Bitwa o Anglię
Jeden jest pyskaty, arogancki, klnie jak szewc, niejedno w życiu wypił i wciągnął. Drugi to przykładny mąż i ojciec, inteligentny, obdarzony błyskotliwym poczuciem humoru. Tych dwóch znakomitych brytyjskich twórców stoczy pod koniec października bitwę o pierwsze miejsce na listach bestsellerów.
Noel Gallagher - 44 lata, autor największych przebojów grupy Oasis, właściciel jednego z najbardziej niewyparzonych języków na Wyspach, miłośnik używek wszelakich, który wyznał, że ćpał nawet w łazience u królowej. Zadebiutował właśnie (17 października) solowym albumem "Noel Gallagher's High Flying Birds".
Chris Martin - 34 lata, frontman Coldplay, od ośmiu lat mąż znanej aktorki Gwyneth Paltrow, ojciec Apple i Mosesa, niepijący, niepalący. Wkrótce (24 października) wyda wraz z zespołem piątą płytę w jego dyskografii, zatytułowaną "Mylo Xyloto".
Zawsze na szczycie
Trudno o dwie bardziej odmienne osobowości. Ale łączy ich jedno - obaj uważani są za czołowych kompozytorów swojego pokolenia, być może najważniejszych, jeśli mówimy o tym, co podoba się masowej publiczności (należy w tym miejscu uczynić zastrzeżenie, że pod przebojami Coldplay podpisuje się cały zespół; powszechnie jednak wiadomo, że to Chris Martin jest mózgiem i sercem ekipy, i to od niego wychodzą pomysły).
Ich muzyka uwodzi tłumy, skłania kilkudziesięciotysięczne stadiony do chóralnego śpiewania i skakania. Sprawdza się w samochodzie, przy romantycznej kolacji, przy joggingu, na dobranoc, i na dzień dobry.
Wystarczy jedno tylko odwołanie do statystyk, więcej nie potrzeba: każdy album Oasis i każdy album Coldplay dotarł na 1. miejsce brytyjskiej listy bestsellerów płytowych. Podkreślmy - KAŻDY.
Jeżeli w tym samym czasie ukazują się kolejne ich wydawnictwa (Noela traktuję jako naturalnego spadkobiercę i kontynuatora osiągnięć Oasis), już można zacierać ręce, bo walka o serca nie tylko brytyjskiej, ale i światowej publiczności, zapowiada się pasjonująco.
Noel i Chris wykonują razem przebój "Live Forever" Oasis:
Dokopać bratu
Gallagher nie patrzy jednak w stronę Christa Martina i Coldplay. Gitarzysta ma coś do udowodnienia przede wszystkim młodszemu bratu Liamowi, byłemu wokaliście Oasis. To właśnie kłótnia braci doprowadziła do rozpadu grupy w 2009 roku. Skonfliktowane rodzeństwo od tamtej pory nie szczędzi sobie medialnych razów. Ostatnio nawet doszło do złożenia pozwu - Liam oskarżył Noela o kłamstwo.
Po rozpadzie Oasis, Liam wraz z pozostałymi członkami zespołu (oprócz, rzecz jasna, brata) założył grupę Beady Eye, która wydała album "Different Gear, Still Speeding". Oldskulowy rock and roll, podszyty miłością, jaką Liam żywi do Johna Lennona, dotarł na 3. miejsce brytyjskiej listy (wszystko przez tą Adele! - twierdzi Liam). Jeśli Noel solo przebije ten wynik, a wiele na to wskazuje, będzie mógł ogłosić swój triumf nad znienawidzonym bratem. Z wywiadów można wywnioskować, że o niczym innym nie marzy.
Fani Oasis przyjęli twórczość Beady Eye z mieszanymi uczuciami. Były i ciepłe słowa, i druzgocąca krytyka. Po opublikowaniu trzech singli z solowej płyty Noela, w sieci znajdziemy niemal wyłącznie zachwyty sympatyków słynnej grupy. Starszy z braci otrzymał więc mocne wsparcie z ich strony. Problem może polegać na tym, że to już nie jest ten stadionowy britpop, to bardziej kameralne i akustyczne utwory; niewykluczone zatem, że Gallagher z Wembley przeniesie się do klubów. A mniejsze lokale, to mniejszy zasięg, mniejsza siła oddziaływania. W utrzymaniu przy sobie wielomilionowej rzeszy sympatyków może pomóc granie na koncertach przebojów Oasis - bo taki ma Noel zamiar. W końcu to jego utwory.
Zobacz teledysk do pierwszego solowego singla Noela Gallaghera:
Zamknąć usta malkontentom
Chris Martin i jego kompani z Coldplay również mają coś do udowodnienia. Po każdym kolejnym sukcesie, coraz głośniejsze stawały się słowa krytyki wymierzone w ich kierunku. Zarówno w prasie, jak i na internetowych forach.
Prześlizgnijmy się przez najczęściej powtarzające się zarzuty: Coldplay to zwykły pop, a nie ambitny zespół o alternatywnych korzeniach; Coldplay się skomercjalizował; stali się drugim U2, zrzynają z U2, interesują ich tylko pełne stadiony, a nie muzyczny przełom; Coldplay to zespół, który udaje ambitny, a tak naprawdę z ich twórczości wyziera pretensjonalność; kiedyś grali piękne, minimalistyczne ballady, teraz zatrudniają Briana Eno (pracował m.in. z U2), żeby robił im hity; zaczynają się powtarzać, przestają zaskakiwać.
Dużo tego, przyznacie, więc jest się z czym mierzyć. Każdy artysta powie, że nie interesuje go zdanie krytyków i narzekaczy, dopóki ma swoją wierną publiczność. Ale proszę pokazać muzyka, który nie sprawdza z wypiekami na twarzy, ile gwiazdek dostał od "Rolling Stone'a", a ile od "NME". Zdarzało mi się pytać różnych wykonawców o niekorzystne recenzje - ostatnio choćby podczas rozmowy z White Lies - i zawsze powtarzał się następujący schemat: nie przejmujemy się tym, fani są najważniejsi, recenzje nie mają znaczenia; następnie zaczynają muzycy odnosić się do konkretnych zarzutów z gazet, jakby znali te artykuły na pamięć.
Dlatego właśnie jestem przekonany, że nowy album Coldplay, "Mylo Xyloto", będzie swego rodzaju wyzwaniem rzuconym krytykom, będzie kolejnym odcinkiem dyskusji na temat miejsca Coldplay na rynku muzycznym (pop to czy alternatywa, ambitne czy pretensjonalne, zrzynka z U2 czy własna droga?).
Zobacz klip do piosenki "Every Teardrop Is A Waterfall" Coldplay:
Podteksty podnoszą rangę
Ukazanie się albumów "Mylo Xyloto" i "High Flying Birds" rozpoczyna zmagania na kilku frontach: Gallagher i Martin zawalczą o prestiż kompozytora numer jeden, Noel spróbuje pogrążyć brata, a Chris zjednać sobie krytyków. Kto by pomyślał, że za zwykłymi, zręcznymi piosenkami, może kryć się tyle podtekstów. Ale to właśnie podteksty - wydumane bądź rzeczywiste - poszerzają paletę znaczeń w utworach, podnoszą ich rangę i wywołują zażarte dyskusje. Bez zażartych dyskusji piosenki pozostawałyby tylko piosenkami, kilkoma megabajtami danych na iTunes.
Michał Michalak