"Zostaniemy na dłużej"

Powroty stają się już normą. Po thrashu, heavy i death metalu, pora na black metal. Długo żegna się Emperor, jest Immortal, dziś czas na Limbonic Art. O szczerych intencjach stojących za wskrzeszeniem norweskiego duetu przekonywał Bartosza Donarskiego Morfeus (elektronika / gitara / wokal).

Limbonic Art
Limbonic Art 

Od czasu zniknięcia Limbonic Art minęło 5 lat. Pamiętam, że w 2003 roku nie mieliście już chęci do dalszego muzykowania. Pytanie jest zatem oczywiste - co się zmieniło?

Nic szczególnego się nie wydarzyło, poza tym, że minęło pięć lat. Wiadomo, że po pewnym okresie zaczyna się wspominać stare, dobre czasy (śmiech). Prawdą jest, że czuliśmy się wówczas wypaleni.

Dopiero w zeszłym roku zaczęliśmy częściej się kontaktować. Pozbieraliśmy stare taśmy matki, wszystkie materiały, które nagraliśmy. Słuchaliśmy starych taśm i mieliśmy z tego sporo uciechy, wypiliśmy kilka browarów i tak się zaczęło. Właśnie ta iskra zapaliła wszystko na nowo. Podczas przesłuchiwania tych taśm, postanowiliśmy ponownie chwycić za gitary i przerobić stare utwory, sprawdzić, czy je jeszcze pamiętamy. I tak śniegowa kula zaczęła się toczyć.

Swój powrót przygotowaliście zupełnie odwrotnie niż większość reaktywujących się dziś zespołów. Ogłosiliście to mając już nagrany nowy album ("Legacy Of Evil"). Bez sztucznego podgrzewania atmosfery przez długie miesiące. Popieram!

Taki był nasz zamiar. Chcieliśmy wszystkich tym zaskoczyć. Pomyśleliśmy o tych wszystkich zespołach, które się aktualnie reaktywują, głównie, żeby zagrać kilka koncertów i może potem, ewentualnie nagrać nową płytę.

W naszym przypadku trzeba wziąć pod uwagę to, że my nigdy nie byliśmy tak naprawdę grupą koncertową w normalnym znaczeniu. Dla nas zawsze najważniejsze było pisanie muzyki. Dlatego rozsądniejszym z naszego punktu widzenia wydawało się zarejestrowanie albumu, niż zagranie kilku większych koncertów w roli gwiazdy.

Rzeczywiście decyzję o powrocie podjęliście dokładnie 6 czerwca 2006 roku (666)?

I tak, i nie. To było takie trochę przemieszane. Częściej zaczęliśmy się spotykać już na początku 2006 roku. Nie było tak, że spotkaliśmy się w którąś niedzielę i zdecydowaliśmy, że zaczniemy próby trzy razy w tygodniu. Ale mniej więcej w okolicach tej daty postanowiliśmy, że nagramy nowy album i zaczniemy zajmować się nim na serio. Nie był to więc dokładnie ten dzień, ale było to tak blisko, że stało się to pewnym punktem dla nowego początku.

To była wspólna decyzja, choć nikt z na głos tego nie wypowiedział. Po prostu patrząc na siebie, widzieliśmy, że znów jest w nas chęć wspólnego działania. W końcu to chyba jednak Daemon wyłożył kawę na ławę, przesyłając mi SMS-a (śmiech). Jak widać w dzisiejszych czasach tak to się robi. Stwierdziliśmy, że pora ponownie wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć robić muzykę.

Uważam, że jest to powrót w całkiem niezłym stylu. Słuchać, że nie ciążyła nad wami żadna presja czasu.

Kiedy zaczęliśmy poważnie nad tym pracować, komponować, załatwiać sprawy z wytwórnią, plan był taki, żeby mieć wszystko gotowe do lutego. Ale z czasem okazało się, że nie byłoby to dobre rozwiązanie, i że wydamy tę płytę dopiero wtedy, kiedy naprawdę będzie skończona i gotowa. To właśnie oznajmiliśmy wytwórni, że nie chcemy żadnych nacisków, żadnych granicznych dat. Album będzie, to już zdecydowane, ale tylko wtedy, gdy wszystko zostanie dopięte na ostatni guzik.


"Legacy Of Evil" jest albumem naprawdę intensywnym, wręcz przytłacza. Słuchając go można wpaść w pewien trans.

Prawdę mówiąc nie myśleliśmy, że ten album wyjdzie tak ekstremalnie, jak się okazało. W tym sensie, że nie zaplanowaliśmy sobie, że ten utwór będzie taki, a ten taki. Muzyka po prostu wychodziła nam spod palców, rozwijała się w to, co ostatecznie mamy na płycie. Można by rzecz, że była to taki zaplanowany zbieg okoliczności.

Więcej jest tu też chyba gitar.

Uważam, że gitary odgrywają tu bardziej dominującą rolę niż na poprzednich albumach. Tym razem niemal cały materiał powstał przede wszystkim w oparciu o pracę gitar. Agresja tej muzyki to jedno, ale moim zdaniem potrzebna jest też odrobina melodii, żeby to wszystko stanowiło całość, której dobrze się słucha.

Wasze kompozycje zawsze były długie. Ten kierunek utrzymujecie również na "Legacy Of Evil".

Właściwie to nie wiem, dlaczego nasze utwory są długie. Na tym albumie jest kilka krótszych numerów, jak na nasze dotychczasowe standardy. Choć, jak mówię, nie wiem, dlaczego tak to się rozrasta. Myślę, że te utwory po prostu rozrastają się w miarę postępów. To nasz naturalny sposób pracy.

Limbonic Art był pierwszą norweską kapelą blackmetalową, która zagrała w Polsce. Wciąż jesteście tu popularni. Jest więź...

Polska od zawsze była dla nasz szczególnym krajem. Graliśmy u was kilka razy i można powiedzieć, że cieszymy się wśród polskich fanów pewną sławą, czy jak tam to można nazwać. Bardzo to doceniamy.

Czasami wspominamy tamte koncerty w Polsce; pierwsze w Warszawie i Katowicach i potem na Mystic Festival z Emperor. Niestety nie zamierzamy grać już na żywo. Chcielibyśmy dla was zagrać, ale cóż, przynajmniej oddamy w wasze ręce kawał porządnej muzyki.

Odnowiliście współpracę z wytwórnią Nocturnal Art. Innej opcji pewnie nie braliście nawet pod uwagę...

To była jak najbardziej naturalna decyzja. Nocturnal Art zawsze robiła dla nas świetne rzeczy. Przy wszystkich kontraktach, różnych sprawach, przedsięwzięciach, nigdy nie mieliśmy z nimi żadnych problemów. Dlatego skontaktowanie się z nimi w pierwszej kolejności i zapytanie, czy byliby zainteresowani, było jak najbardziej naturalne. Jestem przekonany, że gdy pierwszy raz rozmawialiśmy o tym z Samothem, na jego twarzy rysował się uśmiech. Wiesz, nie wydaje mi się, żebyśmy mieli większy problem ze znalezieniem jakiejś większej wytwórni dla Limbonic Art, ale zawsze byliśmy w Nocturnal Art i tak powinno zostać.

Nadal będziecie pracować w ramach swoich innych projektów?

Projekty radzą sobie bardzo dobrze. Na pewno nadal będą istnieć. Kilka miesięcy temu wydaliśmy nowy album Dimension F3H. W ramach jej promocji planujemy już trasę. Ja zresztą nie potrafię żyć bez muzyki i nawet gdyby Limbonic Art zakończył działalność i tak nadal bym grał. Inne projekty to bardzo zdrowe podejście, również dla samego Limbonic Art.


Jak fani powinni traktować ten powrót?

Szczerze mówiąc, nie wiem, jak długo to potrwa, ale myślę, że zostaniemy na dłużej. Dla nas najważniejszą sprawą związaną z tym powrotem było to, że wspólne tworzenie muzyki znów było frajdą. I tak długo, jak będzie nas to bawić, Limbonic Art będzie istnieć. Jeśli robienie muzyki przestanie być dla nas inspirujące, podobnie jak ostatnim razem, na pewno przestaniem grać. To podstawowe założenie. Działamy tylko dlatego, że sprawia nam to radość.

Dzięki za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas