"Ostatni rzut oka na Eden"
Utwór "The Final Countdown", który pozwolił Szwedom wypłynąć na szerokie wody, zna z pewnością każdy laik. Fani hard rocka wiedzą natomiast, że Europe to nie tylko ten jeden kawałek, ale kilka wyśmienitych krążków wydanych w latach 80. oraz nagrane po kilkunastoletniej przerwie trzy nowe albumy.
Ten najnowszy, zatytułowany "Last Look At Eden" zebrał najwyższe jak dotąd noty, a kapela nadal jest w wyśmienitej formie, co wciąż potwierdza żywiołowymi występami na żywo. Można się było o tym przekonać w czerwcu podczas Wianków w Warszawie, a 24 lipca zespół zagra na Placu Zamkowym w Lublinie z okazji obchodów 30-lecia robotniczych strajków w Lublinie i Świdniku.
O nowym materiale Wojtek Gabriel z magazynu "Hard Rocker" rozmawiał z wokalistą Europe, Joeyem Tempestem.
Kończycie trasę po Wielkiej Brytanii. Jak poszło?
- Bardzo dobrze. Jesteśmy zadowoleni z recenzji i z reakcji publiczności. Wygląda na to, że znają nowe kawałki. Gramy pięć nowych numerów: "Last Look At Eden", "Gonna Get Ready", "New Love In Town", "No Stone Unturned" i "The Beast" i wszystkie są świetnie przyjmowane. Nowy album również został świetnie przyjęty. Mieliśmy małą trasę po "Start From The Dark", a po "Secret Society" zagraliśmy chyba tylko jeden koncert w Londynie, tak więc to było największe i najlepsze tour po Wielkiej Brytanii od wielu lat.
Kilka dni temu podczas koncertu w Oxfordzie padło wam chyba wszystko co mogło paść. Trochę to dziwne...
- No, trochę, (śmiech)... Jakby oxfordzkie duchy przyszły nas nawiedzić. Ale koncert był świetny, wspaniała publiczność. Po prostu mieliśmy masę problemów technicznych.
Na nowej płycie słychać dużo wpływów lat 70., choć produkcja jest bardzo nowoczesna. Poprzednie krążki były nowoczesne również jeśli chodzi o warstwę kompozycyjną. Dlaczego postanowiliście wrócić do korzeni hard rocka?
- To było automatyczne, spontaniczne, nawet o tym nie myśleliśmy. Na poprzednich dwóch albumach skupialiśmy się bardziej na robieniu czegoś nowoczesnego. Na "Last Look At Eden" odpuściliśmy sobie i po prostu staraliśmy się dobrze bawić. Przebiły się nasze wpływy z czasów, gdy byliśmy dzieciakami. Nie baliśmy się tego pokazać i w tym sensie ostatni album jest bardzo szczery. Większość została napisana w trasie, na Secret Society Tour.
W muzyce wielu młodych kapel można odnaleźć obecnie echa lat 70., że wspomnę Black Stone Cherry, The Answer czy Airbourne. Czy ta młoda generacja zespołów nie zainspirowała was trochę?
- Tak, szczególnie Black Stone Cherry. Są bardzo inspirujący. Na drugim albumie mają świetne brzmienie gitar i bębnów. Pierwszy był bardziej surowy. Lubię pierwszy album, ale drugi brzmi naprawdę świetnie. Dobrze, że młode zespoły pokazują, że ważne jest by mieć dobrze brzmienie, produkcję, utwory. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie im się dobrze wiodło.
Czy naprawdę potrzebowaliście zmiany stylu? Wasze brzmienie w latach 80. było bardzo popularne. Myślisz, że nie działałoby obecnie, kiedy dzieciaki ponownie odkrywają scenę glamową?
- Wydaje mi się, że niektóre elementy muzyki lat 80. działają, ale nie całość, więc musisz bardzo uważać na to, co robisz. Nie możesz zrobić takiej produkcji, dać klawiszy do przodu, cyfrowych opóźnień itd. Obecnie bierzesz po trochu z lat 70., 80. i 90. i to jest odpowiednia kombinacja na nowe tysiąclecie. Musisz być bardzo ostrożny robiąc album w starym stylu. Jeśli to zrobisz możesz szybko zniknąć ze sceny.
Od kiedy wróciliście do grania śpiewasz w inny sposób, nie jak Joey Tempest sprzed 25 lat i nie chodzi tylko o to, że twój głos dojrzał. Po prostu twój styl jest obecnie całkiem inny. Dlaczego?
- Nie wiem, to dla mnie naturalny rozwój. Myślę, że mieszkając przez te wszystkie lata w Wielkiej Brytanii i spędzając mnóstwo czasu w Stanach dotarliśmy do punktu, w którym postanowiliśmy mieć w muzyce trochę bluesa, szczególnie jeśli chodzi o gitarę Johna. Wydaje mi się, że teraz jesteśmy wystarczająco odważni, żeby pozwolić temu wypłynąć. Pochodzimy ze Skandynawii i nie mamy tego we krwi. Oczywiście mamy świetnych bluesmanów, ale potrzeba dużo doświadczenia i wielu lat, żeby wyjść i śpiewać w ten sposób. Czuję się teraz bardziej zrelaksowany. Nie musisz cały czas się wydzierać, możesz wyrażać siebie również w inny sposób.
W "The Beast" macie na końcu winylowe "skwarki", czyj to był pomysł?
- To Tobias, nasz producent. Zrobił to na własną rękę, a kiedy posłuchaliśmy, stwierdziliśmy, że to fajny pomysł. Nie ma w tym ukrytego znaczenia, po prostu fajnie brzmi na końcu utworu.
W kilku kawałkach macie symfoniczne tła, które świetnie pasują do muzyki. Napisaliście te kawałki "pod symfonię"?
- Nie. Tobias Lindell miał taki pomysł, żeby jechać do Pragi to nagrać. Był tam przedtem z Mustache, inną kapelą, którą produkował. Usłyszał demo, przyszedł na próbę posłuchać kawałków i stwierdził: "Może powinniśmy dograć do tego orkiestrę?". "Last Look At Eden" był przedtem dużo prostszy. Bazował na gitarach i chyba zrobiłem jakieś klawisze w wersji demo, ale niewiele. Kiedy Tobias rzucił pomysł wyprawy do Pragi i nagrania smyczków, podróż byłaby stracona, gdybyśmy mieli tam jechać i nagrać tylko jeden kawałek. Zrobiliśmy więc cztery, poza tytułowym "No Stone Unturned", "New Love In Town" i "Only Young Twice". Symfonia brzmi świetnie w "Last Look At Eden" i "No Stone Unturned". Te kawałki stały się naprawdę dramatyczne i majestatyczne.
W kilku utworach jak "Catch That Plane" i "In My Time" słychać wspomniane już silne bluesowe wpływy. W "In My Time" macie wyraźne echa "Still Got The Blues" Gary Moore'a. Czy to wszystko wkład Johna Noruma?
- Od kiedy ja i John założyliśmy kapelę mając po 15-16 lat, miał na mnie zawsze duży wpływ. Miał w sobie trochę bluesa. Pomysł na "In My Time" miałem dawno temu, ale on zrobił z tego kawałek bardziej bluesowy, bo chciał grać solo przez cały utwór. Kiedy nagrałem już wokale i numer był gotowy, zagrał to bluesowe solo i wtedy kawałek się zmienił. Tak po prostu wyszło. To była zwyczajna ballada, ale kiedy John zaczął ją grać, zmieniła się w utwór bluesowy.
Wiele dzisiejszych kapel rockowych ma dość mroczne teksty, a wy wprost przeciwnie, macie bardzo pozytywne i optymistyczne liryki. Łatwiej ci pisać w taki sposób, czy to po prostu bardziej pasuje do muzyki?
- Niektóre teksty są melancholijne, ale są też na albumie kawałki bardziej mroczne z tekstami o innym znaczeniu. Są mroczniejsze pod powierzchnią, ale wydaje mi się, że to pozytywny album. Napisałem "Last Look At Eden" przed wyborami w Stanach, bo martwiłem się co teraz będzie, co się stanie po wyborach. Wynik był dla mnie pozytywny, więc kawałek zmienił się w pozytywny rockowy numer. Album ma też lżejszą, weselszą stronę, z kawałkami jak "Catch Than Plane", "Gonna Get Ready" czy "The Beast". Uwielbiam tę stronę, te bardziej spontaniczne rockowe teksty. Świetnie się bawiłem przy ich pisaniu. Przestudiowałem też teksty wykonawców rapowych i hip-hopowych, bo oni potrafią się bawić słowami.
- "The Beast" było ostatnim kawałkiem, jaki zaśpiewałem i ostatnim tekstem, jaki napisałem. Napisałem go w nocy w przeddzień nagrania. Nie spałem całą noc, grzebałem po MySpace, żeby odnaleźć inspirację i wyszło na to, że to jeden z moich ulubionych numerów. Po prostu bawiłem się słowami. Jest tego na albumie więcej. Myślę, że nabraliśmy wystarczająco doświadczenia, żeby móc to robić. Dla nas Szwedów angielski nie jest głównym językiem, ale mieszkamy za granicą od tak dawna. Wyprowadziłem się ze Szwecji w 1987 roku, więc mieszkam w różnych miejscach od 23 lat, na Karaibach, w Ameryce, Irlandii i w teraz w Anglii i w końcu zaczynam rozumieć angielski na tyle, by pisać teksty, które brzmią jak jedno, a znaczą coś innego. To sztuka. Wielcy tekściarze zawsze piszą liryki o ukrytym znaczeniu. Słuchasz tekstu i wydaje ci się, że jest o tym, a jest zupełnie o czymś innym. Na "Last Look At Eden" jest parę takich kawałków.
Więcej w magazynie "Hard Rocker".