"Deskorolka i hip hop"

Dla większości osób dzisiaj "Malita" jest właściwie tylko i wyłącznie marką odzieżową, a rzadko kto zdaje sobie sprawę z tego, że pan Adam Malita był jednym z pierwszych riderów w naszym kraju. I choć dziś nie męczy już deski od wschodu do zachodu słońca, cały czas czynnie uczestniczy w skateboardingu. Dlaczego? Sprawdźcie wywiad...

article cover
 

Jak rozpoczęła się pana przygoda z deskorolką?

Deską zaraził mnie mój kumpel Hipy, a "chwilę" później jeździło już pół mojego podwórka na Ursynowie.

Czy była wówczas w pana życiu osoba, żeby nie powiedzieć "idol", która motywowała pana do jazdy?

Podziwialiśmy Frankie Hilla, Matta Hensley, Lance'a Mountaina i wielu innych.

Najfajniejszymi firmami były wtedy chyba H-street i New Deal.

Miał pan swoje ulubione triki, miejscówki, które ciągle pan męczył?

Triki? Hmm, może "ollie japan air" albo "impossible", lubiłem też wysokie schody, skarpy.

Odnośnie kontuzji, które przecież są nieodłącznym elementem deskorolki - jak wspomina pan ten okres, gdy z pewnością niejednokrotnie po kilkugodzinnej jeździe wracał pan do domu z ogromnym bólem? To też był pewien rodzaj motywacji, czy wręcz odwrotnie - ból zniechęcał do dalszej jazdy?

W ogóle się nie myśli o bólu, a raczej o kontuzjach, przez które nie można jeździć i to cię denerwuje.

Gdy zaczynał pan swoją przygodę ze skateboardingiem, inspirował się pan jakimiś filmami?

Oczywiście, było to: "Hokus-Pokus, "Ban This"... Po każdym nowym filmie człowiek był podjarany i koniecznie musiał iść podusić.

Dziś nie jest już pan - że tak powiem - aktywnym skateboarderem. Kiedy postanowił pan wycofać się z tej dziedziny?

Właściwie nigdy nie podjąłem takiej decyzji. Jeśli mam czas, to z chęcią wychodzę na deskę, zimą - na snowboard. Szkoda, że mam tak mało czasu...

A czy zdarzają się jeszcze takie dni, czy też bardziej momenty, że zwyczajnie chwyta pan za deskę i idzie pojeździć?

Ta moja jazda jest jak sinusoida, przykładowo: jeżdżę przez tydzień, może nawet miesiąc, a potem znowu odstawiam deskę na długo. Wkurza mnie to, te początki są najgorsze, bo człowiek jest jakby z drewna.

Dzisiaj deskorolka zaliczana jest to tzw. elementów kultury hip hopu. Czy pan również poznawał ją w ten sposób - jako sport, któremu zawsze towarzyszył rap, graffiti, DJ-ing, czy też niesamowite figury b-boy'ów?

Nie, za moich czasów scena hiphopowa w Polsce raczkowała. Z deskorolki wyrastały dopiero obecne gwiazdy polskiego hip hopu.

Kiedyś na woodcampie, czyli obozie deskorolkowym, odwiedzało nas WWO - zaprosiliśmy chłopaków, zgodzili się przyjechać po koleżeńsku, choć byli już wtedy bardzo znani i doceniani. Początkowo koncert się nie rozkręcał, ale gdy Sokół z Jędkerem pożyczyli deskę od dzieciaków i zaczęli kręcić flipy, to wszystko się zmieniło i cały występ wypadł naprawdę świetnie. Bardzo mi wtedy zaimponowali swoim profesjonalizmem i umiejętnością znalezienia kontaktu z publiką. Bardzo ich za to szanuję.


Poderwał pan kiedyś dziewczynę "na deskę"?

Raczej nie, poznałem wtedy moją obecną żonę i od tamtej pory jestem stały w uczuciach. Beata opowiadała mi, że jak słyszała szum kółek, to podbiegała do okna z mocniej bijącym sercem i wypatrywała czy to ja jadę pod jej blok (śmiech).

Skąd wziął się pomysł na firmę odzieżową? Kiedy i jak doszło do powstania Malita Clothing?

Potrzeba rynku, chwili... Był to pomysł mój i mojego kolegi, Pyzy. Nikt wtedy nie myślał, że firma aż tak się rozwinie. Zaczęliśmy szyć rzeczy dla siebie i naszych kolegów. W tym samym czasie powstała firma 360 stopni Borka i R wtedy jeszcze Krugera i Wielgusa. Nie było nic poza tym. Alternatywą były drogie na maksa rzeczy amerykańskie.

Malita Clothing zajmuje się nie tylko produkcją odzieży, przeznaczonej dla określonej grupy młodych ludzi, ale również sponsoruje polskich skateboarderów. Mógłby powiedzieć pan coś więcej o teamie Mality?

Nasza firma od wielu lat wspiera deskorolkowców z całej Polski. Team jest bardzo ważny. Udało nam się wypatrzyć wiele talentów jak na przykład Jacek Pawłowski, Michał Juraś, Wojtek Jaworski czy Artur Czerwiwiec. Nasza firma wspiera chyba największą grupę deskorolkowców w Polsce, a i snowboardzistów, czy ludzi jeżdżących na BMX-ach. Wiem jak ciężko jest się rozwijać nie mając wsparcia finansowego. Sprzęt, buty, odzież - to wszystko tak szybko się niszczy, gdy dużo jeździsz i sponsor jest zwyczajnie bardzo mile widziany. Sponsoring to także wyjazdy w różne miejscówki po Polsce i Europie: Barcelona, Berlin, Frankfurt, Praga, Kijów...

Właśnie... Organizuje pan różnego rodzaju wyjazdy teamu nie tylko do różnych miejscówek Polski, ale również i poza granice naszego kraju. Co mają na celu tego typu wypady?

Promocja deskorolki, promocja firmy. Ważne są kontakty interpersonalne naszych riderów z ekipami z innych miast. Na takich wyjazdach poznajemy nowych zaj**istych kolesi, którzy np. nie startują w zawodach i nie ma innej możliwości na poznanie ich stylu i ich możliwości.

Teraz już prawie każda polska firma deskorolkowa ma swój team i robi wyjazdy. Gdy my zaczynaliśmy, nikt jeszcze tego nie robił. To była na polskim rynku nowość.

Pamięta pan jakieś wydarzenie - imprezę, jam z wyjazdu, które szczególnie utkwiło w pana pamięci?

Do końca życia nie zapomnę pierwszego touru Mality (śmiech). Działo się wtedy naprawdę wiele. Skroban zrobił z tego krótką relację. I pomimo tego, iż jest ona rewelacyjna, to nie oddaje jednak do końca atmosfery tamtych dni.


Czy od momentu, kiedy zaczynał pan jeździć, poziom polskiej deskorolki się podniósł? Czy pojawiło się jedynie wiele firm organizujących różnego rodzaju zawody, produkujących ciuchy i akcesoria dla skateboarderów, czy też sponsorujących ich, ale poziom sam w sobie jednak się nie podniósł?

Poziom jazdy podniósł się i to zdecydowanie, choć oczywiście gdyby było więcej krytych skateparków - poziom jazdy byłby z pewnością bardziej europejski. A tak mamy tylko kilku, kilkunastu riderów, którzy mogą konkurować z Europejczykami.

Deskorolkowcy powinni sami walczyć o swoje, nie tylko narzekać, że jest beznadziejnie. A jak ktoś już coś zaczyna robić, to i tak środowisko go "pojedzie", że robi to źle, bez sensu i nie tak jak trzeba.

Uważa pan, że muzyka jest nieodłącznym elementem skateboardingu i dodaje pewnej siły podczas jazdy? Czego sam pan słuchał i słucha dzisiaj?

Bardzo lubię jeździć z odtwarzaczem mp3. Faktycznie muzyka daje "powera". Moim zdaniem najlepiej do jazdy nadaje się muzyka z filmów deskorolkowych i snowboardowych.

Jak ocenia pan poziom polskich eventów deskorolkowych?

Jaki rynek takie eventy, ale dobrze, że w ogóle coś się dzieje. Organizatorom imprez dużych i małych wielkie brawa, bo wiem jak ciężko w tym kraju jest cokolwiek zrobić.

Najlepszy polski deskorolkowy wariat?

To my ich sponsorujemy, więc nie mogę za wiele mówić, żeby im się w głowie nie przewróciło (śmiech). Żartuję, mam nadzieję, że im już się w głowie nie przewróci.

Odnośnie różnego rodzaju akcesoriów deskorolkowych - zarywał pan nie tylko dni, ale i noce, męcząc "Tonny'ego Hawka"?

Nie, wtedy nie było play stacji, niestety...

Myśli pan, że kiedyś nadejdzie taki moment, że deskorolka całkowicie zniknie z pana życia?

Mam nadzieję, że nigdy, ale życie pisze przecież różne scenariusze.

Czy patrząc dzisiaj na swoją przygodę ze skateboardingiem, myśli pan, że deskorolka była jedynie zajawką, czy jednak pasją, która pozostanie w pana życiu już do ostatnich dni?

Hmm... To trudne pytanie. O deskorolce z pewnością nigdy nie zapomnę. Związałem z nią już większość mojego życia.

Adam Malita wczoraj i Adam Malita dzisiaj, to ta sama osoba?

Niestety nie. W każdym z nas zachodzą zmiany. Choć czuję się jakbym nadal miał 18 lat, to na wiele spraw dziś patrzę bardziej dojrzale i wreszcie rozumiem dorosłych.

Od tych zmartwień to już zupełnie osiwiałem (śmiech), ale mogę powiedzieć, że jestem naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Mam kochającą rodzinę, fajną firmę i całkiem niezłe zdrowie - co więcej potrzeba do szczęścia? Pozdrawiam wszystkich, którzy czytali ten wywiad i wszystkich znajomych.

materiały dystrybutora
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas