To, co najpiękniejsze, już było
Ostatnim popowym albumem, który zachwycił Robeta Jansona, była płyta "Ray Of Light" Madonny (1998 rok). Lider Varius Manx w obszernym wywiadzie dla INTERIA.PL opowiada m.in. o przepaści dzielącej polskich i zagranicznych producentów.
45-letni muzyk zdradził nam również, jak wyglądają jego stosunki z byłymi wokalistkami zespołu, przyznał też, że jego ulubione płyty Varius Manx to te nagrane z Anitą Lipnicką.
Z Robertem Jansonem spotkał się w Warszawie Michał Michalak.
Czy trudno było po tak długiej przerwie zabrać się do nagrań czy wręcz przeciwnie - mieliście głowy po brzegi wypchane pomysłami?
Robert Janson: - Przerwa nie miała tu większego znaczenia. Komponowałem wtedy dla innych artystów. Nie było tak, że to, co najlepsze, odkładałem na później. Tak na dobrą sprawę, nie wiedziałem kiedy i czy w ogóle Varius Manx wróci, czy będzie istniał. Dopiero wówczas, kiedy wiedzieliśmy, że będziemy występować w tym składzie, w jakim obecnie jesteśmy, zaczęły się tworzyć wszystkie pomysły, głównie pod wpływem głosu i barwy Józefiny.
No właśnie - jak się Anna Józefina Lubieniecka wkomponowała w zespół - muzycznie i charakterologicznie?
Robert Janson: - Ania woli jak na nią się mówi Józefina, dlatego mówimy na nią Józia. Józia śpiewa naprawdę dojrzale. Ma wspaniałą barwę głosu, bardzo duże możliwości wokalne, myśli, jak śpiewa, co mi się bardzo podoba, ciekawie potrafi interpretować swoje piosenki.
- Jeśli chodzi o charakter, to cieszę się, że jest typowym młodym człowiekiem, zważywszy na wiek pozostałych członków zespołu - dwóch wolno dobiega do czterdziestki, dwóch jest już grubo po tej czterdziestce. Jej wiek, 23 lata, jest wiekiem pięknym i niewinnym. Trudno takiemu młodemu człowiekowi mówić, aby zachowywał się w taki czy inny sposób. Każdy wiek ma swoje prawa.
- Myślę, że te dwa bieguny - biegun dojrzałości mężczyzn po wielu przeżyciach - i ta młoda osoba, która wchodzi w życie artystyczne to ciekawy mariaż.
Józefina podobno potrafi też tupnąć nogą...
Robert Janson: - To tupanie nogą to jej bunt, ale nie bunt nastolatki, tylko wypowiedzenie swojego zdania. I my to uszanowaliśmy. Mamy na tyle doświadczenia, że potrafimy się nie kłócić o drobne rzeczy. Ten artystyczny przekaz niejednokrotnie wywołuje burzę emocji - uważam, że niepotrzebnie. Życie niesie tyle dramatów, że małe spory powinny być tylko źródłem inspiracji.
Sporym zaskoczeniem był fakt nawiązania współpracy z Anitą Lipnicką, która napisała dwa teksty na płytę "ELI".
Robert Janson: - To cudowna sprawa. Rozmawialiśmy z zespołem i Józia powiedziała, że uwielbia wręcz teksty Anity i byłaby zaszczycona, gdyby Anita napisała na nasz album jedną, dwie, może więcej piosenek. Stwierdziłem, że rzeczywiście - to byłoby cudowne. Zadzwoniłem do Anity i złożyłem jej taką propozycję. Ona wykonała tę "artystyczną czynność" z przyjemnością, za co jej bardzo dziękujemy.
- Dla nas ma to wielkie znaczenie, również dla mnie osobiście. Po raz pierwszy od 1995 roku współpracowałem z Anitą, a ponadto dla Józi to wielkie szczęście. Dwa bardzo fajne, bardzo plastyczne teksty Anity znalazły się na tym albumie. Tak się złożyło, że pierwszy jest utworem singlowym ("Przebudzenie" - przyp.red.), a drugi prawdopodobnie będzie drugim singlem ("Jednym ruchem serca" - przyp.red.).
Zobacz teledysk do "Przebudzenia":
Jeden z tekstów napisał znany z Pogodno Jacek "Budyń" Szymkiewicz, to również zaskoczenie.
Robert Janson: - Poprosiłem firmę Sony Music, żeby nam podpowiedziała, kto jest dobrym, myślącym w inny sposób autorem tekstów. Nie chcieliśmy, żeby ta płyta była jednakowa. Spojrzałem na kilka kandydatur i nie ukrywam, że kandydatura tego dżentelmena spodobała mi się najbardziej.
Wracając do Anity Lipnickiej - jakie są twoje stosunki z byłymi wokalistkami Varius Manx?
Robert Janson: [chwila zawahania] Mój kontakt z Kasią Stankiewicz urwał się dwa, trzy lata temu, ale zamierzam znowu do niej napisać. Z Anitą te kontakty zostały odnowione. Ale to nie na tym polega, że człowiek umawia się, wchodzi w życie osobiste drugiej osoby z butami, to zwykłe pytania o życie, czy też zapytania artystyczne. Z Moniką ostatnio nie mamy kontaktu.
Jak byś scharakteryzował kierunek, w którym obecnie podąża zespół Varius Manx?
Robert Janson: Chcieliśmy zachować swoją tożsamość. Nagrywając nowy album, zastanawialiśmy się, co po tych siedmiu latach zrobić, żeby nadal być sobą. Najprościej jest uciec w kierunku nowych fascynacji. Nowych, ale niekoniecznie własnych. Obserwować świat i wtopić się w tą sztuczność, robić to, co innym udaje się sprzedać. Nie chcieliśmy tego.
- Stwierdziliśmy, że po siedmiu latach przerwy zrobimy płytę, która zadowoli przede wszystkim nas. Że nie będziemy się ścigać z niczym i nikim.
- To nie jest tak, że zupełnie nas nie interesuje, czy dany utwór się spodoba, czy nie. To byłoby samobójstwo wręcz. Człowiek, który ponownie wkracza na rynek, musi zdawać sobie sprawę, że to słuchacz jest najważniejszy. Bardziej zależy mi jednak na słuchaczach, którzy cenią szlachetność muzyki, którzy doszukują się głębszych wartości, którzy smakują w poszczególnych instrumentach, słuchają aranżacji wytężonym uchem, którzy będą żyli nie tylko nowościami, które przyjdą ze Stanów Zjednoczonych czy Wielkiej Brytanii.
- Według mnie i według większości członków zespołu to trzeci najlepszy album, wśród tych jedenastu, pod względem prawdomówności.
Które albumy byś wymienił na pierwszych dwóch miejscach?
Robert Janson: - "Emu" i "Elf".
Czy jest w tobie pragnienie powrotu do masowej popularności z lat 90.?
Robert Janson: - Byli już tacy artyści, którzy się zarzekali, że nie interesuje ich sława, a potem odbierali Fryderyki i dziś robią zupełnie inną muzykę niż wówczas, kiedy te słowa wypowiadali. Ja nie należę do tych ludzi, bo to hipokryzja.
- Miło jest wiedzieć, że człowiek, w tym co robi, się podoba. Jeżeli nasza płyta zdobędzie status złotej, platynowej będzie nam bardzo miło. Będziemy mieli świadomość, że znowu spodobaliśmy się szerszemu gronu odbiorców.
- Wydaje mi się, że czasy masowej sprzedaży płyt już nie wrócą, ze względu na nowinki techniczne i tak bardzo uszlachetnione, tak bardzo przez społeczeństwo akceptowane kopiowanie nagrań. Nielegalność legalna - tak bym to nazwał. Choćby z tego powodu nie można liczyć na setki tysięcy sprzedanych albumów.
To faktycznie niełatwy moment dla rynku fonograficznego. W którą stronę, według ciebie, te przeobrażenia zmierzają?
Robert Janson: - Na pewno nie zamkniemy internetu, nie zakażemy ludziom słuchać i kopiować muzyki. Policja internetowa w naszym kraju nie istnieje.
- Wszystko pójdzie w kierunku internetu, legalizacji odsłuchiwania nagrań. Być może płyta CD zupełnie wyjdzie z rynku, tak jak wyszła płyta analogowa. Zastąpią ją inne nośniki. Technologia idzie tak do przodu... To jest nieodwracalny proces. Myślę, że na przestrzeni trzech, pięciu lat istnienie płyty CD będzie zagrożone na rzecz nośnika, który będzie bardziej kompatybilny we współpracy z wydawcą i odbiorcą.
Jak oceniasz to, co się obecnie dzieje na rynku muzyki popowej? Od momentu pojawienia się Lady GaGi nastąpiło sporo zmian - nie tylko wizerunkowych, ale mamy też renesans muzyki dance z lat 90.
Robert Janson: - Myślę, że w ogóle muzyka powraca do przeszłości. Amy Winehouse to lata 60. Wielu wykonawców cofa się w lata 70. i 80., tu słyszymy o latach 90. To, co najpiękniejsze, już było.
- Ostatnia płyta, która mnie zelektryzowała, to płyta "Ray Of Light" Madonny z 1998 roku. Od tamtej pory nie słyszałem czegoś rewolucyjnego, czegoś tak technicznie dobrego, co by mnie poraziło. Nie ma czegoś, po czym powiedziałbym "wow". A wtedy tak było. Wielki pan Orbit zrobił tamten album - szacunek.
- Muzyka światowa, w tym również polska, szuka swojego miejsca. Myślę, że ten nowy styl przyjdzie za dwa, trzy lata.
- Muzyka taneczna jest faktycznie mocno lansowana. Czy to dobrze, czy źle? Nie do mnie należy ten gatunek rozmyślania. Ja robię swoje, zespół robi swoje. Nigdy nie szliśmy tą ścieżką i nie zamierzamy.
Rzeczą charakterystyczną dla ostatnich lat jest wysyp tzw. talent shows - "Mam talent", teraz mamy trzy kolejne programy. Jak oceniasz to zjawisko? Z jednej strony mówi się, że to psuje rynek, bo produkuje masowo mistrzów karaoke, a z drugiej strony przecież dwie wokalistki Varius Manx pokazały się w "Szansie na sukces".
Robert Janson: - "Szansa na sukces" to jest troszeczkę inny program. To program, który inaczej pokazuje i lansuje wykonawców. Najwięcej karier właśnie urodziło się w "Szansie na sukces", a nie w tych wszystkich programach, które mają obecnie miejsce. Podejrzewam, że będzie ich niedługo 100 albo 200 i obejrzymy tam pewnie te same osoby - łykające ogień, śpiewające do góry nogami.
- Kasia Stankiewicz na pewno wyszła z "Szansy...", natomiast Józia wygrała Debiuty na festiwalu w Opolu, śpiewając piosenkę Wilków, więc tutaj te dwie rzeczy się nakładają. Rzeczywiście, ten program w dużej mierze nam pomógł, ale nie tylko nam, również innym artystom.
Młody wokalista z takiego programu trafia do studia i nie ma go kto poprowadzić, nagrywa popelinę. Czy w Polsce mało jest dobrych producentów i kompozytorów?
Robert Janson: - Uważam, że producentów praktycznie nie ma. Wiele artystów uważa się za producentów. No cóż, na pewno czynią duże starania, osoby, które parają się produkcją płyt w Polsce robią na pewno duże postępy, ale do jakości światowej to jest straszny dystans. Wynika on z wielu rzeczy. Nie tylko z finansów, ale też z bagażu doświadczeń. Tam ludzie rozpoczynają od noszenia paczek, potem są asystentami przy realizacji dźwięków, a potem sami stają się producentami.
- U nas zazwyczaj jest to dziełem przypadku. Był sobie muzyk, który zrobił "x" nagrań, komponował - troszeczkę gorzej już to komponowanie szło - i przy okazji postanowił zająć się produkcją. Na kilkudziesięciu producentów w tym kraju, 10 procent robi to z pasją.
- Czy z kompozytorami jest źle? To już nie do mnie należy ocena, bo sam nim jestem. Słuchacz nie jest głuchy, onieśmielony i zaślepiony wartościami z telewizji, prasy i radia, ma wybór.