh i Daniel Day-Lewis. Również temu miejscu artysta zawdzięcza poznanie swojej menedżerki. Córka Caroline Downey wspomniała matce o pewnym zdolnym wokaliście, którego zna ze szkolnych korytarzy. Kobieta wybrała się na konkurs talentów do placówki, żeby posłuchać nastolatka. Downey zachwyciła się muzykiem i zaczęła zajmować się jego karierą.
Oczywiście artysta, jak wielu jego kolegów po fachu, chciał też później nauczyć się teorii muzyki, więc trafił do Trinity College w Dublinie. Hozier spędził tam jednak zaledwie rok. Wokalista absolutnie nie żałuje tego czasu, jednak jeszcze mniej żałuje odejścia. Kiedy pojawiła się szansa nagrania kilku utworów demo dla wytwórni płytowej, okazało się, że muzyk przegapi przez to termin egzaminów i nie zaliczy roku. Andrew podjął wtedy poważną decyzję, że rzuca szkołę, żeby skupić się na karierze. Co prawda chciał dokończyć edukację i było mu trochę żal, ale wkrótce dostał ofertę kontraktu, więc wszystko świetnie się ułożyło. Jak powiedział artysta po latach: "Nie mogę powiedzieć, żebym teraz tego żałował".
Hozier gwiazdą lokalnych festiwali
Jeśli spytacie Hoziera o jego ulubiony gatunek muzyczny, bez zastanowienia i błyskawicznie odpowie: blues. Zresztą czego się spodziewać po kimś, kto w dzieciństwie w kółko oglądał film "The Blues Brothers"? Muzyk mieszkał w okolicy, z której autobusy do dużego miasta kursowały mniej więcej co dwie godziny, trudno też było o dobrze działający internet. Artysta nie spędzał więc zbyt dużo czasu w mieście ani w sieci, za to uwielbiał słuchać płyt z kolekcji rodziców. Najwięcej było tak jazzu, soulu i właśnie bluesa. Nic dziwnego, że do dziś jedną z największych inspiracji dla wokalisty jest Nina Simone.
"Kiedy miałem siedem albo osiem lat, słuchałem jednego z jej albumów każdego dnia, przed snem. Nie było niczego lepszego niż jej głos" - powiedział muzyk w rozmowie z "The Guardian". Artysta ceni też Ellę Fitzgerald i Billie Holiday, a ze współczesnych postaci - Feist oraz St. Vincent, bo - jak mówi - "Kobiety to najlepsze wokale, jakie przychodzą mi na myśl". Jak więc Hozier przeszedł od słuchania winyli do własnej kariery? Już jako 15-latek artysta zaczął występować w szkole i współpracować z różnymi zespołami. Wokalista działał na przykład w formacji Nova Collective, której specjalnością była bossa-nova, grał w soulowo-funkowo-rapowym zespole Zaska, występował też w chórze Anúna. Najwięcej nauczył się jednak podczas współpracy z Trinity Orchestra. Co prawda muzyk porzucił w pewnym momencie szkołę, ale władze tej placówki pozwoliły mu nadal śpiewać w swojej grupie. Nic dziwnego. Zespół robił furorę na lokalnych festiwalach, a jeszcze nieznany Hozier spektakularnie wyśpiewywał covery przebojów Michaela Jacksona albo Steviego Wondera, a nawet Pink Floyd.
Kontrowersyjny przebój. O czym jest "Take Me To Church"?
Artysta zdobył wielką popularność dzięki piosence "Take Me to Church", której sukces zaczął się internecie. Utwór, wbrew tytułowi, nie ma nic wspólnego z nawoływaniem do religijnych praktyk. To raczej protest przeciwko temu, jak kościół katolicki krzywdzi wiele osób, na przykład homoseksualistów. "To nie jest wielka niespodzianka, mam zdecydowane poglądy na temat tego, gdzie Kościół nie powinien wsadzać swojego nosa i że nie ma żadnej władzy w kwestii seksualności ani związku dwóch osób" - przyznał muzyk w rozmowie z RTÉ.
Hozier ma sporo do powiedzenia na temat kościoła katolickiego w Irlandii, zwłaszcza po tym, jak w ostatnich latach ujawniono wiele afer z udziałem tej instytucji oraz duchownych - i raczej nie są to miłe słowa. Ojciec wokalisty chodził do szkoły prowadzonej przez irlandzki zakon Christian Brothers, a artysta krótko komentuje jego wspomnienia z tego miejsca: "Spuszczali dzieciakom wp***dol". Rodzice muzyka chcieli uniknąć takiego losu dla swoich synów, więc później rodzina Hoziera dołączyła do kościoła protestanckiego. Wokalista jednak sam spędził trochę czasu w katolickiej szkole, więc dobrze pamięta codzienne modlitwy i pielgrzymki do miejsc kultu. "W tym czasie byłem otwarty na nowe rzeczy, chciałem się o wszystkim jak najwięcej dowiedzieć" - przyznał piosenkarz w "The Standard". To jednak nie rozbudziło wiary Hoziera. Dzisiaj muzyk pojawia się w kościele tylko przy okazji wesel i pogrzebów.
Nigdy nie związuje włosów
Artysta strzeże swojego prywatnego życia i trzyma się z dala od celebryckich ścianek, chociaż czasem zdarza mu się uchylić rąbka tajemnicy. Muzyk - mimo poważnych tekstów - ma świetne poczucie humoru i duży dystans do siebie. Podczas jednej z sesji Q&A wokalista zdradził na przykład, że jego wzrost jest często sporym problemem podczas zakupów odzieżowych, bo trudno mu znaleźć ubrania, które pasują. Artysta nie przepada też za wizytami u fryzjera, a coś takiego jak "układanie włosów" pojawiło się w jego życiu, kiedy zdobył popularność.
Wtedy okazało się, że przy okazji telewizyjnych wywiadów jego fryzura musi być porządnie wystylizowana, a włosy nie mogą być związane, bo - jak upiera się jego ekipa - lepiej wyglądają, kiedy po prostu luźno opadają. No właśnie, popularność: to raczej nie jest dla Hoziera ulubiony element bycia muzykiem, jednak piosenkarz po prostu musiał nauczyć się z tym żyć. Wokalista wiedział, na co się decyduje, kiedy podpisywał kontrakt płytowy.
Nie zamierza też absolutnie narzekać na swój los, chociaż czasem lubi się poczuć jak "zwykły człowiek". "Uwielbiam anonimowość. Bardzo za nim tęsknię. Pójście do baru, pubu i bycie po prostu częścią tłumu, jest bardzo miłym uczuciem" - powiedział artysta w "The Irish Times". Złe wieści dla muzyka są takie, że z każdą płytą jego rozpoznawalność rośnie i wokalista raczej nie ma szans na "zwykłe życie", jakie prowadził kiedyś. Poza tym, jeśli twoimi piosenkami zachwyca się publicznie Taylor Swift, "to wiedz, że coś się dzieje".