Reklama

Ostróda: Charyzma i mistyka

Drugi dzień Ostróda Reggae Festival świetnie obrazuje jakże piękne przysłowie ludowe "Nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej".

Po pierwszym dniu imprezy wydawało się, że osiągnęliśmy absolutne apogeum. Spoglądając na program kolejnych dni oczywiście nie sposób było nie dostrzec kolejny wielce interesujących pozycji i wykonawców, lecz równie trudno było się oprzeć wrażeniu, iż nawet gdyby wznieśli się na wyżyny swoich możliwości i tak prawdopodobnie, w porównaniu z piątkowymi koncertami, moglibyśmy określić ich występy mianem przeciętnych. Nic bardziej mylnego.

Koncerty rozpoczęły się od konkursu młodych kapel, który głosami jury wygrał zespół Raggamoova. Zdecydowanie najlepszy zespół konkursu może jednak mieć poważne problemy z zaistnieniem w szeroko pojętym show-biznesie, wszak nie tylko swym wizerunkiem scenicznym, ale i muzyką przypominają jabłko, które nie daleko padło od jabłoni zwanej Afromental. A że podobno piorun nigdy nie trafia dwa razy w to samo miejsce... Sami rozumiecie. Na plus trzeba zapisać zespołowi niesamowitą barwę głosu wokalistki, która świetnie wpasowałby się w konwencje piątkowego wczesnego popołudnia.

Reklama

Później na scenie mieliśmy prawdziwi tygiel kulturowy. Rozpoczął polski Tabu, którego występ należy oceniać w kategoriach solidnego.

Następnie na scenie pojawili się członkowie Jah Live z Brazylii, która do tej pory słynęła przede wszystkim z piłki nożnej, pięknych plaż i karnawału w Rio. Teraz można dopisać do tego również wybuchową mieszankę reggae, roots i tradycyjnych brazylijskich rytmów. I kto powiedział, że nie można śpiewać reggae po portugalsku?

Brytyjski Rebel Control, tuż przed swoim występem, zapewniał nas, iż zrobi wszystko by móc wrócić jeszcze raz do Ostródy. Moim skromnym zdaniem, już może rezerwować bilety. Dzień wcześniej, schodząc ze sceny, członkowie Vavamuffim mówili, że tylko w Ostródzie można zagrać świetny koncert o 17:00. Z całym szacunkiem dla chłopaków, w pełni mogliśmy się o tym przekonać w sobotnie popołudnie. Taka radość i szczęście z możliwości bycia na Ostródzie jeszcze ze sceny nie biła. "Creep" wykonane na bis otworzyła całą plejadę coverów, które mogliśmy tego wieczora usłyszeć na Red Stage. Widzieliście kiedykolwiek ludzi radośnie tańczących, skaczących, wymachujących rękami przy muzyce Radiohead? Ja widziałem. Czy można z życia wyciągnąć coś jeszcze? Można.

Overproof Sound System według wstępnych planów mieli wystąpić na zielonej scenie, w namiocie. Jednakże nieobecność zespołu Kana, który nie dotarł na Mazury z przyczyn bliżej nieokreślonych, sprawiła, iż soundsystem z Birmingham mógł zająć ich miejsce. Przed wejściem na scenę prowadzący festiwal stwierdził, że szczęście w nieszczęściu znaleźli się tam gdzie powinni. O tak szanowny panie, właśnie tam jest ich miejsce, na głównej scenie. Podobno każdy ma swoje granice. Nie inaczej jest w przypadku mojej wyobraźni, którą starałem się wzbudzić w poszukiwaniu obrazów koncertu Overproof Sound System w namiocie.

Niestety najpierw napotkałem właśnie na granice swej wyobraźni, za którą pewnie daleko jeszcze nie znalazłbym żadnych wyobrażeń na temat występu brytyjskiego sound systemu na Green Stage, która gdyby nie pękła w szwach jeszcze przed koncertem, to z pewnością zostałby wystrzelona w orbitę okołoziemską pod wpływem ognia bijącego ze sceny. Ja(h)mpreza z prawdziwego zdarzenia. Umiejętności poszczególnych członków wydawały się nieograniczone, zaś wokal jednego z MC brzmiał jak anielski głos wysyłany prosto z nieba by zburzyć wszystkie mury babilonu. Katharis? Jeśli tak, to nie mogło być na to lepszego momentu.

Trochę obawiałem się, że rozgrzana do czerwoności publiczność może umiarkowanie przyjąć moim zdaniem największą gwiazdę całej imprezy Tiken Jah Fakoly'ego, który przecież prezentuje całkiem inne reggae, liryczne, sentymentalne, z przesłaniem. Na szczęście publika "oczyszczona" przez Brytyjczyków znakomicie odczytała chwilę. Tiken posiada ten rodzaj charyzmy, który sprawia, iż ludzie lgną do niego z siłą po tysiąckroć mocniejszą niż przyciąganie ziemskie. Kto wie czy tuż przed sceną, w miejscu przeznaczonym dla mediów nie kłębił się jeszcze większy tłum niż podczas występu Fully Fullwoolda i jego ekipy. Piękny, mistyczny koncert.

Tiken zaprezentował podobną setlistę jaka znalazła się na albumie koncertowym "Live in Paris". Mogliśmy zatem posłuchać największych przebojów artysty z "Tonon d'America" i "Soldier" na czele. Wśród nich również te bardziej skoczne kompozycje, których przecież w repertuarze Tikena nie brakuje, podczas których widownia zamieniała się w jeden wielki dancefloor. Nie zabrakło oczywiście coveru w postaci "African in Paris" będącego wspaniałą aranżacją przeboju Stinga "Englishman in New York".

Na koniec mam tylko cztery słowa do "ojca prowadzącego". Madonna niech się schowa.

Mateusz Ciba, Ostróda, Miastomuzyki.pl

Dołącz do fanów reggae w serwisie Muzzo.pl.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: szczęście | Ostróda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama