Alternatywne płyty 2008
Sprawdź subiektywny zestaw najciekawszych niezależnych wydawnictw mijających 12 miesięcy!
1. Shearwater - "Rook"
Wydany w brawach słynnego Matadora piąty studyjny album amerykańskiej formacji to propozycja dla fanów post-rockowych eksperymentów spod znaku późnego Talk Talk, emocji charakterystycznych dla Radiohead czy jesiennych barw z genialnego "The Trials of Van Occupanther" grupy Midlake. A piosenki opowiadając o martwych krukach, myśliwych, topniejącym śniegu czy panterach przywołują mroczne opowieści Scotta Walkera. Jedno jest pewne - Chris Martin chciałby napisać taką piosenkę jak "The Snow Leopard". Wtedy nie musiałby błagać Briana Eno o produkcję "Viva La Vida Or Death And All His Friends"...
(Podobne klimaty i wzruszenia znajdziesz na: Deerhunter - "Microcastle")
2. Glasvegas - "Glasvegas"
Franz Ferdinand? A kim u licha są Franz Fedinand? W Glasgow rządzi dziś zespół Jamesa Allana, który na debiutanckiej płycie ukłonił się ziomkom z Jesus And The Mary Chain (ta gitarowa ściana dźwięku) i przesłodzonym, kolorowym melodiom z lat 50. (choć oficjalną barwą Glasvegas jest czerń). Znamienne jest to, że grupa zagroziła mocarnej Metallice w wyścigu o Numer Jeden na brytyjskiej liście przebojów. I chyba nikt bardziej dosadnie i dramatycznie nie wyraził tęsknoty dziecka za ojcem, który rozwiódł się z żoną i opuścił rodzinę ("Daddy's Gone").
(O innych tęsknotach na innym kontynencie śpiewają spadkobiercy Bruce'a Springsteena z New Brunswick: The Gaslight Anthem - "The '59 Sound")
3. The Black Keys - "Attack & Release"
Coś dla fanów bluesa, ale nie tych spod znaku Rawy Blues. Garażowe, minimalne aranżacje, genialna produkcja genialnego Danger Mouse'a (ta dbałość o najmniejsze szczegóły!) i 11 potencjalnych alternatywnych przebojów na 11 piosenek znajdujących się na "Attack & Release". Zresztą słynny producent to nie jedyny znamienity gość na płycie The Black Keys - duet w studio wspomógł jeden z najwybitniejszych jazzowych gitarzystów, Marc Ribot. Bluesowe piosenki o nieszczęśliwej miłości nigdy nie brzmiały bardziej współcześnie.
(Z imponującymi efektami w amerykańską tradycję/prowincję sięgają również: Fleet Foxes - "Fleet Foxes")
4. MGMT - "Oracular Spectacular"
Bez dwóch zdań najbardziej przebojowy album 2008 roku. Inaczej nie może być, kiedy na jednej płycie znajdują się tak zabójcze numery, jak "Time To Pretend" i "Kids". A to tylko te pierwsze z brzegu. Andrew VanWyngarden i Ben Goldwasser mają nie tylko ucho do chwytliwych melodii, ale też nosa do udanych eksperymentów brzmieniowych. Statuetka dla tego, kto jednym słowem potrafi określić muzyczny gatunek prezentowany przez MGMT. Wychodzi na to, że do "Oracular Spectacular" najbardziej pasuje szufladka z napisem... pop.
(Też przebojowo, też z otwartą głową, ale z uszami skierowanymi w stronę Czarnego Lądu: Vampire Weekend - "Vampire Weekend")
5. Declan de Barra - "A Fire To Scare The Sun"
Czarny koń zestawienia. O tej płycie słyszało bardzo mało osób, ale fani Declana - a po zeszłorocznych koncertach Irlandczyka w Polsce jest ich również sporo w naszym kraju - niecierpliwie czekali na następce genialnego "Song Of A Thousand Birds". I doczekali się na coś jeszcze bardziej genialnego. Za sprawą akustycznego, kameralnie zaaranżowanego "A Fire To Scare The Sun" łatwiej przełknąć fakt, że nie usłyszymy już na żywo "One Bedroom Apartment" w wykonaniu byłego zespołu Declana, Clann Zú.
(Też były wokalista kultowego zespołu, też minimalistycznie i akustycznie: Brett Anderson - "Wilderness")
6. Brightblack Morning Light - "Motion To Rejoin"
To, że Rachael Hughes i Nathan Shineywater są gorącymi orędownikami legalizacji marihuany ("To narodowe zioło mieszkańców Ameryki Północnej" - argumentuje zespół) słychać więcej, niż bardzo na "Motion to Rejoin". Na szczęście płyta świetnie wchodzi bez wspomagania konopi indyjskich, ujmując nierealną, rozmazaną, senną aurą. Folk-rockowa wersja słynnego "In A Silent Way" Milesa Davisa, ktokolwiek?
(Gęstą, mroczną i słodkawą mgłę psychodelii znajdziesz także na: The Black Angels - "Directions To See A Ghost")
7. High Places - "High Places"
Być może to zbyt odważna interpretacja, ale nowojorski duet na debiutanckiej płycie rozwija formułę dubstepu. Zamiast mrocznych, miejskich i paranoicznych klimatów (Burial, The Bug, Pinch), mamy muzyczną kolorową afrykańską dżunglę, brzmieniowy korowód dziwnych przeszkadzajek i dziewczęcy śpiew ślicznej Mary Pearson, która podczas koncertów duetu w Polsce raziła urokiem osobistym. To, co została z dubstepu, to brak przywiązania do formy kompozycji i podprogowe basowe plamy. Za sprawą "High Places" o jedną pozycję poszerzył nam się kanon muzyki elektronicznej.
(Dubstep ciekawie rozwija się i ewoluuje także na: Benga - "Diary Of An Afro Warrior")
8. Women - Women
Najbardziej nieokrzesana, bezkompromisowa, hałaśliwa i drapieżna płyta 2008 roku. Narkotyczny duch Velvet Underground unosi się czy to nad otwierającym całość "Cameras" czy przypominającym "All Tomorrow Parties" anty-przebojowym "Black Rice". Jest też urokliwa eno'wo-ambientowa miniaturka w postaci "Woodbine". Tylko i aż 29-minut muzyki.
(Aż 70 minut muzyki, ale równie bezkompromisowe podejście do kwestii produkcji - płyta brzmi jakby nagrano ją na magnetofonie Unitry - zabija komercyjny potencjał piosenek: The Brian Jonestown Massacre - "My Bloody Underground")
9. Max Richter - 24 Postcards In Full Colour
Od dnia premiery klasyka neo-klasyki. Max Richter dumnie wprowadza kameralną muzykę poważną w XXI wiek. "24 Postcards in Full Colour" to dwa tuziny fortepianowo-laptopowych miniaturek, skonstruowanych jako... dzwonki do telefonów komórkowych. Posłuchajcie, może znajdziecie coś dla siebie. Zamierzchła staroświeckość jeszcze nigdy nie brzmiała tak futurystycznie.
(Również i ten album możecie zaproponować swoim rodzicom - lider "młodzieżowych" Arctic Monkeys z łatwością odnajduje się w bardziej "seniorskim" brzmieniu: The Last Shadow Puppets - "Age Of The Understatement")
10. Gutter Twins - "Saturnalia"
Gdybyśmy tylko mogli pochwalić się takimi "bliźniakami"... Greg Dulli (Afghan Whigs, Twilight Singers) i Mark Lanegan (Screaming Trees, świetne solowe albumy, współpraca z Queens Of The Stone Age) ponoć stworzyli ten projekt wmanewrowani przez dziennikarza. Jeżeli to prawda, to chwała temu żurnaliście. "Saturnalia" (konsumować koniecznie z EP-ką "Adorata") to nagrana bez ciśnienia i spinania się płyta dwóch weteranów. Psy wojny pokazują młodzianom, że wciąż mają sporo do powiedzenia. Jest mrocznie, gitarowo, amerykańsko.
(Też nieszczęśliwie kojarzeni z "grandżem", szczęśliwie tworzą nową jakość muzyki gitarowej: The Breeders - "Mountain Battles")
Rzuć uchem również na:
Black Mountain - "In The Future": Psychodeliczny hard rock wcale nie musi być obciachowy i kojarzyć się wyłącznie z Deep Purple czy Uriah Heep.
Sébastien Tellier - "Sexuality": Francuz zaczynał u boku Air, ale teraz za sprawą "intelektualnego r'n'b" zostawił bardziej znanych kolegów o kilka długości za sobą. No i wystąpił na tegorocznej Eurowizji...
Mogwai - "The Hawk Is Howling": Porównania do przełomowego debiutu Szkotów "Young Team" jak najbardziej na miejscu. Wciąż mają rękę do zrzucających z krzesła tytułów ("I'm Jim Morrison, I'm Dead", "Stupid Prick Gets Chased by the Police and Loses His Slut Girlfriend") i wciąż miażdżą Blur.
Fuck Buttons - "Street Horrising": Jeżeli nie wiecie co to jest "drone", a do tego lubicie obcować z arcydziełami muzyki elektronicznej, to koniecznie.
The Daysleepers - "Drowned In A Sea Of Sound": Shoegaze's not dead. Również dla zawiedzionych trwającym ponad 15 lat uwiądem starczym pana Roberta Smitha.
Alt-Ctrl-Sleep - "Alt-Ctrl-Sleep": Shoegaze's not dead 2. Tym razem przystępniejszy, w wersji dla fanów słonecznej muzyki Mazzy Star.
Headhunter - "Nomad": Kolejny po Skream, Pinch i wspomnianym wyżej Bendze dowód, że dubstep nie był sensacją jednego sezonu w londyńskich klubach, gdzie nowe style muzyczne rodzą się co weekend.
Autistic Daughters - "Uneasy Flowers": Tytuł wiele ci powie: "niełatwa" eksperymentalna, minimalistyczna aura plus piękne jazzowe i popowe "kwiatki".
Vivian Girls - "Vivian Girls": Trzy dziewczyny, hałaśliwe gitary, mocna perkusja, cukierkowe melodie. Prosto z Brooklynu, Nowy Jork.
The Walkmen - "You & Me": Zapowiadali się więcej niż obiecująco, ale świat o nich zapomniał. Tym albumem stawiają pod ścianą i zmuszają, by dać im drugą szansę, którą wykorzystują z kliniczną precyzją - dajmy na to - Fernando Torresa.
Artur Wróblewski