Sacrum Profanum: Radiohead w klasycznej odsłonie i kosmiczna podróż z Kronos Quartet.
Trzeci dzień krakowskiego Sacrum Profanum (wtorek ,16 września) był okazją do zaprezentowania krakowskiej publiczności twórczości Steve'a Reicha oraz Terry'ego Rileya. Zaszczyt przedstawienia dwóch istotnych dla muzyki XX wieku kompozytorów przypadł w udziale, kolejno, grupie Alarm Will Sound i kwartetowi smyczkowemu Kronos Quartet.
Co ciekawe, pomysł na wtorkowy koncert grupy filharmonicznej Alarm Will Sound, pod batutą Alana Piersona, zrodził się trzy lata temu, na Sacrum Profanum. To właśnie wtedy Steve Reich, będąc pod ogromnym wrażeniem występu gitarzysty grupy Radiohead - Jonny'ego Greenwooda, postanowił napisać "Radio Rewrite", swoją odpowiedź na muzykę legendarnego zespołu, reinterpretując kompozycje "Jigsaw Falling into Place" oraz "Everything In It's Right Place". Tegorocznej premierze towarzyszył przegląd autorskiej twórczości kompozytora oraz swoisty hołd złożony przez Johna Orfe'a, pianistę grupy i autora "Reich Rewrite".
Choć tematyka koncertowa może wydawać się złożona - to koncert w krakowskiej zajezdni tramwajowej zabrzmiał niezwykle spójnie. Grupa Alarm Will Sound zaprezentowała zarówno klasyczne kompozycje Reicha, jak i wariacje na temat muzyki Radiohead bardzo przystępnie, melodyjnie i lekko. Operując zmianami tempa, hipnotycznym rytmem, a także umiejętnie dozowaną kameralistyką - grupa zagrała koncert spokojny i jednocześnie angażujący. Wykonanie "Radio Rewrite" pokazało, że język rockowych kompozycji może doskonale współgrać z językiem klasycznego instrumentarium. Koncert All-Reich był gratką zarówno dla wielbicieli amerykańskiego minimalisty, jak i fanów dokonań Radiohead. Mógł też być doskonałym wprowadzeniem we współczesną muzykę klasyczną.
Swym występem w krakowskiej Łaźni Nowej Kronos Quartet otworzył rezydenturę na krakowskim Sacrum Profanum. "Sun Rings" to umuzykalniony efekt ponad czterdziestoletniej pracy doktora Donalda Gurnetta, który zbierał nagrania dźwięków kosmosu dla amerykańskiej agencji kosmicznej NASA. To kompozycja niezwykła, bo napisana na kwartet smyczkowy, chór i fale elektromagnetyczne. Koncertowi pióra Terry'ego Rileya towarzyszyły wizualizacje autorstwa Williego Williamsa składające się z autentycznych zdjęć, grafik i sekwencji wideo z sond kosmicznych Voyager, wysłanych w przestworza w latach 70.
Koncert rozpoczęły kosmiczne szumy, układane w sekwencje ruchami dłoni muzyków, operujących nowoczesnymi wersjami thereminów - klasyczną antenę, wydająca z siebie dźwięki, zastąpiono światłem. Pierwsze dźwięki instrumentów smyczkowych zostały zobrazowane wizualizacjami składającymi się z technicznych grafik oraz matematycznych zapisów na akademickich tablicach. W ten sposób Kronos Quartet rozpoczął swój rejs do gwiazd, realizując odwieczne marzenie ludzkości.
Co ciekawe, amerykańscy kameraliści zaprezentowali klasykę oderwaną od zasad akademickich i nieprzesyconą wirtuozerskimi popisami. Zagrali muzykę podróży, miejscami prostą i narracyjną. Idealną do oglądania i przeżywania kosmicznego spektaklu ukazującego odkrywanie prapoczątków i narodzin życia. I choć w zapowiedzi koncertu usłyszeliśmy życzenia miłego i bezpiecznego lotu - to nie było to doświadczenie wolne od niepokojów.
Kronos Quartet umiejętnie stopniował napięcie, powoli wprowadzając publiczność w stan naturalnego i pełnego ciekawości lęku przed nieznanym. Wrażenia potęgowały obrazy międzygwiezdnych przestrzeni, burz magnetycznych i rozbłysków - autentyczny zapis wideo z sond kosmicznych, tak odległy od współczesnych, barokowych wręcz wizji kosmosu, i przez to kojarzący się z pierwszymi próbami podboju gwiazd. Ze stanu zaniepokojenia muzycy przeprowadzili publiczność do pierwszego katharsis wieczoru, do stanu absolutnej czystości, gdzieś wśród gwiazd, gdzie mógł mieć miejsce prapoczątek.
W 25 minucie koncertu rozbrzmiała pierwsza partia Chóru Polskiego Radia pod dyrekcją Izabeli Polakowskiej, łagodnie, choć podniośle i niemal anielsko. To była muzyka narodzin, zapowiadająca pojawiającą się na wizualizacjach Ziemię. Kolejne wejście chóru - w 45 minucie - opisywało burzliwe narodziny życia. Wraz z rwanymi partiami smyczkowymi obserwowaliśmy wyładowania elektromagnetyczne w naturalnie niebezpiecznych barwach - pomarańczowym, syntetycznie zielonym i ciemnogranatowym.
Te fragmenty należały do najbardziej dynamicznych partii i budziły największą grozę, aż do stopniowego złagodzenia muzyki i krajobrazu. Ogromne połacie szarpanych wyładowywaniami kolorowych przestrzeni ukazały się na zbliżeniach, a ruchy cząsteczek zaczęły przypominać rodzące się rośliny i wzrastające kwiaty. Wyciszaną sukcesywnie muzykę zastąpiły kosmiczne szumy, wśród których można było usłyszeć ludzkie szepty, a pojedyncze nuty, skomponowane przez wszechświat, budziły czytelne skojarzenia z ptasim śpiewem. W ten sposób człowiek poznał tajemnice narodzin życia.
Finalne partie suity wprowadziły obrazy zaburzenia równowagi, symbolizowane przez proste doświadczenia fizyczne, partie chóralne i mocno brzmiące smyki. Pesymistyczne akcenty zostały jednak szybko rozwiane.
Suita "Sun Rings" została napisana tuż po atakach z 11 września - a Riley, kończąc dzieło postanowił nadać mu optymistyczne tony wyrażając swą nadzieję w ludzkość refrenicznie powtarzaną frazą - jeden świat, jedna ludzkość, jedna miłość.
I choć amerykańska wiara w cywilizację może być dla europejskiego odbiorcy zbyt naiwna - osobiście najchętniej postawiłbym kropkę po godzinie koncertu, czyli po poznaniu tajemnicy narodzin - to znalazła dodatkowe uzasadnienie w wizualizacjach. Na ekranach pojawiły się bowiem kolejno obrazy ludzkich zarodków, embrionów, schematy ludzkiego ciała, a następnie fotografie z całego świata prezentujące różnorodność ludzkiego gatunku. To zdjęcia świata z 1977 roku, które zostały wysłane sondą Voyager na krańce wszechświata, jako przesłanie do obcych cywilizacji. Przybywajcie zatem w pokoju, bo i my chcemy ofiarować wam pokój.
Bartosz Rumieńczyk, Kraków