"Podobamy się staruszkom i kibicom"
Zespół Milkshop w maju 2004 roku wygrał konkurs "Debiuty" festiwalu w Opolu, a pół roku później wydał debiutancki album. Grupa jest rozdarta pomiędzy Krakowem, gdzie mieszka lider zespołu Piotr Krakowski - oraz wspomagający go Agnieszka Majchrzyk, Jarosław Wilkosz i Krzysztof Kossowski - a Radomiem, w którym przebywa wokalistka Iza. Z okazji wydania debiutanckiej płyty, zatytułowanej po prostu "Milkshop", Szymon Jadczak postanowił dokładnie przepytać Piotra Krakowskiego, który skomponował wszystkie piosenki na debiutancki album oraz odpowiada za część tekstów.
Płyta była gotowa już dwa lata temu. Czy w takim razie dopieściliście ją ostatecznie przez ten czas? Czy to już jest idealny materiał?
Nie jest idealny, bo nie był nagrywany w idealnych warunkach. Wyprodukowałem go w miarę możliwości. Nie mam sprzętu za tysiące dolarów, ale wydaje mi się, że płyta nie brzmi najgorzej. Część piosenek została nagrana w studiu Radia Kraków, ale większość materiału, w tym wszystkie wokale, powstały u mnie w domu. Nie trzeba mieć milionów, żeby nagrać płytę, wystarczy pomysł na muzykę i można się bawić.
Oprócz ciebie w zespole są jeszcze trzy osoby.
Trzonem zespołu jestem ja i moja dziewczyna Iza. Pozostali muzycy wspomagają nas na koncertach. Nasza sekcja, czyli Jarosław Wilkosz i Krzysztof Kossowski, to klezmerzy z krwi i kości, którzy grają już od kilku lat w zespole Jarehma, bardzo znanym w kręgach muzyki żydowskiej. Na wiolonczeli gra Agnieszka Majchrzyk, która właśnie skończyła szkołę muzyczną i jest magistrem wiolonczeli.
Napisałeś muzykę do wszystkich utworów, ale i kilka tekstów. Kiedy zaśpiewasz?
Planuję śpiewać od drugiej płyty. Przekonałem się do swojego głosu.
Przeszedłeś ciekawą ewolucję muzyczną. Zaczynałeś kilka lat temu od grania hard core'a, później były jazzowe eksperymenty, aż doszedłeś do muzyki, której z przyjemnością słucha twoja mama.
To przyszło naturalnie. Zacząłem grać na gitarze pod wpływem Led Zeppelin. W liceum miałem długie włosy i latałem po scenie z gitarą. Z kolegą graliśmy ostre rockowe kawałki w zespole, który nazywał się Acuma Pai i był pod mocnym wpływem Maxa Cavalery z Sepultury.
Później rzuciłem gitarę i zacząłem interesować się trąbką. Założyliśmy z kolegami post-jassową Transylwanię. To były najpiękniejsze czasy - nagrywanie płyty "Un Peu Du Surrealisme" na Mazurach, podróże po Polsce i pierwsze koncerty. Zostaliśmy wtedy uznani nawet za nadzieję polskiego nowego jazzu. Szkoda, że nie mieliśmy dopracowanych koncertów - improwizowaliśmy, chociaż nie umieliśmy improwizować. W tym było dużo młodzieńczej werwy, energii, ale zabrakło konsekwencji.
Później był jeszcze projekt Wojtkiem Kosmą, z gitarzystą Transylwanii. Krakowski i Kosma, to był początek zainteresowania muzyką ambientową.
Opowiedz w takim razie o początkach Milkshop.
Milkshop na początku nazywał się Shimmy. To był duet, który założyliśmy w Krakowie z Wojtkiem Klimczykiem, wokalistą i tekściarzem. Zagraliśmy nawet kilka koncertów w Krakowie. To były klimaty Morphine, bardziej rockowe od tego, co teraz robimy. A po odejściu Wojtka zmieniłem nazwę zespołu na Milkshop.
I pojawiła się Iza, która nigdy wcześniej nie śpiewała. Spędzamy ze sobą dużo czasu, jesteśmy razem. A Iza często sobie nuciła przy różnych prozaicznych czynnościach, więc zrodził się pomysł, żeby coś zaśpiewała na poważnie.
Na płycie są dwa covery. Dlaczego nagraliście akurat "Wonderful Life" z repertuaru Blacka i "Nigdy się nie dowiesz" Czesława Niemena?
"Wonderful Life" to ukłon w stronę modnych lat 80. A "Nigdy się nie dowiesz" to hołd dla wybitnego artysty, jakim bez wątpienia był Niemen. Gdy jesteś debiutantem, to najlepiej, gdy startujesz z coverem. To bardzo antytwórcze, nie chciałbym grać wielu cudzych utworów w przyszłości. Chyba, że mógłbym nagrać taką płytę z samymi coverami, totalnie zmienionymi przeze mnie. Ale to jest pomysł na przyszłość.
Wielu ludzi odradzało wam występ na festiwalu w Opolu.
Ja też nie byłem do tego przekonany. Ale to był taki moment, w którym dostałem nauczkę, że trzeba się gdzieś pokazać, gdzie nie chciałbyś się pokazywać, żeby w ogóle zaistnieć. Nie pojechałem tam z piosenką discopolową, tylko z własnym kawałkiem. To że wygraliśmy, to z jednej strony przypadek, a drugiej znak, że coś się w tym kraju zmienia.
Opowiedz coś więcej o kawałku "Tak jak ty", dzięki któremu wygraliście konkurs debiutów w Opolu.
Na początku była tylko linia melodyczna, wykorzystana w filmie "Klatka" Sylwestra Latkowskiego - same bongosy i wokaliza. Ale stwierdziłem, że można na niej oprzeć cały kawałek, taki w klimatach korzennych. I tuż przed Opolem dorobiłem do niego resztę. Jest najbardziej popowy na całej płycie, dlatego zagraliśmy go w Opolu.
Skomponowałeś muzykę, nagrałeś ją w studio, teraz grasz na koncertach. W której z tych ról czujesz się najlepiej?
Najprzyjemniejsze jest komponowanie, ten dreszczyk emocji, gdy słuchasz tego, co przed chwilą nagrałeś. To chyba najprzyjemniejszy moment dla artysty, gdy utwór nabiera kształtów, a ty myślisz sobie, co by tu jeszcze dodać, co odjąć. Koncerty traktuję jako miłą konieczność.
A jak ci poszło pisanie słów?
Nie ukrywam, że przewija się w nich mój związek z Iza. Nie jest to jakaś spójna opowieść, to są zapisane chwile z życia. I myślę, że to się czuję, choćby w kawałku "Islandia". Ta płyta jest owocem naszej miłości - nie wstydzę się tego i będę to podkreślał. Bez Izy nie byłoby Milkshopu.
Słuchając płyty Milkshop można odnieść wrażenie, że słuchasz głównie jazzu.
Ostatnio słucham najwięcej Radia Jazz. Słucham dużo reggae, klubowej muzyki. Kręci mnie też elektronika. Moje korzenie muzyczne to szeroko pojęty minimal - dla wielu muzyka tła, ale ja w niej widzę coś więcej. Najchętniej nie używałbym bitów i perkusji, tylko został przy wokalu i przestrzeni, ale wtedy to już nikt by mnie nie wydał.
Nagraliście materiał, który idzie zupełnie pod prąd w stosunku do tego, co się u nas wydaje. Jak chcecie się przebić z tym materiałem?
Pracą i cierpliwością. Nauczyłem się już cierpliwości. Gramy muzykę wolną i refleksyjną, a ludzie chcą się pobawić, poskakać. Trzeba mieć hita, bez niego promocja wydłuża się jak guma do żucia. Cóż, mogliśmy nagrać naszą wersję "Mydełka Fa", pewnie byśmy się wtedy szybciej wybili, ale jest jeszcze kwestia godności.
Może kiedyś, jak dojedzie mi bida? Jak to powiedział kiedyś DJ Adamus: "Lepiej grać disco w klubie o 20., niż iść do kopalni na 6.".
Jak w takim razie wygląda promocja płyty?
Mamy już teledysk do "Islandii", powstaje teledysk do Niemena. Stacje radiowe dostały też singel z "Tak jak ty". Ostatnio w telewizji można było zobaczyć nasz koncert nagrany na promie do Szwecji. Piękna przygoda, mewy nad głowami, trzy dni z dziewczyną w kajucie. A koncert nagrywała zgrana ekipa, która zna się na rzeczy. Już wkrótce ciąg dalszy w telewizyjnej Dwójce.
Kiedy ruszacie na koncerty?
Na razie stawiamy na promocję - żeby zespół stał się znany, żeby ktoś na te koncerty przyszedł. Bo w przypadku takiego zespołu jak my, zaistnieć można przy którejś tam płycie, nie od razu przy debiucie. Z taką muzyką musisz być cierpliwy i pokorny.
Śpiewaliście po angielsku, ale przestawiliście się na polski. Dlaczego?
Baliśmy się na początku śpiewać po polsku. Ale zmieniliśmy to z prozaicznych, koniunkturalnych pobudek. Nikt, żadna stacja radiowa, nie będzie cię puszczać, jeśli śpiewasz po angielsku. Tym bardziej jeśli jesteś debiutantem. A i tak podejrzewam, że w mniejszej ilości, niż jakby nagrał po polsku.
Chociaż z drugiej strony tak narzekałem na nasz język, ale przekonałem się do polskiego, można w nim napisać fajne teksty.
Do kogo ma trafić wasza muzyka? Tylko nie mów mi standardowo, że do wszystkich.
Nie, do wszystkich to może nie. Ale z drugiej strony - jak wchodzę do Internetu, to widzę, że ktoś o nas pisze nawet na stronie Lecha Poznań. Zszokowało mnie to (śmiech). Dobrze, że ta muzyka ma jakiś oddźwięk w społeczeństwie. Te kawałki są w pewnym sensie uniwersalne, to nie jest muzyka ekstremalna. Klimaty środka.
Ostatnio w rodzinnym Radomiu miałem styczność z osobą, która jest nauczycielką śpiewu. Babcia wygląda jak Violetta Villas i śpiewa niewiele gorzej od niej. I gdy nas usłyszała, była zachwycona. Po prostu trafiamy do ludzi, którzy mają określoną wrażliwość.
Oprócz tego, że nagrywasz z Milkshopem, tworzysz też muzykę do filmów Sylwestra Latkowskiego.
Latkowskiego poznałem przypadkowo. Jakimś trafem wpadła mu w ręce nasza demówka. Zadzwonił do nas, że jest zainteresowany zrobieniem teledysku. A później zrobiłem kawałek do "Klatki", potem byli "Kamilianie", "Śledczak", teraz do "Pedofili", którzy jeszcze nie mieli premiery.
Muzyka filmowa to już zupełnie inna przygoda. Tam nie muszę się obawiać niczego, mogę puścić wodze fantazji. Chciałbym związać z nią swoją przyszłość.
Poświęciłbyś dla niej Milshop?
Nie. Nic nie muszę poświęcać. Nie jesteśmy Bon Jovi, nie gramy trzech koncertów w tygodniu. Mogę ciągnąć i to, i to. W filmie mogę się pełniej realizować. A Milkshop jest wymagający, tam musisz napisać linię melodyczną, tekst. Najtrudniej jest zrobić muzykę prostą, ale magiczną.
Słuchasz zespołów, z którymi macie rywalizować na polskiej scenie?
Słyszałem, że klimaty podobne do nas robi Dr. No, ale poznałem ich jeden kawałek i nie wzięło mnie. Smolik mi się nieszczególnie podoba, dla mnie to jest muzyka bez wyrazu. Bardziej mi się podoba Lenny Valentino - to rzecz na wysokim poziomie.
Zresztą z kim my możemy w Polsce konkurować? Z jednej strony tuzy promowane przez wielkie stacje radiowe, których i tak nie przebijemy, a z drugiej strony mnóstwo pobocznych kapelek w całej Polsce.
Nie boisz się, że przepadniecie?
Pewnie, że się boję. Ale jestem cierpliwy i robię swoje.
Co robi Piotr Krakowski poza graniem?
Piotr Krakowski studiuje bibliotekoznawstwo, mieszka w Krakowie. Nie mam jakiegoś specjalnego hobby, nie zbieram znaczków, ani motyli. Uwielbiam się włóczyć po mieście. Wracam potem do domu, wyłączam telefon, siadam przed komputerem i staram się przełożyć, to co mnie spotkało na dźwięki. To jest najprzyjemniejszy moment z całego dnia.
Muzyka daje ujście emocjom, które we mnie drzemią. Nie biorę narkotyków, nie piję za dużo alkoholu. To muzyka jest moim katalizatorem.
Wydaje was wytwórnia specjalizująca się w hip hopie. Jak się czujecie wśród hiphopowców?
Polski hip hop, oprócz Kalibra 44, mnie nie kręci. Podoba mi się też Ego.
Dziękuję za rozmowę.