Co roku biją w Polsce rekord Guinnessa. Masowo zjeżdżają do Wrocławia
Co roku 1 maja tysiące gitarzystów zjeżdża na wrocławski rynek, żeby wspólnie zagrać "Hey Joe". I stojąc tam którąś godzinę, w pełnym słońcu i tłumie, zastanawiałam się… w sumie - czemu?
No i doszłam do wniosku, że to trochę namiastka Woodstocku.
Ale po kolei. Gitarowy Rekord Guinnessa zakłada, że gitarzyści w tym samym momencie grają "Hey Joe" z repertuaru Jimiego Hendrixa. W tym roku niestety się nie udało, bo na wrocławskim rynku pojawiło się 7531 gitarzystów, a do ustanowienia nowego rekordu potrzebnych było co najmniej 7968.
Ale Gitarowy Rekord to coś więcej niż zagranie wspólnie kilkuminutowej piosenki. Impreza zaczyna się już w godzinach porannych i obejmuje kilka scen. Na scenie Antyradia w tym roku usłyszeliśmy największe gitarowe przeboje, piosenki z "Akademii Pana Kleksa" czy Wojtka Pilichowskiego z gośćmi. W gitarowym miasteczku z kolei znalazły się wystawa portretów "Legendy Gitary" czy zielona strefa, w której samemu można było wytworzyć prąd do gitarowego pieca. Znalazło się też miejsce na scenę dostępną dla wszystkich, dzięki czemu każdy mógł mieć swoje pięć minut sławy.
Można nauczyć się grać na ukulele, zaliczyć rozgrzewkę gitarową i - co najważniejsze - zobaczyć na scenie głównej totalne legendy muzyki. Ba, zobaczyć! Można z nimi zagrać! Na przykład "Zawsze tam gdzie ty" z Janem Borysewiczem. Albo "Satisfaction" z bratem Micka Jaggera i jego synem. Albo "Meluzynę" do wokalu Małgorzaty Ostrowskiej. Albo "Rock'n'Roll Is King" z Philem Batesem z kultowej Electric Light Orchestra. Naprawdę muszę wymieniać dalej?
Są też atrakcje dla dzieciaków, konkurs na najlepsze przebranie i na gitarę z byle czego. Ten ostatni to mój ulubiony, bo żeby zrobić gitarę z wieszaka na płaszcze, to jednak trzeba umieć.
I najlepsze: tak naprawdę w rekordzie może wziąć udział każdy, bo do zagrania "Hey Joe" potrzebne są tylko podstawowe akordy i podstawowe bicie. Nawet nie trzeba mieć gitary - można zagrać nawet na banjo. Wiadomo, że fajnie, gdyby udało się pobić ten rekord po raz kolejny, ale myślę, że nie to jest tam najważniejsze. Najważniejszy jest klimat.
Słyszałam komentarze, że to tylko potrzeba ludzi do "bycia w stadzie". Ale jak już się tam pojedzie, to wychodzi, że to jednak coś więcej. Rodziny spędzają wspólnie czas, przy okazji robiąc, to co lubią, starsi panowie mogą znowu wskoczyć w rockowe ubrania sprzed lat, młodym nikt nie mówi, żeby ubrali się normalnie i zleźli z murku z tą gitarą. Trudno znaleźć takie miejsce, gdzie klimat jest podobny do Woodstocku, ale jeśli miałabym komuś pokazać namiastkę, to właśnie na Gitarowym Rekordzie.
C/G/D/A/E umiem złapać. Za rok reportaż wcieleniowy!