Soundsystem - to wciąż brzmi dobrze!

Wspólna trasa dwóch zespołów, które wyznaczyły trend grania muzyki z pogranicza elektroniki i brzmień gitarowych, okazała się świetną okazją do konfrontacji najsłynniejszych soundsystemów po obu stronach Atlantyku. Pochodzący z Londynu Hot Chip i nowojorski LCD Soundsystem wystąpili wspólnie w londyńskim Coronet Theatre.

James Murphy i jego LCD Soundsystem LCD byli pupilkami publiczności fot. Mark Metcalfe
James Murphy i jego LCD Soundsystem LCD byli pupilkami publiczności fot. Mark MetcalfeGetty Images/Flash Press Media

Ta ciekawa inicjatywa wspólnej trasy dwóch równorzędnych gwiazd zapełniła dwie londyńskie sale koncertowe dwa dni pod rząd. I tak na środowym (10 listopada) występie w Alexandra Palace gwiazdą wieczoru byli Nowojorczycy z LCD Soundsystem, a w relacjonowanym koncercie z Coronet panowie zamienili się miejscami i to grający u siebie w domu Hot Chip grał na koniec. Choć osobiście jestem zwolennikiem bardziej energetycznego i rockowego grania Amerykanów, to obydwa koncerty były na bardzo zbliżonym poziomie, a reakcje wyrobionej londyńskiej publiczności pokazały, że te dwa niezwykle ważne dla mijającej dekady zespoły wciąż są w doskonałej koncertowej formie.

Bardzo wcześnie, bo tuż po 20. na scenę wyszli LCD Soundsystem. James Murphy wraz z pięcioosobowym zespołem zaczął od rozpoczynającego najnowszy album "Dance Yourself Clean". Wyciszone intro i mocne wejście bitu w środku tego utworu to moment który na płycie wywołuje gęsią skórkę, a na żywo zadziałał tak jakby do kilku tysięcy ludzi ktoś nagle podłączył 220 volt. Po tej rozgrzewce przyszedł czas na singlowy "Drunk Girls" zagrany niezwykle energetycznie pokazał rockowe oblicze zespołu. Temperatura nieco opadła przy "I Cant Change" choć właśnie podczas tego utworu Murphy po raz pierwszy pokazał swoje świetne umiejętności wokalne. Momentami jego głos brzmiał klasycznie jak późny Elvis, a gdzieniegdzie jak David Bowie czy Robert Smith. Całkiem nieźle jak na didżeja i muzycznego producenta, bo przecież od tych profesji rozpoczynał swoją karierę.

Dopiero po tym secie nowych utworów nastąpiło przywitanie zespołu z publicznością, która od początku koncertu reagowała bardzo żywiołowo i spontanicznie. Najlepszym sposobem, w jaki zespół mógł się odwdzięczyć, były doskonałe wykonania swoich dwóch największych przebojów, czyli "Daft Punk Is Playing In My House" i "All My Friends". Energetyczna petarda i liryczno-transowy "nakręcacz" dodatkowo rozpaliły publiczność, która chóralnie odśpiewała z zespołem obydwa utwory. Następnie zagrali mój ulubiony utwór z nowej płyty, czyli "You Wanted a Hit", który świetnie sprawdził się w wersji koncertowej i wbrew słowom piosenki z pewnością LCD Soundsystem byli tego wieczoru pupilkami publiczności.

Niemałym zaskoczeniem był "Movement" czyli punkowa odsłona zespołu . Teatr Coronet eksplodował przy tym kawałku i tak już pozostało do końca, gdyż zespół zakończył brawurowymi wersjami energetycznych bomb, czyli hitami z początków kariery: "Tribulation" i "Yeah". I to niestety był koniec. Koncert trwał zaledwie godzinę, a leniwy James Murphy nawet nie wyszedł aby zagrać bis mimo, że zgromadzona w Coronet publiczność długo domagała się ponownego wyjścia na scenę. Ale ten wieczór miał należeć do Hot Chip i pewnie dlatego nowojorscy goście postanowili grzecznie schować się w ich cieniu i świetnie spełnili rolę supportu. Pozostał jednak spory niedosyt. Zabrakło wielu klasycznych hitów, a publiczność czuła się jak po koncercie przerwanym w połowie.

Niemniej jednak to była właśnie połowa tego show, na swój występ czekali już Hot Chip. Tak jak można się było spodziewać po koncercie granym w swoim rodzimym mieście zagrany set składał się głównie z materiału z ostatniego albumu. Pod tym względem różnił się on od lipcowego występu na Open'er Festival. Dla mnie była to kolejna okazja dla sprawdzenia nowego materiału na żywo. Nie ukrywam, że byłem fanem brzmienia jakie Londyńczycy prezentowali na pierwszych dwóch albumach. Nie da się ukryć, że obserwując reakcje publiczności nie mam już wątpliwości, że nowe wcielenie zespołu nie porywa do tańca tak mocno, jak starsze utwory. Publiczność podrywała się przy "One Pure Tought", "Hold On" czy "Over and Over", a w wypadku nowej płyty podobny poziom ekscytacji osiągnęła jedynie przy singlowym "One Life Stand". Bez względu na potencjał nowego materiału świetne wrażenie robi sprawność poszczególnych muzyków, jak i niesamowita płynność i naturalność w mieszaniu i przechodzeniu pomiędzy najróżniejszymi gatunkami muzycznymi. W koncertowych aranżacjach Hot Chip potrafią zawrzeć wszystko: od dance'owych pasaży, poprzez dynamiczne i świeżo brzmiące electro, gitarowe solówki, aż po świetnie zgrane wielogłosowe wokalizy. I nie mówię w tym miejscu o całym koncercie, bo panowie są w stanie zupełnie naturalnie zrobić takie zamieszanie w jednym kawałku.

Trasa tych dwóch zespołów pokazała, że formuła soundsystemów łączących taneczną elektronikę i żywe instrumenty wciąż daje niesamowite możliwości ekspresji, które są trudne dla osiągnięcia dla artystów klubowych, jak i dla zwykłych zespołów gitarowych. Eklektyzm to dla obydwu tych zespołów słowo klucz. Formuła dająca niewyczerpane możliwości pobierania garściami z bogatej muzycznej kultury obydwu muzycznych stolic, jakimi bez wątpienia są Londyn i Nowy York. Większość koncertów z trwającej wciąż trasy wyprzedała się na pniu, bo dla fanów to świetna okazja zobaczenia na jednym koncercie dwóch świetnych zespołów. Jeśli ktoś jednak jest zwolennikiem tylko jedno z nich, to może czuć niedosyt, bo pewnie wolałby zobaczyć długi, dwugodzinny koncert swojej gwiazdy.

Filip Lenart, Londyn

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas