Reklama

Down: Stodoła zmiażdżona

"Masakra", "miazga", "total"... to tylko kilka słów, którymi fani określali to czego byli świadkami w sobotę, 29 marca w klubie Stodoła w Warszawie. Prawie 2000 fanów miało okazję podziwiać niesamowity koncert grupy Down..

Historia jest typowa. Filip z zespołu Pantera, razem ze swoim dobrym kumplem, Pieprzem, z grupy "Korozja Konformizmu" zaprosili do współpracy 2 grubasów, grających w innym popularnym "bandzie" wagi ciężkiej (dosłownie), o sympatycznej nazwie "Łom". Za bębnami zasiadł Kubuś, na co dzień grający w kapeli "Nienawidzę Boga" (pisanej w trochę mniej oczywisty sposób). Tyle pozytywnych elementów w jednym zespole - nazwali się więc dla kontrastu "Dół".

Przez mniej więcej 15 lat od powstania, Down z czasowego projektu supergwiazd przeistoczył się w regularny zespół, wydał 3 dobre płyty i w sobotę zawitał do Warszawy.

Reklama

Ekipę z Nowego Orleanu chciałem zobaczyć szczególnie z uwagi na fakt, że jest w niej pół składu Pantery. Świniaka z Crowbar, zza którego nie było widać nawet gryfu gitary basowej, zastąpił Rex Brown. Jak wiemy, Pantery raczej nie będziemy mieli szans obejrzeć w wersji "live".

Jedyna szansa przepadła w 2001 roku. W ramach trasy "Tattoo the Earth", teksańczycy mieli zawitać do Spodka razem ze Slayerem. Niestety na parę dni przed koncertem, 11 września, kilku muzułmanów postanowiło spotkać tabuny dziewic w niebie, a że nie chcieli iść tam sami i lubili towarzystwo Amerykanów, zabrali ich ze sobą ponad 3 tysiące. No i koncert odwołano.

Później historia jeszcze bardziej się skomplikowała, Dimebag Darrell, gitarzysta Pantery, zginął. Vinnie Paul (perkusista), śmiertelnie obraził się na Anselmo, oskarżając go o przyczynienie się do śmierci brata i tak pozbawił nas marzeń o jakichkolwiek koncertach grupy.

Nie było żadnego supportu, zamiast tego na dwóch telebimach obejrzeliśmy film, kręcony w większości amatorską kamerą. Na filmie muzycy Down w różnych, głównie pijackich sytuacjach. Na największego "bałwana" w zespole, dokument kreował brodatego gitarzystę Kirka Windsteina.

Grubasa mogliśmy podziwiać w akcji między innymi jak wymiotuje i demoluje hotel, wyrzucając z balkonu krzesła. Przez film i imprezy na nim pokazane, przewinęło się kilka znanych postaci m.in. Robert Trujillo, Mike Bordin, Zakk Wylde (próbował wyrzucić z balkonowego hotelu wielką donicę z kwiatami - niestety nie powiodło się), Tony Iommi. Zresztą znane postacie przewijały się nie tylko na telebimie, ale o tym niżej.

Dokumentalne wstawki były przerywane koncertowymi utworami gwiazd, które miały wpływ na twórczość Down. O ile obecność klipów AC/DC, Thin Lizzy czy Black Sabbath nie dziwiła, to oglądając Scorpions mogliśmy być już zaskoczeni.

Wreszcie około 21 zgasły światła i na scenie pojawili się Kirk Windstein, Rex Brown, Philip Anselmo, Jimmy Bower i Pepper Keenan. Zaczęli od "Pillars of Eternity". Stodoła zwariowała! Reakcja fanów wyraźnie zaskoczyła muzyków, którzy nie mogli się nachwalić publiczności. Kolejne "The Path", "Ghost Of Mississippi" i "Lifer" Anselmo śpiewał razem z publicznością.

Przed "Lifer" Anselmo zepsuł statyw mikrofonu i przyznał że "wszystko psuje". Każda dłuższa przerwa miedzy utworami była zakrzykiwana przez publiczność, oczekującą na kolejną dawkę ciężkich riffów, wspólnym skandowaniem "napi***alać" - wywoływało to konsternację, ale i zainteresowanie muzyków.

Scenę zalały zielone światła - "Tytuł następnej piosenki mówi sam za siebie" - zapowiedział Anselmo i usłyszeliśmy "Hail the Leaf". Zresztą zapach nielegalnej substancji unosił się tego wieczoru w wielu miejscach klubu. Po drodze był "Three suns and one star" z najnowszej płyty. "Over the under" reprezentowały jeszcze min. "N.O.D.", "On march the Saint", "Beneath the tides".

Publiczność mogła odetchnąć dopiero na "Learn from this mistake" ze świetną solową partią Keenana. Potem znowu nie było lekko - "Teraz będzie pierwszy utwór jaki powstał pod szyldem Down" - i mieliśmy okazje szaleć przy dźwiękach "Temptation Wings". Z "Nola" usłyszeliśmy jeszcze "Rehab", "Eyes of the south", "Losing All".

Bisy zaczęli od "New Orleans is a dying whore". Następnie "Jail" inspirowane sabbathowym "Planet Caravan" (Phil uczył publiczność klaskać do rytmu - bez efektu niestety) i skandowane przez publiczność od połowy koncertu "Stone the crow". To jednak nie wszystko. Anselmo zwrócił się do publiczności - "Jest z nami dzisiaj "Snake" Sabo ze Skid Row. "Snake" ma urodziny, zaśpiewajcie mu sto lat". Na scenie pojawił się jeden z fanów w koszulce Skid Row, i kiedy wydawało się, że zespół robi sobie jaja, obok muzyków rzeczywiście pojawił się Sabo.

Zagrał w ostatnim tego wieczoru, ciężkim , transowym, świetnym, "Bury me in smoke". To, co działo się w trakcie tego utworu to już istna histeria. Około 2000 gardeł pomagało Philowi wyrazić jego "ostatnia wolę" (when I die, bury me in smoke"). Utwór przedłużyli w długą improwizację, w końcówce Anselmo wplótł wokalny fragment z "Nothing in return (walk away)".

"And when we walk away there'll be no coming home" - śpiewała razem z nim publiczność. Muzycy zamienili się rolami, Phil grał na basie, wokalami zajęli się Windstein i Keenan, Rex chodził tylko wkoło. Wreszcie wszyscy zeszli przy gromkim "dziękujemy". Jeszcze tylko Anselmo a capella z fragmentem "Whole lotta love" i koniec.

Dwie godziny świetnej zabawy. To nic, że czasami Anselmo fałszował, albo nie było go słychać, solówki gitarzystów ginęły w potoku decybeli. Dawno nie byłem na koncercie, na którym muzycy nie wykonywali swoje pracy, bo do tego zobowiązywał kontrakt, tylko bawili się nie gorzej niż publiczność. Wokalista pytał, kto ze zgromadzonych w Stodole przyjdzie na następny koncert Down w Warszawie. Ja będę na pewno.

Tomasz Balawejder, Warszawa

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Warszawa | REX | muzycy | koncert | publiczność | Down | stodoła
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama