Edith Piaf: Stulecie urodzin artystki
Nie była pięknością. Cały urok i zmysłowość mieścił się w wątłym ciele, mierzącym mniej niż 150 cm wzrostu. Z powodu drobnej postury zyskała przydomek "wróbelka". Ale kobietą była silną, wręcz demoniczną. Otoczona mężczyznami, z których każdy był "pierwszym". Zawsze w surowej, czarnej sukni. Nie zawsze mówiła prawdę na swój temat. Ze sceny zdarzało jej się spoglądać pijanym wzrokiem. Upijała się życiem. Taką pokochała ją Francja, a potem cały świat. 19 grudnia mija 100 lat od narodzin wielkiej artystki.
Od prostytutek do świętej Teresy
Gdy 19 grudnia 1915 roku w Ménilmontant, jednej z najbiedniejszych wówczas dzielnic Paryża urodziła się Édith Giovanna Gassion (tak brzmiało jej prawdziwe nazwisko), świat nie mógł obiecać jej przyszłych sukcesów i sławy. Mógł jedynie poczęstować ją nędzą i odrzuceniem, którego doświadczyła niedługo po przyjściu na świat. Niewiele można było się spodziewać po córce cyrkowego akrobaty i kawiarnianej śpiewaczki - u progu XX wieku tego typu artystyczne "zawody" nie tylko nie cieszyły się prestiżem, ale były na ogół kojarzone z nizinami społecznymi, utożsamiane niekiedy z przestępczym półświatkiem.
Dla świata narodziła się przyszła duma Francji, sława o niepospolitym głosie. Dla matki małej Edith, Annetty Maillard - kłopot, którego szybko się pozbyła, oddając córkę pod opiekę babci. Ta nie stworzyła dziewczynce ciepłego domu - jedyny dom, jaki prowadziła, to dom publiczny. Zajmowała się interesem, zaniedbując opiekę nad wątłą i chorowitą wnuczką. Artystka wyznawała potem w wywiadach, że babka poiła ją winem z butelki ze smoczkiem. Ten wyssany wówczas alkohol miał tłumaczyć jej dorosłe już upodobanie do mocnych trunków.
Gdy Edith miała 3 lata, borykała się ponoć z chorobą oczu, która w konsekwencji doprowadziła do ślepoty. Być może do końca swoich dni żyłaby jedynie w świecie dźwięków, gdyby nie fakt że babka (w swoim burdelu znana jako mama Tine) zabrała wnuczkę na pielgrzymkę do grobu św. Teresy z Lisieux. Na pielgrzymkę złożyły się ponoć podopieczne mamy Tine. Edith Piaf opowiadała potem o swoim cudownym uzdrowieniu i odzyskaniu wzroku. Z "domu" mamy Tine zabrał ją w końcu własny ojciec. Głównie po to, aby powiedzieć ośmiolatce, że jest już wystarczająco dorosła, aby sama na siebie zarabiać na ulicy. Na początku śpiewem i tańcem.
Mały człowiek, wielki głos
Nie wiadomo dokładnie, ile miała wzrostu, jedne źródła podają 143, inne 147 cm. Jej ojciec mierzył raptem metr czterdzieści, swą "małość" miała więc w genach. Do tego doszły warunki w jakich się wychowała, choroby i niedożywienie. Dalej wyniszczała się już sama: alkoholem, od którego nigdy nie stroniła, narkotykami, morfiną, od której się uzależniła. To one po kawałku zabierały światu Edith Piaf, nim ostatecznie zabrał ją rak wątroby.
Stało się to 10 października 1963, ale już wcześniej artystka balansowała na granicy śmierci; podobno zdarzało się jej zasłabnąć na scenie, wymiotować krwią; przeżyła cztery wypadki samochodowe, cztery razy zgłaszała się na odwyk, jeden raz sama targnęła się na własne życie. Miała też ataki delirium tremens, niedługo przed śmiercią zapadła w śpiączkę. To bardzo wiele jak na tak wątłe ciało.
Nim jej wyniszczony organizm ostatecznie się poddał, zdążyła oczarować świat potężnym głosem. O wiele za dużym, by zmieścił się w drobnym ciele. Zdążyła wydać kilkanaście płyt, a także zagrać w dziesięciu filach. Na jej recitale przychodziły tłumy, które przyciągały nie tylko kontrowersje wokół artystki, ale przede wszystkim niezwykła sceniczna charyzma i aktorski dramatyzm jej występów.
Mężowie, kochankowie, przyjaciele
Rozkochiwała w sobie tabuny mężczyzn. Każdy był "tym pierwszym", a przynajmniej każdemu z nich tak pisała w listach. "Tych pierwszych" było w jej życiu ponoć przeszło pięćdziesięciu. Łamała serca. Deptała je. Była kobietą wampem, niewieścim demonem. Ale była też słodkim, filuternym "wróbelkiem", z niezmiennie świeżym, dziewczęcym urokiem.
I chyba właśnie ta dwoista natura warunkowała jej ogromne powodzenie. Nie umiała żyć bez mężczyzn, mówiło się o jej skłonnościach do nimfomanii. Prawdziwej miłości szukała do skutku. Jej liczne związki charakteryzowały się bardzo szerokimi upodobaniami; niektórzy kochankowie mogliby być jej synami, a inni ojcami. Rozpiętość ich statusów społecznych i profesji jest na tyle szeroka, że nie sposób przytoczyć jej tu nawet w obszerniejszym fragmencie.
Do usidlonych i zdobytych należeli między innymi: żydowski kompozytor o polskich korzeniach Norbert Glanzberg; kolarz, a później aktor André Pousse; piosenkarz Jacques Pills (z którym połączyło ją krótkotrwałe małżeństwo); 20 lat młodszy fryzjer Théophanis Lamboukas, z pochodzenia Grek, jeden z kolejnych mężów artystki...
Również macierzyństwo, zbyt wczesne i niedojrzałe, nie dało Piaf uczucia spełnienia. W wieku 17 lat artystka urodziła córkę Marcelle. Ojcem był Louis Dupont, służący. Ponieważ historia lubi się powtarzać, również i Edith nie nacieszyła się córką, którą wkrótce odebrał jej ojciec dziecka, jak kiedyś ojciec Edith zabrał ją z "domu" babki. Dwa lata później dziecko zmarło na zapalenie opon mózgowych. Nie było wielkiej rozpaczy, sama pieśniarka mówiła potem w wywiadach, że dość łatwo pogodziła się ze stratą. Ona i ojciec małej sami byli jeszcze dziećmi, po prostu żyło się dalej. Matką Edith Piaf nie została już nigdy.
Wróbelek w czarnej sukni
Należy tu wspomnieć także i o tych mężczyznach, którzy byli nie tylko lub niekoniecznie kochankami, lecz przyjaciółmi i mecenasami przyszłej gwiazdy. Do nich należał homoseksualista Louis Leplée, właściciel kabaretu Le Gerny, który dał jej pierwszy angaż.
W kabarecie poznała poetę Jacques’a Bourgeata, który za punkt honoru postawił sobie edukację panny Piaf i starał się nabić jej głowę filozofią, która niezbyt ją zajmowała. Dzięki śpiewakowi Raymondowi Asso Edith zadebiutowała w ABC, najsłynniejszym wówczas lokalu Paryża.
Przyjaźniła się i przez całe niemal życie korespondowała z Jeanem Cocteau, który wprowadził ją w świat filmu. Mit tej przyjaźni zwieńczyła śmierć artysty na atak serca, dzień po tym, gdy dowiedział się o śmierci Piaf. To właśnie ci mężczyźni wykreowali Edith Piaf, stworzyli artystyczną kreację wróbelka w czarnej sukni, otworzyli piosenkarce furtkę do światowej sławy.
Kłamstwa czy autokreacje?
Świat usłyszał o Edith Piaf przede wszystkim wiele sprzecznych informacji: o cudownym uzdrowieniu, niezliczonych mężczyznach (i kobietach), z którymi była, o wybrykach alkoholowych i narkotycznych, w końcu o bohaterstwie, jakim ponoć wykazała się podczas wojny. Mówiła o sobie, że uratowała wielu Żydów, pomagając im wyrobić fałszywe paszporty. Stale jednak zmieniała liczbę uratowanych, których raz było 147, innymi razy przeszło 200. Nie umiała (lub nie chciała) jednak powiedzieć, w jaki sposób zdobywała nielegalne paszporty. Nikt z uratowanych nigdy publicznie tego nie potwierdził, nie przyszedł podziękować artystce.
Mówiła o sobie, że urodziła się na ulicy, paryskiej Rue de Belleville, w grudniową noc, pod latarnią. Poród odebrali ponoć dwaj przechodzący tamtędy policjanci. W jej akcie urodzenia jako miejsce przyjścia na świat figuruje jednak pobliski szpital Tenon.
Nie lubiła prawdy o sobie, a może po prostu chciała choć trochę ubarwić życie, które nie było przecież różowe. Być może miała po prostu skłonności autokreacyjne - skoro przeczuwała, że pozostanie legendą, to chciała mieć przynajmniej wpływ na jej kształt. Pochowana została na słynnym cmentarzu Père Lachaise, gdzie spoczywa w sąsiedztwie innej legendy - tuż obok znajduje się bowiem grób Jimma Morisona. Jedno wiedziała na pewno: że niczego nie żałuje.
Katarzyna Pająk