R.E.M.: Sukces znikąd
Filip Lenart
R.E.M. to zespół, który przez całą karierę szedł własną ścieżką. Grupa dowodzona przez charyzmatycznego wokalistę Michaela Stipe'a od ponad 30 lat nie ogląda się na muzyczne i popkulturowe mody, nie podlizuje się mediom, a nawet fanom.
Równo dwie dekady temu wypłynął na szerokie wody muzycznego mainstreamu za sprawą wydania "Out of Time" - płyty, która nie była żadnym wyznacznikiem muzycznego trendu, nie była też milowym krokiem dla już wtedy popularnego kwartetu, ba, chyba nawet nie była ich najlepszym albumem.
Zbiór świetnych melodii
Odpowiedź na to, dlaczego po 20 latach wciąż ją pamiętamy, jest chyba najprostsza z możliwych. "Out of Time" to po prostu zbiór świetnych popowych melodii, a dobre piosenki bronią się zawsze i wszędzie.
Nie sposób wyłączyć "Out of Time" z całej historii zespołu, bo choć płyta brzmieniowo dość mocno różni się od innych ich albumów, to zarówno sami członkowie R.E.M., jak i ich biografowie, zwracają uwagę, że trudno w wypadku tego zespołu doszukiwać się momentów bardzo przełomowych, że cała kariera toczy się w ich przypadku bardzo płynnie i linearnie.
Najlepiej oddają to miejsca ich wczesnych albumów na liście "Billboardu" - były to po kolei: 36., 27., 28., 21., 10. ("Document"), 12. ("Green"). Pierwszy numer jeden to oczywiście "Out of Time". Tak wyglądał rozwój popularności kwartetu w Stanach Zjednoczonych. W Wielkiej Brytanii od samego początku zespół miał świetną prasę i szybko zyskał status kultowego, stąd wydanie naszpikowanej przebojami "Out of Time" również znalazło swoje odzwierciedlenie na pierwszym miejscu listy najlepiej sprzedających się albumów. Faktem jest jednak, że to właśnie wydanie tej płyty i jej następcy "Automatic for the People" nadały zespołowi rangę światowej mega gwiazdy.
Przyjrzyjmy się jak wyglądał muzyczny krajobraz początku lat 90. Można śmiało stwierdzić, że były to złote lata popu. Na listach przebojów królowały Madonna, Roxette, Bryan Adams, Mariah Carey czy Rod Stewart. W muzyce rockowej też działo się sporo. Od mocniejszych gitarowych zespołów, jak Metallica czy Guns N'Roses, poprzez Scorpions, oczywiście U2, aż po INXS. Jeszcze nieśmiało, ale już zauważalnie startowała scena grunge, a w Wielkiej Brytanii już rządzili Stone Roses i cała masa ich naśladowców związanych z kulturą rave. W Stanach coraz mocniej przebijał się do mainstreamu hip hop i r&b, rodziła się też muzyka klubowa, która za sprawą takich przebojów jak "Groove Is In The Heart" Dee Lite coraz mocniej zaznaczała swoje miejsce na muzycznej mapie.
Mimo sprzeciwu wytwórni
R.E.M. w typowym dla siebie stylu odcięli się od całego tego zamieszania i nagrali płytę w stylu w żaden sposób nie nawiązującym do niczego, co było wtedy popularne. Dość powiedzieć, że mimo sprzeciwu wytwórni uparli się, by pierwszym singlem z tej płyty był "Losing My Religion", utwór oparty na frazie granej na mandolinie. Wg wytwórni, utwór z mandoliną jako wiodącym instrumentem i tekstem mętnym i bardziej niejednoznacznym niż większość i tak trudnej twórczości Michaela Stipe'a, po prostu nie mógł się dobrze sprzedać. Jakież musiało być zdziwienie speców z Warnera, gdy przebój, po krótkiej wizycie na antenach rozgłośni studenckich i niszowych (czyli tam gdzie do tej pory gościły zazwyczaj single R.E.M.), zaczął być grany przez największe komercyjne stacje w Stanach, a zaraz potem na całym świecie.
Sukcesowi piosenki bardzo pomogła potęga stacji MTV, która zachęcona świetnymi notowaniami singla na listach przebojów i doskonałemu teledyskowi w reżyserii Tarsema Singha, bardzo przyczyniła się do wypromowania R.E.M. To pamiętne wideo, inspirowane obrazami Caravaggia i filmami Tarkowskiego, było nominowane w aż dziewięciu kategoriach podczas gali MTV Video Music Awards. Ostatecznie MTV przyznało aż sześć nagród, w tym najbardziej prestiżowe za najlepsze wideo i najlepszy zespół. Utwór i teledysk otrzymały też dwie nagrody Grammy.
Zobacz teledysk do "Losing My Religion":
R.E.M. - Losing My Religion
Załadowane przez: WBRNewMedia. - Odkryj inne klipy wideo.
"Out of Time" znacząco różniło się od poprzednich rozpolitykowanych, smutnych i alternatywnych w brzmieniu albumów zespołu. Kompozycje miały znacznie bogatszy aranż, doszły sekcje smyczkowe. Kolorytu dodali też zaproszeni goście: Kate Pierson z B-52's czy raper Lawrence Kris Parker (KRS-One). To właśnie dwa kolejne single z ich udziałem pozwoliły pociągnąć sukces pierwszego przeboju i dodatkowo wzmocnić komercyjny wynik całego albumu.
Pozytywny przekaz
"Shiny Happy People" to chyba najweselszy utwór w całej dyskografii zespołu. Ten pozytywny przekaz wzmacnia oczywiście udział Kate Pierson. Jej głos kojarzący się z takimi hitami B-52's, jak choćby "Love Shack", nadaje piosence dodatkowej energii, na którą pewnie trudno byłoby się zdobyć Stipe'owi i spółce. Całości radosnego wrażenia dopełnia roztańczone wideo - zobacz:
REM - Shiny Happy People
Załadowane przez: damned78. - Odkryj inne klipy wideo.
Czwartym singlem z "Out of Time" był utwór "Radio Song". To kolejny kawałek nie do końca w stylu R.E.M. Sekcja rytmiczna nieco funky, do tego znaczący udział KRS-One, który nie tylko wypowiada słynny tekst rozpoczynający piosenkę i całą płytę, ale w trakcie utworu wykrzykuje część fraz wraz ze Stipe'em oraz okazale prezentuje się jako MC na końcu. Ten utwór jest niejako wyjątkiem od reguły, o której pisałem powyżej, że brak na "Out of Time" utworów brzmiących współcześnie. "Radio Song" brzmieniowo można postawić w jednej linii z ówczesnymi dokonaniami Red Hot Chili Peppers ("Blood Sugar Sex Magic") czy U2 ("Achtung Baby"). Obydwa wydane kilka miesięcy po "Out of Time" pokazują jak niezwykle mocną konkurencję mieli w tym czasie R.E.M. "Radio Song" po dziś dzień brzmi świetnie i świeżo, a teledysk ogląda się jak zrobiony przy użyciu współczesnych technologii - zobacz:
"Out of Time" to nie tylko energetyczne przeboje. Kilka miesięcy po wydaniu albumu, zespół zagrał koncert z serii "MTV Unplugged". To wtedy kwartet wpadł na pomysł nagrania akustycznej płyty "Automatic For The People". Z koncertu zapamiętamy nie tylko zbiór świetnych koncertowych przebojów R.E.M., ale również niezwykle klimatyczne ballady na czele z "Low" pochodzącym z "Out of Time".
Zobacz "Low" z koncertu "MTV Unplugged":
"Out of Time" to z pewnością jedna z ważniejszych płyt lat 90. Przetrwała muzyczne zawirowania stylistyczne ostatnich dwóch dekad i nadal brzmi dobrze jak w roku jej wydania. Równie dobrze od czasu tamtych dni chwały radzi sobie sam zespół. R.E.M. już kolejnymi albumami przypomnieli najwierniejszym fanom, że bliżej im do alternatywy niż do mainstreamu, i niejako wrócili do swojej muzycznej drogi z lat 80.
Zespół poradził sobie nawet ze stratą Billa Berry'ego, perkusisty, który w związku z ciężką chorobą musiał zakończyć muzyczną karierę. Właśnie światło dzienne ujrzał nowy album zespołu zatytułowany "Collapse Into Now". Jest więc okazja aby porównać nowe nagrania ze słynnymi poprzednikami sprzed równo 20 lat.
Filip Lenart