Reklama

"Ogień jest mi bliski"

Wilki to bez wątpienia jeden z najpopularniejszych polskich zespołów. Na początku lat 90. Polskę ogarnęła istna "wilkomania", a pochodząca z debiutanckiej płyty zespołu piosenka "Son Of The Blue Sky" stała się jednym z polskich przebojów wszech czasów. Grupa rozpadła się jednak w 1994 roku, a jej lider Robert Gawliński rozpoczął karierę solową. Do ponownego spotkania Wilków doszło już w XXI wieku. W 2002 roku ukazał się album zatytułowany "4", a promujący go singel "Baśka" stał się kolejnym krajowym klasykiem autorstwa Gawlińskiego. W listopadzie 2004 roku premierę miała kolejna płyta Wilków, zatytułowana "Watra", którą promowała przebojowa piosenka. "Bohema". Robert Gawliński, lider Wilków, i Marcin Ciempiel, basista zespołu, w rozmowie z Pawłem Amarowiczem opowiedzieli m.in. o stresie związanym z nagrywaniem nowej płyty, o braku weny, "eksperymentach" wokalnych i planach na grupy przyszłość.

Wasza poprzednia płyta osiągnęła ogromny sukces, sprzedając się w nakładzie ponad 100 tysięcy egzemplarzy. Czy pracując nad "Watrą" czuliście presję powtórzenia tego sukcesu? Album pierwotnie miał ukazać się jeszcze w maju.

Robert: Zawsze się czuje presję, zwłaszcza po jakimś sukcesie komercyjnym. Natomiast nie chciałem powtarzać takiej piosenki jak "Baśka" i pisać "Baśkę 2". Zrobiliśmy to, co każdy dobry zespół powinien robić, czyli grać muzykę, która się podoba wszystkim... w zespole.

Album pierwotnie rzeczywiście miał się ukazać na wiosnę, ale nie zdążyłem napisać wszystkich tekstów. Mieliśmy w ogóle inne plany, gdyż początkowo miał to być album dwupłytowy. Ale w konfrontacji z rzeczywistością zostały one zweryfikowane.

Reklama

Czy "Bohema" to był wasz pierwszy wybór na singla? Na płycie znajduje się jeszcze kilka potencjalnych przebojów, jak choćby "Fajnie, że jesteś", "Przepraszam Cię" czy "Niech mówi serce".

Robert: Ten singel jest dobry po prostu. Wpływ na jego wybór mieli po troszę wszyscy. Gdy pisałem tę piosenkę, to wydawało mi się, że to będzie singel. To powstaje fazowo. Przynieśliśmy do radia RMF FM trzy piosenki-kandydatki na single. I oni również powiedzieli, że ta piosenka im się najbardziej podoba. Tak więc wybór był wspólny.

Album ma bardziej zespołowy charakter niż w przeszłości. Co o tym zadecydowało?

Robert: Ta płyta, tak samo jak poprzednia, jest płytą zespołu Wilki. A jest bardziej zespołowa z tego względu, że pograliśmy już z sobą trochę koncertów, pobyliśmy z sobą. Poprzednia płyta była takim "comebackiem". Po iluś tam latach spotkali się ludzie z różnych światów, z różnych środowisk. Wypadkowa musiała być taka, że każdy trochę ciągnął w swoją stronę i dopiero po jakimś czasie wszystko się ułożyło.

Marcin: No i mamy własną salę prób. Możemy więcej razem ćwiczyć.

Robert: Poza tym nagraliśmy więcej piosenek na tę płytę i wybraliśmy te, które do siebie pasują. Na tym albumie nie ma takich nagrań, które są kompletnie z innej bajki.

Robert, wspomniałeś, że pracując nad płytą ogarnęła cię twórcza blokada i miałeś problemy z napisaniem ciekawych tekstów. Przezwyciężyłeś ją?

Robert: Tak, właśnie dlatego przełożyliśmy premierę. Czekałem na wenę. Ale to się opłaciło, bo jestem bardzo zadowolony z tekstów, które znalazły się na płycie. Są takie sygnały także od fanów, co też jest budujące. Wszystkim się w ogóle ta płyta bardzo podoba.

Po raz pierwszy na płycie Wilków znalazły się utwory ("Twister" i "1974"), w których nie śpiewa Robert, tylko obaj Marcinowie, którzy zresztą są ich kompozytorami. Dlaczego? Czy w przyszłości zamierzacie kontynuować ten "eksperyment"?

Marcin: Na następnej płycie wydaje mi się, że Mikis pokaże, na co go stać. Na tej wprawdzie też miał zaśpiewać, ale w ostatniej chwili wycofał się rakiem. Powiedział, że on śpiewa tylko latem w Grecji. Brakuje mu oliwek, nie to słońce.

Nowością jest także instrumentarium, jakie wykorzystaliście w tle, zapewne do ubarwienia brzmienia, m.in. banjo, steel guitar i misy tybetańskie. Intrygują zwłaszcza te misy.

Robert: Banjo pojawiło się, bo nie mieliśmy buzuki, takiej greckiej mandoliny, więc Mikis wpadł na pomysł z banjo. My z Moniczką zagraliśmy na misach tybetańskich i okazało się, że idealnie stroją do każdej piosenki. Jest trochę takich śmiesznostek, ale tak naprawdę ta płyta jest gitarowa i tak trzeba o niej mówić. To normalnie gitarowe granie. Nie lubię takich rozróżnień - rock and roll, rock, czy pop rock, jazz rock.

"Watra" pokazuje, że Wilki dorobiły się własnego, charakterystycznego i dość łatwo rozpoznawalnego stylu. Niektórzy zarzucają wam jednak, iż mało się rozwijacie, mało eksperymentujecie.

Robert: W jakim stylu gra zespół U2? W swoim. Tak samo jest z Wilkami, gramy w swoim stylu.

Jakie jest wyjaśnienie tytułu albumu?

Robert: Watra to ognisko, którego trzeba strzec, by nie zgasło. Gdy gaśnie watra, wszystko się zmienia - gaśnie miłość, upadają klany, rodziny. W ogóle ogień jest mi bliski, to jedno z moich ulubionych słów-kluczy.

Jaki wkład w ostateczny kształt "Watry" miał Jarosław Kidawa, producent płyty?

Robert: Jasio jest wielki, że z nami wytrzymuje. Poza tym praca z nim to czysta przyjemność. Większość rzeczy robi sam, my nic nie robimy (śmiech).

Nagraliście dużo materiału, "Watra" miała być pierwotnie podwójnym albumem. Czy oznacza to, że już wkrótce pojawi się nowy album z piosenkami, których nie wykorzystaliście na "Watrze"?

Marcin: Pożyjemy, zobaczymy.

Robert: To przede wszystkim nie są odrzuty. Część z tych nagrań jest nawet lepsza niż te, które znalazły się na płycie. Są trochę ostrzejsze, bardziej rockowe, surowe, bardziej brudne.

Marcin: Mieliśmy pomysł, że powstanie dwupłytowy album "Księżyc" i "Słońce". Teraz wyszedł tylko "Księżyc", a na "Słońce" trzeba będzie poczekać.

Co do kolejnej płyty, to ponoć planujecie wydanie albumu z własnymi wersjami ulubionych piosenek Roberta? Jakie byłyby to utwory?

Robert: Myślę, że następną płytę nagramy ze swoimi utworami, a potem może sobie zrobimy przerwę i nagram sobie płytę z coverami. Nie wiem, życie przed nami.

"Bohema" stała się dużym przebojem, wydaliście bardzo dobry album, znów jesteście na szczycie popularności. Czy nie obawiacie się "powtórki z historii", czyli możliwości stania się - podobnie jak w połowie lat 90. - ofiarą własnego sukcesu, co w konsekwencji doprowadziło do rozpadu zespołu?

Robert: Powiem szczerze - może trochę nieskromnie - że zespół Wilki zawsze był popularny. Taka jest prawda. Rozpadliśmy się u szczytu popularności, nie mieliśmy pożegnalnego koncertu, w czasie którego np. 15 osób pałętałoby się pod sceną. Ostatni koncert zagraliśmy w pełnej "Stodole".

Zespół się rozpadł, ale wrócił i "Baśka" zapewniła nam pewien poziom. Ten szczyt może jest trochę mniejszy, ale zespół nadal jest popularny. Może ta nazwa jest magiczna.

Robert, jesteś fascynatem gier komputerowych RPG. W jaką postać ostatnio się "wcielasz"?

Robert: Elf. Przecież jestem elfem.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: piosenki | Słońce | rock | piosenka | Wilki | płomień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama