Reklama

"Żeby się podobało"

Rzeszowskie trio Vir zadebiutowało w 2005 roku płytą "Nie wiem...". Grupę tworzą: Mariusz Długosz, Tomek Tebin i Andrzej Ruzzala, którzy wcześniej zbierali doświadczenie występując w rzeszowskich zespołach. O zespole głośno zaczęło być w momencie, gdy na szczyty radiowych list przebojów trafiła kompozycja "Nie wiem...". Na fali popularności Vir wydali kolejnego singla, zatytułowanego "Trzy dni". Z Mariuszem, Tomkiem i Andrzejem, z okazji wydanie debiutanckiej płyty, o koncepcji muzycznej Viru, scenie rzeszowskiej, komercji i zagranicznej karierze, rozmawiał Artur Wróblewski.

Nie jesteście debiutantami na scenie, braliście już udział w kilku projektach muzycznych. Jak zatem doszło do waszego spotkania i powstania zespołu Vir?

Graliśmy wcześniej w różnych formacjach, tak jak wspomniałeś przed momentem. Ale znaliśmy się oczywiście prywatnie, jako kumple. W ten sposób doszło do naszego spotkania. I okazało się, że mamy podobny punkt widzenia na muzykę i na nowy projekt. Od tego momentu można mówić o początkach zespołu Vir.

Chociaż co do wyboru nazwy, to jeszcze było dodatkowe odbijanie piłeczki. Pierwotnie nazwę inaczej się pisało - Veer. Chcieliśmy, żeby to fajnie brzmiało i wyglądało. Ale ludzie czytali to "weer", dlatego postanowiliśmy im ułatwić zadanie i zmieniliśmy nazwę.

Reklama

Wspomnieliście, że połączyła was koncepcja muzyczna. Jaki zatem mieliście pomysł na granie muzyki?

Na tym etapie, kiedy rozpoczęliśmy rozmowy, słuchaliśmy podobnej muzyki. I to właśnie dało nam zastrzyk do rozmawiania o nowym projekcie. Chcieliśmy bardzo dopracować brzmienie zespołu. Zaczęliśmy pracować nad jego oryginalnością. To miały być piosenki, muzyka "lajtowa" i poprockowa. Mimo tego, że na płycie pojawiają się riffy gitarowe, to wciąż są one nagrane w tym brzmieniu, które udało nam się wypracować.

Właśnie to mnie zaskoczyło. Mimo popowego, wygładzonego wręcz brzmienia, potraficie zaatakować ostrzejszą gitarą. Kto z was naciskał, by umieścić mocne riffy na płycie?

Tak na dobra sprawę to nikt nie musiał naciskać. Każdy z nas słucha jakiejś tam muzyki i nasz projekt to wypadkowa tego wszystkiego - muzyki, jakiej słuchamy, inspiracji i samego klimatu. W jeden dzień na przykład powstawały utwory popowe, a w inny numery ostrzejsze, ocierające się o typowego rocka. Tak więc nikt nikogo nie musiał specjalnie naciskać. Wszystko wyszło samo z siebie.

Powiedzieliście, że słuchacie różnej muzyki. Jakie płyty znajdują się zatem na półkach członków zespołu Vir? Kto was najbardziej inspiruje?

Wiesz, nie mamy jakiś konkretnych inspiracji. To byłoby chore. Słuchamy różnej muzy. A ponieważ już długo jej słuchamy, to mamy w głowie taki miks tego, co się nazbierało przez te lata. Co do inspiracji, to wszystko zależało raczej od dnia. Raz było łagodniej, a raz ostrzej. Tak to właśnie wygląda. To są chwile.

A na naszych półkach z płytami znajdują się różne rzeczy. Możesz tam zobaczyć Joy Division, U2, Ozzy'ego Osbourne'a czy Red Hot Chilli Peppers. Ale też na przykład Philla Collinsa. Płyty wybieramy zależnie od nastroju.

A czy znajdują się tam płyty Depeche Mode? Wzięliście przecież udział w nagraniu składanki "Master Of Celebration", poświęconej właśnie tej grupie.

Zdecydowanie. Część zespołu ma całą dyskografię. To jest nasza dawna fascynacja. A oni rozwijali się w tak fajny sposób, od takiego brzmienia popowego aż do ostrego grania.

Wzięliście także udział w nagraniu składanki "Present Sound Of Rzeszów". Czy reprezentujecie zatem współczesne brzmienie tego miasta?

Na tej płycie pojawiły się różne rzeszowskie zespoły, a my - jak już wspominałeś - byliśmy członkami różnych grup. A w Rzeszowie działało kiedyś mnóstwo świetnych formacji, właściwie była tu odrębna scena rockowa. Obecnie, niestety, taka scena już nie istnieje, nie ma już tak wielu zespołów. Działają raczej osobno. Ale mam nadzieję, że to się odrodzi.

Być może tak się stanie dzięki wam?

Miejmy nadzieję.

Przejdźmy teraz do waszej płyty "Nie wiem...". Jak duży wpływ na podpisanie kontraktu z Universalem miał sukces tytułowej piosenki na listach przebojów?

Nie prowadziliśmy żadnych badań. Po prostu puszczaliśmy ten numer znajomym i zastanawialiśmy się, który numer będzie pierwszym singlem. A ludzie z wytwórni mieli na to świeże spojrzenie. Natomiast piosenka odniosła sukces w radiu. Okazało się, że jest trafiona, znalazła się na pierwszym miejscu listy przebojów. Zatem chyba się podoba (śmiech).

"Nie wiem..." miała się początkowo nie znaleźć na płycie. Może dlatego, że nie potrafiliśmy jej obiektywnie ocenić, bo mieliśmy ją obsłuchaną z trzy tysiące razy. Pozwoliło nam to docenić rolę producenta, który patrzy trzeźwo na całą sprawę i może trafnie prognozować.

Powiedzcie mi kilka słów o teledysku do piosenki "Nie wiem..."

Właściwie to jest nasz pierwszy w pełni profesjonalnie zrealizowany wideoklip. Wcześniej coś tam kręciliśmy, ale to były w większości amatorskie rzeczy. Na planie było bardzo przyjemnie. Ekipa z Wrocławia, z którą pracowaliśmy, bardzo ciepło nas przyjęła. Wiedzieli dokładnie, że w pewnym sensie jesteśmy debiutantami na planie, więc trochę inaczej do nas podeszli.

Pomysł wideoklipu do "Nie wiem..." rzuciliśmy my. To znaczy zasugerowaliśmy im, wokół jakiej konwencji chcemy się obracać. Oni natomiast przesłali nam wstępny scenariusz i właśnie on został wybrany przez wytwórnię spośród kilku innych. My oczywiście do tej decyzji dorzuciliśmy swoje pięć groszy. Efekty naszej pracy możecie zobaczyć sami.

Podobały nam się również rekwizyty na planie. Pierwszym był papieros, a drugim alkohol. Jakoś tak dziwnie się działo, że szybko znikały z plany zdjęciowego (śmiech).

Rozumiem, że z tego powodu koszty teledysku znacząco wzrosły?

Ciężko powiedzieć. Może odpowiemy w ten sposób: "Nie wiem..." (śmiech).

Następnym singlem jest piosenka "Trzy dni", numer drugi na płycie. Lecicie po kolei z wydawaniem piosenek?

Tak, próbujemy dociągnąć co najmniej do "trójki". Ale znów odpowiemy: "Nie wiem..." (śmiech). A tak na poważnie, to się jeszcze okaże, jak to dalej będzie wyglądało. Rozmawiamy i dyskutujemy na ten temat. Na razie kolejność wygląda tak: pierwszy jest "Nie wiem...", drugi "Trzy dni", a dalej to zobaczymy.

Płyta ukazała się 14 lutego. Zamierzony manewr czy przypadek?

Zamierzony. 14 utworów na 14 lutego, piosenki fajne, miłe i przyjemne. Na płycie jest dużo utworów o miłości, dlatego nie bardzo pasowało wydać ją w Dzień Niepodległości (śmiech).

Właśnie, czy miłość to dla was aż tak istotny temat?

Miłość to fajny temat do pisania. Z jednej strony jest poważny, z drugiej nie. Emocjonalnie chwytający i czasami banalny. Tym razem było o miłości.

Na "Nie wiem..." znalazły się również utwory napisane po angielsku. Czy planujecie jakiś skok na rynek zachodni, czy po prostu te piosenki lepiej brzmiały z angielskim tekstem?

Tak, planujemy podbić cały świat (śmiech). Dotarliśmy do takiego kolesia, który nagrywał na Zachodzie i dostaliśmy sygnał, że muzyka się podoba. Poruszał przede wszystkim sprawę brzmienia, które jest "złapane". Po drugie jest fajnie wywarzone komercyjnie.

Muzyka jest daleka od banału, ale równocześnie ma walory komercyjne. Jest taka pokusa zaistnienia gdzieś dalej. Polska przecież nie jest otoczona murami. Na razie gramy tutaj, ale będziemy się starać coś zrobić w tamtym kierunku. Zobaczymy.

Powiedzieliście, że wasza muzyka jest komercyjna, ale daleka od banału. Jak uważacie, czy ten typ komercyjności odnajdzie się na specyficznym polskim rynku?

Przede wszystkim tutaj nasuwa się pytanie co to jest komercja? Jeżeli siedzimy w domu i komponujemy utwór, a później prezentujemy go komuś, to dla mnie to już jest komercja. Bo dla nas komercja polega na tym, że ludzie słuchają danej piosenki i się o niej wypowiadają. Tak to rozumiemy.

A jeżeli nasza muzyka się podoba, i to nie tylko w naszym regionie, bo czytamy wiele opinii w internecie, to chyba tworzymy dobre piosenki. Na pewno znaczenia miało tu nasze doświadczenie i wyczucie. Bo właściwie to chcieliśmy być komercyjni. Przecież to nie oznacza być prostackim.

Jeśli się podoba i ludzie głosują na naszą piosenkę na listach przebojów, to chyba dobrze. Definicja jest prosta: "Żeby się podobało". No i się podoba.

Myślę, że to dobra puenta dla naszej rozmowy. Dziękuję za wywiad.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Wiem | doświadczenie | komercja | trzy dni | muzyka | śmiech | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy