Novika: Zaufać jednej osobie i odbyć podróż we dwójkę

- Nigdy nie byłam zawistna, w ogóle nie czuje klimatu konkurencji - opowiada w rozmowie z Interią Novika, która właśnie wypuściła swój czwarty album solowy - "Bez cukru".

Novika prezentuje swój czwarty album
Novika prezentuje swój czwarty albumEliza KrakówkaWarner Music Poland

Novika od lat jest jedną z najaktywniejszych postaci polskiej sceny elektronicznej i klubowej. Współpracowała m. in. z Andrzejem Smolikiem, Fiszem czy Skubasem, regularnie występuje w klubach i na festiwalach w całej Polsce.

W najnowszym numerze "Gazety Magnetofonowej" Kasia Nowicka rozmawia ze swoim ojcem Lechem. Pretekstem jest jej najnowsza, czwarta już płyta długogrająca, "Bez cukru". Nie brzmi to jak zwykła rozmowa ojca z pociechą - tata potrafi analizować dokonania córki i być wobec nich krytyczny. Ona bardzo szanuje jego zdanie, jednocześnie wie, że już od dawna pracuje na swoje własne konto.

Novika opowiedziała mi o nastawieniu do szkoły muzycznej i o córce Nine, która do takowej edukacji wcale się nie pcha. Mówi także o stylistycznej różnorodności i dojrzałości, którą zawarła na płycie "Bez cukru".

Anna Nicz, Interia: Twojemu tacie podoba się nowa płyta?

Novika: - No podoba, podoba. Chociaż wiadomo, że rodzice nie są do końca obiektywni. Ale on potrafi powiedzieć szczerze, jeśli mu coś nie pasuje.

Co sądzi o piosence, w której śpiewa twoja córka Nina?

- Zastanawiam się teraz, czy już ją słyszał... Chyba jeszcze nie! Najbardziej niezadowolona jest oczywiście Nina. Mówi, że okropnie zaśpiewała. Tacie od początku zależało na tym, żeby ukierunkowywać muzycznie Ninę. Cała rodzina liczyła na to, że pójdzie do szkoły muzycznej, ale nie poszła. Ja podchodzę do tego na spokojnie, nie chcę jej niczego narzucać. Ale wiem, że ma talent, fajnie śpiewa, ma ładny głosik. Sama wyszukuje artystów, śpiewa w pokoju, nagrywa się. Te dzieci są teraz takie odważne.

"Wyglądacie jak siostry" - czytamy w komentarzu na Instagramie przy zdjęciu z 12-letnią Niną.

Ty byłaś niezbyt zadowolona ze szkoły muzycznej.

- Bardzo. Szczególnie teraz, gdy wspominam to po latach. Kto wie, może gdyby ta edukacja wyglądała inaczej, może bym to kontynuowała. Jednak ja tego nie czułam. Jeśli zaczynasz edukację muzyczną i nie jesteś w tym naprawdę dobry, to wiadomo, że nie ma sensu tego ciągnąć. Bo co możesz osiągnąć - grać w orkiestrze w ostatnim rzędzie? To wszystko było dla mnie żmudne, nudne, do filharmonii chodziłam tylko po to, żeby przynieść pani od chóru bilet. Z kolei chór bardzo lubiłam i mogłam godzinami śpiewać. Sprawiało mi to przyjemność. Już wtedy mogłam wyczuć sygnały, że to śpiewanie jest czymś co jest moje, a nie granie na instrumencie.

Gdyby Nina jednak stwierdziła, że chce iść do szkoły muzycznej?

- Dziś dzieci są trochę takimi leniuchami. Mają świat na wyciągnięcie ręki i nic im się nie chce. Nina jest daleka od rzucenia się w wir pracy. A w szkole muzycznej trzeba naprawdę dużo pracować- ćwiczenia, występy, egzaminy. Moje dzieciństwo bardzo odbiegało od życia na dzielni. Nie dość, że jeździłam do szkoły w centrum, to zaraz po niej wracałam i szłam do domu ćwiczyć.

Czy do wykorzystania w teledysku do "Słabości" motywu Instastories zainspirowała cię Nina?

- Chyba nie. Chciałam dokonać pewnej mieszanki. Zainspirowałam się latami 90., przejaskrawione teledyski na greenboksie. Kiedyś w tej technice często robiono klipy. Ale nie chciałam, żeby to było tylko powrotem do przeszłości, chciałam również czegoś bieżącego. Pomysł na Instastories wyszedł od ekipy Turbo Diesel.

Jak ty odnajdujesz się w tej instarzeczywistości?

- Źle. Ja w nią dopiero wnikam, ciągle dowiaduję się czegoś nowego. A najbardziej frustruje mnie pozycjonowanie, algorytmy, inne zawiłości dotyczące Facebooka. W chwili wydawania płyty jestem tym nieco zmęczona. Czuję przesycenie ciągłym naparzaniem w telefon i nie rozumiem, dlaczego mam relacjonować wszystko co robię w codziennych "instastory" (śmiech). Artyści w ten sposób zbliżają się niebezpiecznie blisko fanów. Nie wiem, czy za jakiś czas to nie będzie mieć złego efektu. Fani są niemal w twoim domu, brakuje tu dystansu. Lubię czasem zamieścić zdjęcie na Instagramie. Robi się z tego dziennik, a ja mam słabą pamięć do dat, więc bardzo często używam Instagrama do tego, żeby umiejscowić coś w czasie.

To zbliżanie się do fanów brzmi jak przypadek Paris Hilton.

- Tak! Też oglądałam ten film na Netfliksie ["American meme" - przyp. red.]. Ona nawet podaje im swój numer telefonu. To przerażające. Ale coś takiego osoby, które nie mają na czym oprzeć swojej sławy. To się kiedyś źle skończy.

Wspominasz o algorytmach, pozycjonowaniu i innych sprawach, którymi trzeba się zajmować przy promocji płyty. 6 lat temu, gdy wydawałaś "Heart Times", tak nie było.

- Nie było. każda moja płyta ukazywała się w innym dla rynku czasie. Początki, Futro, Smolik - to były złote lata, wytwórnie dopiero rozkwitały, były duże budżety. Doceniłam to dopiero po latach. Przeniesienie promocji do internetu działo się, gdy wydawałam "Lovefinder". Wcześniej bazowało się na radiu, telewizji, prasie drukowanej. Z kolei z "Heart Times" było jeszcze inaczej. Tę płytę akurat wydawałam sama, chciałam być bardzo niezależna. Trochę się na tym przejechałam. Dlatego teraz uciekłam do dużej wytwórni. Stwierdziłam, że nie mam siły, nie dam rady drugi raz się tak wycieńczyć. Wydaje mi się, że wielu osób pominęło tę płytę, nie miała odpowiedniej tuby. Coby nie mówić o dużych wytwórniach - w pewnych segmentach mają siłę przebicia. Ludziom łatwiej też dotrzeć do takich nowości.

Niezależnym muzykom trudno jest się przebić. A nam, słuchaczom, nie zawsze łatwo jest takie wydawnictwa zauważyć.

- Tak, ja też staram się wspierać muzyków w swojej audycji. Pojawiają się u mnie artyści z dojrzałymi pomysły na siebie, mający na koncie całe albumy, naprawdę bardzo porządnie nagrane. No ale jak oni mają się gdzieś przebić. To, że zamieścisz płytę cyfrowo i wydasz ileś tam egzemplarzy, to jeszcze nic nie znaczy. Możesz władować duże pieniądze w kampanię na YouTubie. Trochę ściema, no ale jeśli nie da się inaczej?

Jak tobie wychodzi przestawienie się z roli prowadzącej audycję na rolę artystki promującej właśnie swój nowy album?

- Teraz mam z tym najmniejszy problem. Może to wynika z mojej dojrzałości i tego, że podchodzę do tego w sposób bardzo naturalny. Nigdy nie byłam zawistna, w ogóle nie czuje klimatu konkurencji. Mam wrażenie, że artyści w naszym elektronicznym nurcie wspierają się. Baasch robi premierę teledysku, więc wszyscy się tam pojawiamy, chcemy to wesprzeć. Potem jak robię premierę swojego teledysku i znowu wszyscy się pojawiają. Bo wiedzą, że to jest ważne. Nie muszę się przestawiać, to tylko kwestia większej ilości pracy.

Jak rozpoczęła się twoja współpraca z Buslavem?

- W ubiegłym roku wydarzyła się fajna rzecz. Razem z innymi muzykami została zaproszona na płytę Pawbeatsa. Zaprosił nas na 3 koncerty w pełnym składzie. Zakumplowaliśmy się z Buslavem i Natalią Grosiak. Stąd ich obecność na płycie. Wiedziałam, że "Słabości" muszą być duetem. Buslav mi do tego pasował, chodziło o taki nonszalancki wokal.

Obawiałaś się tego, że obecność wielu producentów na płycie spowoduje zbyt dużą różnorodność stylistyczną. Jak teraz na to patrzysz?

- Nadal się tego obawiam. To błąd, którego nigdy nie popełnię - takie długie nagrywanie materiału, w takich różnych rzutach powoduje, że później nie masz dystansu. Trudno jest ocenić i ustalić kolejność utworów. Na szczęście finalnie kolejność przyszła mi łatwo i ludzie widzą w tym jakąś całość. Mam tendencję do układania w taki sposób, że na początku są te piosenkowe momenty, potem wchodzimy w klimaty przestrzenne, klubowe. Mam wrażenie, że tak się słucha płyt. Nie można jednak tak długo rozciągać pracy nad płytą, nie można czekać. Mam już pomysły na kolejny album i chcę spróbować zrobić go z jednym producentem. Zaufać jednej osobie i odbyć podróż we dwójkę.


Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas