"Płyta musi żyć"

O ile Bergen, Oslo czy Trondheim to niezwykle ważne miejsca na blackmetalowej mapie świata, które z zamkniętymi oczami potrafią wskazać nawet wielcy ignoranci z Ameryki, o tyle położony nad Oceanem Atlantyckim, zaledwie 100-tysięczny Stavanger to bez wątpienia norweska stolica gothic metalu.

Sirenia
Sirenia 

Theatre Of Tragedy, Sins Of Thy Beloved, Tristania czy właśnie upominająca się dziś o palmę pierwszeństwa Sirenia, to tylko wierzchołek gotyckiej góry lodowej unoszący się na powierzchni skandynawskich wód.

Wydany pod koniec lutego 2007 roku "Nine Destinies And A Downfall", trzeci album Norwegów, którego - nomen omen - przeznaczeniem z pewnością nie jest wydawnicza klęska, ma sporą szansę zapewnić Sirenii stałe miejsce w sercach fanów, dla których dominująca rola kobiecych wokali nie wydaje się bynajmniej przekleństwem, zdominowanego przez samców metalu. Zwłaszcza, że fachowcy z Nuclear Blast wyczuli już swym marketingowym nosem komercyjny potencjał drzemiący w swoich nowych podopiecznych.

Z gitarzystą i liderem grupy Mortenem Velandem rozmawiał Bartosz Donarski.

Nowy album jest z pewnością przełomem w karierze waszego zespołu. Podpisaliście nowy kontrakt, macie nową wokalistkę - to wszystko wprowadza nową jakość. Nie jesteście trochę zaniepokojeni tym, co się za chwile wydarzy, jak fani zareagują na tę płytę? Dziś oczekiwania wobec Sirenii są znacznie wyższe niż wcześniej.

W tym sensie zapewne masz rację. Ale tak naprawdę staram się żyć z dnia na dzień. Cholernie ciężko pracowaliśmy nad tym albumem i uważam, że udało nam się stworzyć materiał, z którego jesteśmy naprawdę zadowoleni. Cieszymy się, że tak to wszystko się ułożyło. To najlepsza rzecz, jaką mogliśmy zaproponować. Oczywiście jesteśmy też trochę podekscytowani tym, jak płyta zostanie przyjęta przez fanów, ale z drugiej strony, trudno, żebyśmy się całymi dniami zamartwiali i główkowali, co to będzie (śmiech).

Staramy się zwyczajnie skupiać na bieżących sprawach i obserwować sytuację. Mam jednak dobre przeczucia. To nowy i świeży materiał Sirenii, nieco inny od tego, co proponuje się dziś na scenie. Oczekiwanie na to, co z tego wyniknie jest podniecające.

"Nine Destinies And A Downfall" jest wielonastrojowy i chyba bardziej zróżnicowany od swoich poprzedników. Na tym tle dokonaliście sporego postępu.

Też tak sądzę. Najwięcej czasy poświęciłem tym razem melodyce. Chciałem, żeby ten album był znacznie bardziej melodyjny od poprzednich płyt Sirenii. Prócz tego, kobiecie wokale odgrywają dziś znacznie większą rolę w naszej muzyce niż to miało miejsce dawniej. Zdecydowaliśmy się również na inne rozwiązania produkcyjne i nagraniowe.

"Nine Destinies And A Downfall" rejestrowaliśmy w czterech różnych studiach, podczas gdy wcześniej wszystko, włącznie z miksami odbywało się w jednym miejscu. Dla przykładu, perkusję nagrywaliśmy w "Jailhouse" w Norwegii, później przenieśliśmy się do Francji ["Soundsuite" - przyp. red.], gdzie zrobiliśmy praktycznie całą resztę. Trochę dodatkowych nagrań wykonałem też we własnym studiu. A na koniec pojechaliśmy do Danii, gdzie w "Antfarm" zrobiliśmy miksy i mastering.

Myślę też, że to nowe podejście do produkcji w tak różnych miejscach pomogło nam w odświeżeniu brzmienia i miało swój wpływ na muzykę. A poza tym, produkcja i brzmienie tego albumu są z pewnością lepsze od wszystkiego, co do tej pory nagraliśmy.


Może właśnie stąd ten dynamizm w muzyce?

Cieszę się, że to zauważyłeś, bo to była jedna z najważniejszych spraw, nad którą siedziałem komponując muzykę na tę płytę. Nie chciałem, żeby ten album był jednowymiarowy. Granie wciąż tego samego traci na dłuższą metę sens.

Płyta musi żyć, musi mieć swoje różne kolory, zmienne nastroje pojawiające się wokół pewnej podstawy, która stanowi esencję tego, co grasz. Bez takiego podejścia stoi się po prostu w miejscu. A ja nie mam zamiaru tego robić. Uważam, że w tym punkcie odniosłem sukces. Inni ludzie wyrażają podobne opinie do twojej, a to jest dla mnie wyjątkowo miłe.

Zgodzisz się, że "Nine Destinies And A Downfall" to nie tylko sam, typowy gothic metal?

Mamy tu wiele różnych rzeczy. W przeszłości pisaliśmy utwory, które trwały po 6-7 minut, a komponując muzykę na nową płytę ustaliłem sobie, że chcę wszystko wyrazić w granicach 4-5 minut, tak aby każda kompozycja stała się bardziej intensywna. Żeby więcej się działo, a całość była bardziej interesująca, od początku do samego końca. Tak starałem się postępować z każdą piosenką. I to też jest jedna z różnic, które pojawiają się na nowym albumie.

Opowiedz, jak znaleźliście nową wokalistkę, która tak mocno błyszczy na "Nine Destinies..."?

Kiedy odeszła od nas poprzednia wokalistka Henriette [Bordvik] z miejsca rozpoczęliśmy poszukiwania następczyni. Rozpoczęliśmy kampanie informacyjną w internecie, daliśmy też sporo ogłoszeń w magazynach. Zgłosiło się do nas wiele wokalistek z Europy, a nawet trochę z Ameryki.

Jedną z nich była Monika [Pedersen] z Danii. Bardzo spodobał nam się materiał, który podesłała. Jej głos wydał nam się bardzo interesujący i dlatego zaprosiliśmy ją do Norwegii na przesłuchanie. Trochę razem popracowaliśmy i wszystko było w porządku. Zrobiła na nas bardzo dobre wrażenie.

Potem jeszcze raz poprosiliśmy ją o przyjazd, aby zrobić małą sesję fotograficzną i próbne nagrania niektórych spośród nowych kompozycji. Wszystko poszło bardzo fajnie i byliśmy bardzo zadowoleni. Uznaliśmy po prostu, że jej głos idealnie pasuje do nowych utworów Sirenii. I z tego względu zdecydowaliśmy się postawić właśnie na nią.

Dlaczego poprzednia wokalistka postanowiła was opuścić?

Henriette zdecydowała się odejść 2-3 lata temu. Sirenia zaczęła pochłaniać coraz więcej czasu, a ona chciała skupić się na życiu prywatnym i swoich, innych życiowych priorytetach. Nie była w stanie poświęcić się w pełni Sirenii, a tego wymaga nasz zespół. Dlatego uznała, że zarówno dla niej samej, jak i dla reszty z nas najlepiej będzie jeśli nasze drogi się rozejdą.

Jednym z ważnych elementów nowej płyty są zdecydowanie podniosłe chóry, które tworzą majestatyczną atmosferę "Nine Destinies...". Kto je właściwie wykonuje?

To wciąż ten sam chór, z którym współpracujemy od samego początku. To francuski chór z okolic Marsylii. Wszystkie partie chórów są skomponowane i zaaranżowane przeze mnie. Daje im nuty i teksty, a oni doskonale wiedzą, co dalej z tym robić. To świetnie wykształceni muzycy i nagrywanie z nimi jest procesem bardzo łatwym.


I chyba dzięki temu wasza muzyka nabiera pewnego klasycznego powabu.

Zgadza się. To pierwiastki muzyki klasycznej zamknięte w mrocznym, gotyckim brzmieniu. Chóry od zawsze były bardzo ważną częścią muzyki Sirenii i tak samo dzieje się dziś. To coś bez czego nie wyobrażam sobie naszej muzyki i zapewniam, że w przyszłości na pewno z tego elementu nie zrezygnujemy.

Myślisz, że ten album jest w stanie zainteresować nowych fanów muzyką Sirenii?

Tak mi się wydaje. Ta płyta jest w pewnym sensie inna od tego, co robiliśmy do tej pory. Album jest wyjątkowo melodyjny i myślę, że powinien się spodobać ludziom, którzy słuchają tego rodzaju grania, bez względu na to czy jest to rock czy metal. Uważam, że każdy może znaleźć w naszej muzyce coś, co mu się spodoba. Trudno jest mi o tym mówić, ale sądzę, że ta płyta ma szansę przypaść do gustu ludziom słuchającym naprawdę różnego grania.

Z tego, co rozumiem to właśnie ty grasz w Sirenii pierwsze skrzypce.

Jeśli chodzi o komponowanie, pisanie muzyki, wszystko robię sam i tak było od samego początku. To dobre rozwiązanie. Muszę przyznać, że najlepsze rzeczy wychodzą mi, gdy jestem sam i nikt nie zawraca mi głowy. To właśnie wtedy czuję, że w stu procentach mogę skoncentrować się na muzyce i na całym procesie twórczym.

Wcześniej przez lata pisałem muzykę wspólnie z wieloma innymi ludźmi, ale w moim przypadku to się nienajlepiej sprawdza. Łatwo można coś zgubić i z czegoś zrezygnować, rozkojarzyć się. Tak się dzieje, gdy siedzisz w jednym pokoju w większym gronie.

Kiedy jestem zupełnie sam w moim studiu, cały zewnętrzny świat przestaje dla mnie istnieć i w stu procentach mogę się skupić na tym, co chcę osiągnąć. To właśnie wtedy przychodzą mi do głowy najlepsze pomysły na utwory.

Choć "Nine Destinies And A Downfall" nie jest wulkanem agresji, ma w sobie wiele wyciszonych partii i klasyczny posmak, nie zrezygnowaliście z grania metalu. Są tu ciężkie riffy czy okazjonalne, ryczące wokale. To cieszy.

Jasne. Nadal uważam Sirenię za zespół metalowy. Na tym albumie, dla przykładu, przeszliśmy z 6-strunowych gitar na 7-strunowe, aby w ten sposób obniżyć brzmienie, które stało się bardziej chropowate i kopiące. Prócz tego "Nine Destinies And A Downfall" jest pierwszą płytą Sirenii, w której perkusję nagrywaliśmy na żywo. Wcześniej wszystko programowałem, wykorzystywaliśmy też sporo sampli.

Dzięki temu skierowaliśmy się brzmieniowo w bardziej intensywną stronę. Uważam też, że ten album ma w sobie o wiele więcej mocy niż bywało to poprzednio. Nawet mimo tego, że jest znacznie bardziej melodyjny.


Przyznasz chyba, że gothic metal to rodzaj grania mocno już wyeksploatowany. Czasami wydaje się, że w tym stylu wszystko zostało już powiedziane. Myślisz, że gothic metal ma jeszcze wiele do zaoferowania? Co może być drogą rozwoju?

To jest dokładnie ta sama myśl, która przyświecała mi, gdy rozpoczynałem pisać muzykę na tę płytę. Uświadomiłem sobie, że w muzycznej formule, w której dotychczas się znajdowaliśmy, praktycznie wszystko zostało już przez nas zrobione. Czułem, że zaczynam się powtarzać. Dlatego tym razem byłem wyjątkowo zdeterminowany, aby wprowadzić pewne wyraźnie zauważalne zmiany. Myślę, że to się udało.

"Nine Destinies And A Downfall" zawiera wiele elementów, które brzmią inaczej w porównaniu do wielu innych zespołów w tym gatunku. I nawet jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że ten styl staje się coraz popularniejszy, a ilość nowych grup rośnie. Przez to zaskoczenie słuchacza czymś szczególnym, wyjście z czymś naprawdę oryginalnym jest coraz trudniejsze. Mimo to odnoszę wrażenie, że Sirenia wciąż tworzy coś odmiennego, co wyróżnia nas z grona innych formacji.

Czy rzeczywiście gothic metal jest w Norwegii nadal tak popularny, jak to było kilka lat temu, podczas boomu i rozkwitu grup pokroju Theatre Of Tragedy?

Z tego, co ja zaobserwowałem, największy boom przypadł na lata 1999-2000. Nowe zespoły zaczęły pojawiać się jak grzyby po deszczu, szczególnie w Stavanger, mieście, w którym żyjemy. Ale teraz większość z nich gdzieś przepadła i tylko kilka najlepszych wciąż rośnie w siłę. Przynajmniej tutaj, w Norwegii. Ale gdy spojrzy się na międzynarodową scenę, nowe nazwy ujawniają się bez przerwy.

Zapytałem o to, bo poza Norwegią wciąż panuje przekonanie, że wasz kraj to synonim black metalu. Tyle że to nie jest do końca prawdą.

Muszę przyznać ci rację, choć nie da się zaprzeczyć, że pierwszą rzeczą, która przychodzi ludziom na myśl, gdy słyszą słowo Norwegia, to właśnie black metal. Chyba tylko ślepy nie zauważyłby, że nasz kraj wyeksportował całkiem sporo blackmetalowych zespołów. Ta scena niezwykle urosła przez lata. Wielu światowych liderów black metalu pochodzi właśnie stąd. Na świecie wciąż Norwegia uważana jest za najbardziej znany kraj, przynajmniej jeśli chodzi o black metal.

Jednak Stavanger to miasto, które można by uznać za gothicmetalową stolicę Norwegii.

Tak, prawie wszystkie największe gothicmetalowe grupy są ze Stavanger: Sirenia, Tristania, Theatre Of Tragedy czy Sins Of Thy Beloved, na ten przykład.

No tak, ale z czego to wynika?

Wielu ludzi mnie o to pyta, jednak strasznie trudno udzielić na to odpowiedzi. Nie mam tak naprawdę pojęcia. To jakiś fenomen tego miasta. Naprawdę nie wiem, jaki jest tego powód.


Od wydania waszego poprzedniego longplaya "An Elixir For Existence" mijają trzy lata. Czy równie długo będziemy czekać na następcę "Nine Destinies And A Downfall"?

Nie. Powodem, dla którego przygotowanie nowej płyty zajęło nam tak dużo czasu było wiele spraw, z jakimi musieliśmy się uporać. Zmienialiśmy wytwórnie, doszło do paru zmian w składzie. Pochłonęło to trochę czasu zanim byliśmy gotowi wejść do studia i zacząć nagrania płyty.

Wiesz, nowa wokalistka jest z nami od zaledwie dziesięciu miesięcy, dlatego nie było tak naprawdę możliwości wydania albumu wcześniej. Ale teraz wszystko jest poustawiane, skład jest w komplecie, mamy nowy kontrakt [Nuclear Blast Records] i całość przebiega bardzo sprawnie. Biorąc to wszystko pod uwagę, podejrzewam, że następny materiał trafi na rynek zdecydowanie szybciej, a przerwa między albumami nie będzie aż ta duża.

Z nowej umowy jesteście zapewne zadowoleni. Trzeba przyznać, że trochę się ostatnio wokół was dzieje. Jest konkretna promocja, są niezłe teledyski, jest singiel...

Oj tak, nie możemy narzekać. Nuclear Blast wykonuje dla nas cudowną robotę. Bardzo starają się nas wypromować, mają wiele planów, będzie sporo koncertów. Dzięki temu będziemy mieli okazję odwiedzić miejsca, do których do tej pory nie mieliśmy szansy dotrzeć.

Najbliższe plany?

Pierwszy koncert w ramach "Nine Destinies And A Downfall" zagramy 24 lutego w Moskwie, a na wiosnę szykuje się europejska trasa. Dalej przyjdą letnie festiwale. Z kolei jesienią mamy też pojawić się w Stanach i zagrać tam tournee. Zapowiada się naprawdę interesujący rok.

Wygląda też na to, że wreszcie zaczynamy być lepiej rozpoznawalni na metalowej scenie, choć nie ukrywam, że nie jesteśmy zespołem znikąd. Do tej pory nie było wcale źle, ale obecnie po prostu widać gołym okiem, że pojawiła się przed nami ogromna szansa na przebicie się z naszą muzyką jeszcze dalej, na zainteresowanie nią większego grona odbiorców. Nowy album już jest, teraz trzeba grać go dla fanów wszędzie tam, gdzie to tylko będzie możliwe.

Dziękuję za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas