Reklama

"Wytwórnie i fani ograniczają kreatywność"

Luomo to jeden z projektów fińskiego wizjonera muzyki elektronicznej Sasu Ripattiego. Po za tym artysta działa pod szyldami Vladislav Delay, Sistol, Uusitalo i Conoco, a każdy z nich to znacząca nazwa na scenie ambitnej muzyki tanecznej. Jako Luomo Fin przyjedzie do Warszawy 16 października, gdzie będzie jedną z gwiazd 5. edycji Free Form Festival. Z Sasu Ripatti rozmawiał Artur Wróblewski.

Czym jest dla ciebie praca pod szyldem Luomo? Czym ten projekt różni się najmocniej od twoich pozostałych przedsięwzięć artystycznych?

W ten sposób staram się eksperymentować z muzyką popową i taneczną. Tym właśnie muzyka Luomo różni się od moich innych projektów. Mieszanie popu i dance'u oraz prezentowanie rezultatów miksu wraz z wokalistami i wokalistkami w nowy, inny sposób, to kluczowe pojęcia dla Luomo.

A jak ze swojej perspektywy postrzegasz współczesną scenę muzyki pop, dance i r'n'b? Weźmy na przykład czołowego mainstreamowego producenta Timbalanda. Jego bity i podkłady kosztują góry pieniędzy. A ile kosztowałby bit od Luomo (śmiech)?

Reklama

(śmiech) No cóż, gram w trochę innej lidze, niż Timbaland. Co do zawrotnych cen za podkłady, to wydaje mi się, że ci ludzie wykorzystują swoje 5 minut, by nabić sobie konta bankowe. Z drugiej strony uważam też, że są warci tych pieniędzy i darzę ich dokonania szacunkiem. Problemem nie są producenci, ale wytwórnie płytowe, menedżerowie i w pewnym sensie słuchacze. To właśnie oni swoimi gustami ograniczają kreatywność i możliwości tych świetnych przecież producentów. W dzisiejszych czasach wszystko musi być cholernie bezpieczne i przez to nudne. To wykalkulowana muzyka na rynek giełdowy.

Jesteś perkusistą. Jak zatem tworzy ci się bity na komputerze?

Najważniejszy jest groove. To on daje początek każdemu rytmowi. Oczywiście trudno jest mi znaleźć groove i stworzyć bit na automatach perkusyjnych i za pomocą programowania. Brakuje mi intuicyjnego podejścia do komponowania i czucia dłonią rzeczywistego procesu powstawania muzyki. Komponując na komputerze muszę sobie wcześniej sporo zaplanować, założyć. Nie ma tu reakcji na moment i uczucie.

Powiedziałeś kiedyś, że kino jest dla ciebie najlepsza rozrywką. Co dobrego ostatnio widziałeś?

Kiedy rozmawiam o filmach, tracę całkowicie swoją wiarygodność (śmiech). Co widziałem ostatnio? Wszystko! Od koncertowego DVD Iron Maiden "Live After Death", przez filmy Aki Kaurismakiego, "Lalki", aż po cały sezon "The Wire" ["Prawo ulicy"]. Tak jak powiedziałem - oglądam wszystko. Mam tak samo z muzyką. Słucham wszystkiego.

Jeżeli jesteśmy ponownie przy muzyce... Dlaczego tak rzadko występujesz jako Luomo. Czy traktujesz to przedsięwzięcie bardziej jako projekt studyjny?

Tak, Luomo to dla mnie projekt studyjny. Nie jest łatwo znaleźć dla tej muzyki odpowiednie miejsca i publiczność. Zawsze staram się upewnić, żeby nie wystąpić w nie pasującym do Luomo miejscu. Z drugiej strony uwielbiam występować i życzyłbym sobie większego zainteresowania ambitną muzyką taneczną. Teraz liczą się tylko szufladki i wygląda to dla mnie jak cenzura. Obecnie muzyka taneczna ukierunkowana jest na cokolwiek, co ma związek z post-minimalem albo jakimś francuskim tanecznym punkiem. Wartościowe rzeczy, które nie mieszczą się w trendach, są gdzieś z boku, i nie otrzymują szansy, by zostać zaprezentowane szerszej publiczności. Sytuację pogarsza kryzys, bo promotorzy boją się zaryzykować i wyłożyć pieniądze na coś, co nie jest znane.

Trendy w muzyce tanecznej wyznacza między innymi Berlin. Ty jednak wyjechałeś stamtąd i wróciłeś do rodzimej Finlandii. Byłeś zmęczony Berlinem czy tęskniłeś za domem?

Jedno i drugie. Chciałem wrócić do Finlandii ze względu na jej naturę i uciec od przemysłu muzycznego i sceny techno. Istotna była też dla mnie rodzina. Chciałem, by moja córka nauczyła się fińskiego i wychowywała na łonie natury. Obecnie mieszkamy na małej wyspie na Morzu Bałtyckim.

Czy czas, który spędziłeś w Berlinie, bardzo wpłynął na ciebie jako na artystę?

Bardziej na moją osobę, niż na moją muzykę. Szczerze mówiąc Berlin wydaje mi się trochę przereklamowany. Popularność tego miast graniczy z szaleństwem. Ludzie przylatują tu Easyjetami z całej Europy tylko na weekend. I tylko na imprezy. Nawet nie wynajmują hoteli na nocleg! Poza tym każdy chce się przeprowadzić do Berlina. Więcej znaczy fakt, że mieszkasz w Berlinie, niż muzyka, którą tworzysz. Brzmi to trochę gorzko, ale jestem trochę sfrustrowany tym miastem po tych latach, które tam spędziłem. To nie jest miejsce dla mnie. Przeprowadziłem się tam nie ze względu na sławę tego miasta czy berlińską scenę muzyczną. To była osobista decyzja podjęta razem z żoną.

Na koniec zdradź mi proszę nad czym obecnie pracujesz, bo na pewno coś komponujesz i nagrywasz...

Pod tym względem mam obecnie dosyć ekscytujący okres w moim życiu. Pracuję nad kilkoma nowymi projektami, o których nie chciałbym jednak jeszcze mówić. Koncentruję się teraz na Vladislav Delay Quartet. W tym zespole gram na perkusji. W listopadzie zamierzamy nagrać nasz debiutancki album.

Dziękuję za wywiad.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: śmiech | muzyka | wytwórnie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy