Reklama

Ceramic Dog: Niszcz i twórz

Wyobrażacie sobie zespół, który podczas trasy koncertowej zapowiadającej nowy album nie znajduje w setliście miejsca dla swego nowego singla? Występ tria Ceramic Dog pod dyrygenturą Marca Ribota w sosnowieckim Teatrze Zagłębia mógł zaskoczyć nie tylko fanów twórczości nowojorskiego gitarzysty.

Kiedy siadałem w fotelu Teatru Zagłębia, byłem pełen najgorszych obaw. Umieścić na teatralnej scenie zespół, którego brzmienie oscyluje między anarchistyczną zadziornością nowojorskiego no-wave i energią garażowego rocka, wydało mi się karkołomnym pomysłem. O ile supportujący nowojorczyków kwartet Jana Malechy ze swym stricte jazzowym repertuarem wpisywał się jakoś w konwencję "siedzę i klaszczę", o tyle muzyka Ceramic Dog pasuje raczej do niewielkiej klubowej przestrzeni (pamiętam ich świetny koncert w katowickiej Hipnozie sprzed kilku lat).

Reklama

Konwencja scenicznego występu narzuca konwenans publicznego odbioru. Mimo że w fotelach Teatru Zagłębia zasiedli nie tylko koneserzy jazzu (koncert był częścią ciekawego festiwalu "Jazz i okolice"), lecz także miłośnicy gitarowego eksperymentu, początkowo Ceramic Dog musieli skonfrontować się z zaskakującą obojętnością publiczności. Jak tu jednak wydawać okrzyki aprobaty, kiedy przyspawani jesteśmy do miękkich foteli? Z każdą minutą koncertu dystans między muzykami a widownią zmniejszał się. Muzyka obroniła się sama.

Sosnowiecki koncert był wieńczącym europejską trasę występem Ceramic Dog. Dla polskiej publiczności był niepowtarzalną okazją do premierowego poznania nowych kompozycji grupy - Ribot ze swymi młodszymi kolegami pracują właśnie nad nowym albumem. Ci, którzy znali wcześniejsze numery Ceramic Dog, mogli poczuć się lekko zagubieni - w Tetrze Zagłębia nie zabrzmiał ani jeden numer z ich debiutanckiej płyty "Party Intellectuals", co więcej - Ribot i spółka nie zagrali również swego najnowszego singla "Bread and Roses". Sięgali za to po utwory znane z innych projektów Ribota - Rootless Cosmopolitans (dekonstrukcja piosenki "The Wind Cries Mary" Jimiego Hendrixa) czy solowego przedsięwzięcia Silent Movies (kompozycja "Fat Man Blues").

Siłą Ceramic Dog jest wspaniałe brzmienie. Perkusista Ches Smith i basista Shahzad Ismaily (obsługuje również mooga) nie tylko dostarczają Ribotowi energetycznej sekcji rytmicznej, obydwaj odpowiedzialni są także za generowanie kontrapunktowych dysonansów: esencją muzyki Ribota jest bowiem dekonstrukcja muzycznych konwencji. Wystarczyło posłuchać znanego z płyty "Silent Movies" utworu "Fat Man Blues", by klasyczny kawałek bluesa przedzierzgnął się w pasjonujący dźwiękowy eksperyment. Istota twórczości Ribota i - w konsekwencji - Ceramic Dog zawiera się bowiem w punkowym postulacie "niszcz i twórz".

Najlepszym przykładem jest Ribot-wokalista. Część nowych kawałków Ceramic Dog to - przynajmniej na papierze - zwyczajne piosenki: ze zwrotkami i refrenem. Ribot krzykliwie melodeklamuje jednak kolejne partie tekstu na tle garażowo brzmiącej gitary, celowo dekonstruując schemat radiowego przeboju. Kto nie znał wcześniej wersji "The Wind Cries Mary" Hendrixa, ten z trudem mógł rozpoznać nawiązanie do oryginału. Mnie najbardziej cieszyły jednak nowe kompozycje, z najbardziej zaskakującą na czele: "Masters of the Internet", w której Ribot przeistoczył się w rapera.

Na bis Ceramic Dog zaprezentowało energetyczną wersję standardu "Take Five" Paula Desmonda. Kto śledzi koncertowe nagrania grupy na YouTubie, nie mógł być zaskoczony; myślę jednak, że fani klasycznego jazzu, którzy znaleźli się w niedzielę w Teatrze Zagłębia, przeżyli mały szok. Nawiązując do nazwy imprezy "Jazz i okolice", w ramach którego odbył się koncert Ceramic Dog, muzyka Ribota i spółki była podróżą na peryferie jazzu. Włącznie z zuchwałym przekroczeniem jego granicy.

Tomasz Bielenia, Sosnowiec

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Marc Ribot
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy