"Pomiędzy przebojowością a surowością"

Po podpisaniu umowy z Polskim Radiem i wydaniu "Terrormansu" Muchy wreszcie przestały być "najgorętszym zespołem bez kontraktu". Na szczęście po tym wydarzeniu temperatura nie opadła, a to wszystko za sprawą bardzo udanego albumu. Polski debiut 2007 roku? Dlaczego nie? Z Piotrem Maciejewskim (bas, klawisze) rozmawiał Artur Wróblewski.

Muchy (Piotr Maciejewski z prawej) fot. Marcin Cecko
Muchy (Piotr Maciejewski z prawej) fot. Marcin Cecko 

Premiera płyt już za wami. Napięcie opadło?

Tak, opadło. Nawet mamy informacje, że wyniki sprzedaży są dobre. Najwyraźniej oczekiwania były tak duże, że teraz to procentuje. A jeśli chodzi o nas, to wiadomo, że na ten moment czekaliśmy latami. Każdy zespół, który coś tam robi, czeka na ten moment. Jesteśmy podekscytowani i pełni nadziei, że coś fajnego z tego wyniknie.

Powiedziałeś, że oczekiwana były duże... Właśnie, Muchy były w dosyć specyficznej sytuacji jak na polski rynek, bo było o was bardzo głośno zanim podpisaliście kontrakt. Jak to wpłynęło na zespół?

Myślę, że wpłynęło dwojako. Z jednej strony jest to oczywiście bardzo miłe być obiektem dużego i pozytywnego zainteresowania, bo umówmy się, że większość głosów na nasz temat była raczej przychylna. Głosy krytyczne były gdzieś tam w mniejszości.

Druga strona tego zainteresowania jest taka, że odczuwamy taką presję i duże oczekiwania, a to nas trochę deprymowało. Być może gdyby tego nie było, czulibyśmy się bardziej swobodnie.

Moje pierwsze wrażenie po przesłuchaniu "Terroromansu" - to bardzo przebojowa płyta...

Też tak uważam i wcale nie obrażam się na taką opinię (śmiech).

Jak "Terroromans" zostanie przyjęty? Podczas poprzedniego wywiadu rozmawialiśmy o tym, że Polska muzycznie jest jakieś 10 lat do tyłu i grunge wciąż ci u nas na topie... Czy młodzi Polacy dojrzeli już do tego czego słucha się na przykład w Wielkiej Brytanii?

Chyba wiele na to wskazuje, bo gdyby tak nie było, to 3-4 lata temu mielibyśmy taki wysyp młodych zespołów grających - powiedzmy - tego typu muzykę. A teraz jest ich całkiem sporo. To pokazuje, że kilkuletnie opóźnienie cały czas się utrzymuje. Natomiast jeśli chodzi o Muchy, to staramy się odcinać od podpinania się pod jakieś trendy i mody na świecie. Zawsze powtarzamy, że dla nas ważniejsza jest muzyka, która powstała 20 lat temu, niż 2 lata temu. Oczywiście, nie można ukryć tego faktu, że gdzieś tam na tej fali wypłynęliśmy. Ale chcemy być z tym jak najmniej kojarzeni, bo mody mają to do siebie, że przemijają bardzo szybko. A my nie chcielibyśmy tak szybko przeminąć wraz z tą modą.


W jednym z tygodników byłeś kreowany na nowego Smolika...

(śmiech)

(śmiech) Co sobie pomyślałeś po przeczytaniu tego artykułu?

Przede wszystkim pomyślałem sobie, że bardzo podobnie wyglądamy z Andrzejem na zdjęciach (śmiech).

To musiał być ten kaszkiet (śmiech).

(śmiech) Tak. Zatem już na samym początku znalazł się punkt zbieżny. Oczywiście, to było porównanie z przymrużeniem oka i mnie jest bardzo daleko do Andrzeja Smolika. To było tylko humorystyczne uproszczenie, jakkolwiek dla mnie bardzo miłe. Nie ukrywam, że mam pewne ambicje producenckie, które kiedyś uda mi się zrealizować z innymi wykonawcami. Dlatego nie mam nic przeciwko takim porównaniom, jeśli tylko mógłbym im sprostać.

A co z "Terrormansem"? Tam nie realizowałeś się producencko?

Owszem, ale założenie było takie, że wszyscy mamy dużo do powiedzenie. Że jest to płyta wspólna, a nie jednoosobowa. Oprócz tego znając takie zjawisko, że do własnych piosenek ma się mniejszy dystans, dopuściliśmy do decyzji realizatora nagrań, którym był Przemek "Perła" Wejmann. On również figuruje jako współproducent tej płyty. Po prostu potrzebowaliśmy trochę świeżego ucha i spojrzenia z dystansu na te piosenki. Myślę, że dobrze nam to zrobiło.

Powiedz mi jaki mieliście pomysł na brzmienie płyty?

Pomysł był taki, żeby znaleźć równowagę, jak najlepszy balans między tak zwaną radiowością, przebojowością i chwytliwością, a jednak taką surowością, spontanicznością i smaczkami aranżacyjnymi, które nie na każdej radiowej, komercyjnej płycie się pojawiają. Tak, by pokazać, że wyrastamy z kręgu gitarowej alternatywy niż radiowego popu.

Ale na pop się nie obrażacie?

Absolutnie. Chodziło o to, żeby to wybalansować i wypośrodkować.


Zmieńmy temat. Zbliża się koniec 2007 roku. Masz swój ulubiony album mijających 12 miesięcy? Jak ocenisz ten rok pod względem muzycznym?

Generalnie musze przyznać, że chyba obserwujemy tendencję spadkową. Tych świetnych płyt jest coraz mniej. A oprócz tego zauważam u siebie takie zjawisko, że coraz mniej trzymam rękę na pulsie i coraz mniej jestem zainteresowany nowościami. Wniosek jest taki, że mógłbym wymienić tylko kilka płyt z tego roku, które rzeczywiście zrobiły na mnie jakieś wrażenie. Na pewno będzie to ostatni album Modest Mouse ["We Were Dead Before the Ship Even Sank" - przyp. AW], bo to w ogóle jest jeden z moich ulubionych zespołów i nigdy nie zawodzi.

A jak przyjąłeś wiadomość, że z Modest Mouse nagrywa Johnny Marr?

Pewnie podobnie jak większość fanów Modest Mouse i większość fanów Johnny'ego Marra. W ten sposób dokonało się symboliczne połączenie dwóch legend. Jednej dawnej i nieistniejącej, czyli The Smiths, jednego z najlepszych zespołów wszech czasów, i drugiej istniejącej i jednej z najlepszych grup obecnie, czyli Modest Mouse.

Oczywiście, na początku kiedy o tym usłyszałem, to zastanawiałem się czy Marr będzie pasował do Modest Mouse. Czy to ma szansę się jakoś ciekawie zazębić. Natomiast sama wiadomość była bardzo ekscytująca. A później okazało się, że pomysł i realizacja była bardzo dobra.

Pozwolę sobie pociągnąć jeszcze ten temat... Mijający rok stał pod znakiem "come backów", tych interesujących jak The Verve, czy zdecydowanie mniej interesujących (śmiech), jak The Police czy Genesis. Jak przyjąłbyś wiadomość, że Morrissey jednak zgadza się na reaktywację The Smiths? Powiem ci, że ja informację o powrocie The Verve przyjąłem z mieszanymi uczuciami, ale panowie nagrywają nową płytę, więc to zmienia sytuację...

Cóż, zawsze takie rzeczy przyjmuje się z mieszanymi uczuciami, bo budzą podejrzenia o czysto finansową, a nie artystyczną motywację. Morrissey już wielokrotnie odrzucał propozycje reaktywacji The Smiths, nawet bardzo wysokich sum pieniędzy. To pozwala sądzić, że nadal będzie je odrzucał i do czegoś takiego nie dojdzie. Z drugiej strony trudno mi powiedzieć, że obraziłbym się na niego. Jestem z takiego pokolenia, że nie miałem okazji zobaczyć The Smiths na żywo, a dzięki temu na przykład miałbym okazję. Byłoby to dla mnie bardzo atrakcyjne.

Natomiast kolejny z moich ulubionych zespołów, czyli My Bloody Valentine, zamierza nagrać nową płytę czy też wypuścić materiał, którego nie skończyli w latach 90. Zamierzają też grać koncerty. A ja nie wiem, czy mam się z tego cieszyć, bo posmak legendy, która już dawno zrobiła to, co miała do zrobienia, a teraz pozostaje już tylko wspomnieniem, w ten sposób się trochę dewaluuje. Może się okazać, że płyta którą wypuszczą będzie słaba, że ich koncerty będą na niskim poziomie. To wszystko jakby runie. Dlatego obawiam się takich rzeczy...

No tak, ale na My Bloody Valentine to chyba jednak chciałbym się wybrać... Wróćmy do płyt 2007 roku.

Co tam jeszcze? Na pewno Menomena "Friend and Foe". Jest też bardzo dobra płyta wydana przez niemiecką wytwórnię Sonar Kollectiv. Projekt się nazywa Thief, a płyta nosi tytuł "Sunchild". Zupełnie mnie to zaskoczyło, bo znajomy podsunął mi to jako ciekawostkę zupełnie przeoczoną, bo płyta wyszła na początku 2007 roku. A ja posłuchałem jej dopiero w październiku. To bardzo udane połączenie charakterystycznych dla Sonar Kollektiv brzmień - nazwijmy to - nu-jazzowych z tradycją piosenki wyrastającej z folku czy alt country. Polecam ten album.

Dziękuję za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas