"Nieźle zestresowany koleś"
Do niedawna nurtowało mnie pytanie: czy Mick Harris w ogóle sypia? Trudno zliczyć wszystkie projekty i kolaboracje, w których uczestniczył. Scorn, Lull, Quoit, Painkiller, Equations of Eternity? Płyty idą w dziesiątki, a na każdej z nich znajduje się inna forma elektroniki: drum'n'bass, ambient, jungle, muzyka izolacyjna i elektroakustyczna. Ostatnio w obozie Harrisa działo się jednak niewiele. Spychany przez wszystkich na margines, w końcu sam zamilkł. Na szczęście niedawno wyciągnął z szuflady swój najsłynniejszy projekt, Scorn, i opublikował chyba najbardziej bezkompromisowe dzieło pod tym szyldem.
Powodem naszej rozmowy jest twój nowy album, "List of Takers", wydany przez polski label Vivo. To pierwsze wydawnictwo Scorna od trzech lat. Co działo się pomiędzy dwoma ostatnimi krążkami? Czy cały ten czas poświęciłeś na pisanie nowej muzyki dla Scorna?
Zasadniczo materiał z "List of Takers" pochodzi z nagrania radiowego. Vivo Records skontaktowało się ze mną w sprawie nowej muzyki sygnowanej moim nazwiskiem. Powiedziałem Januszowi, że w tym momencie nie mam akurat nic nowego, poza programem radiowym z dźwiękami Scorna, który chętnie udokumentowałbym w formie CD. W zeszłym roku chciałem zrobić nowy materiał Scorna dla Hymen Records, ale nie było z ich strony zbyt wielkiego zainteresowania. Zdecydowałem więc nic nie nagrywać, dopóki nie poczuję, że nadszedł odpowiedni czas.
"List of Takers" to miażdżąca słuchacza, siedemdziesięciominutowa suita utkana z post-industrialnych dźwięków. Podczas słuchania czuje się wręcz smak kabli w ustach. Czy tworzysz pod wpływem jakiegoś konceptu? Czy myślisz, co będzie odczuwać odbiorca podczas słuchania?
Tworzę to, co czuję. A przez większość swojego czasu jestem nieźle zestresowanym kolesiem. No chyba że siedzę nad rzeką, łowiąc ryby (tak, tak, uwielbiam łowić, to moja pasja). Przez ten stres mam dużo energii, która pali mnie od środka, i sądzę, że można to odnaleźć w mojej muzyce. Nie ma w tym żadnych konceptów, tylko czysta adrenalina. Pasja dla bitów, dla basów i dźwięków poukładanych jeden na drugim. Także pasja dla częstotliwości wynurzających się z głośników. To jak łowienie barbel (moja ulubiona ryba z brytyjskich rzek). Jest trudno, ale gra jest warta świeczki.
Czy Birmingham zainspirowało, bądź też inspiruje cię do nadania takiej formy swoim dźwiękom? Ogólniej, czy miejsce, w którym przebywasz, wywiera w jakikolwiek sposób na ciebie wpływ?
Nie, zupełnie nie. Nienawidzę Birmingham. Chciałbym mieszkać gdzieś blisko rzeki albo nad morzem. Birmingham nie należy do najprzyjemniejszych miejsc. Nie imprezuję, nie wychodzę nigdzie indziej niż do studia. Jeżdżę tylko na ryby za miasto, co daje odpocząć mojemu umysłowi... Birmingham to okropne miejsce: zbyt wielu ludzi, zbyt małe zainteresowanie tym, co robię...
Jak układa ci się współpraca z Vivo?
Janusz to wspaniały facet, entuzjastyczny i szczery. Jak już wspomniałem, to Janusz skontaktował się ze mną w sprawie mojej nowej muzyki. A ja nie miałem nic nowego. Jedyne rzeczy, które robiłem przez ostatnie dwa lata, to kilka remiksów i kilka nagrań na kompilacje. Mój umysł nie jest teraz w najlepszym stanie na tworzenie. Prawdę mówiąc, jestem w bardzo trudnym okresie swojego życia. Nie mogę skoncentrować się teraz na dźwiękach. Ale gdy pojawi się nowa muzyka, jest duże prawdopodobieństwo, że wydam jeszcze coś w Vivo.
W przeszłości miałeś sporo problemów z firmami płytowymi, m.in. z Earache czy KK Records. Jak teraz traktujesz swoich partnerów? Czemu opuściłeś Hymen? Moim zdaniem było to idealne miejsce dla twoich dźwięków.
Było sporo zamieszania koło tego? Ludzie z Hymen byli ze mną najbardziej szczerzy i lubili to, co tworzyłem. Byłem jednak rozczarowany brakiem zainteresowania kolejną płytą. Chcieli dobrze i otwarcie stwierdzili, że Scorna coraz trudniej sprzedać. Naprawdę próbowali. Po ludziach chyba musi krążyć opinia, że ze mną ciężko się współpracuje. A ja tylko ciężko pracuję i jestem bardzo emocjonalnie ustosunkowany wobec rzeczy, które tworzę. Nie ma w tym nic złego.
Twoja muzyka zmieniła się przez te wszystkie lata. W dali pozostawiłeś kwiecisty styl spod znaku "Evanescence", by tworzyć bardziej minimalistyczne struktury na "Plan B" czy "List of Takers". Scorn stawał się coraz bardziej "nagi", przez to bardziej intensywny. Czy właśnie intensywność była powodem tych zmian?
Od początku chodziło o bity, basy i atmosferę. Taki był cel. Dla mnie każda z płyt ewoluowała na tyle, na ile ewoluował dźwięk. Byłem pod różnymi wpływami, tak jak każdy. Brałem te wpływy na pokład, po czym zmieniałem je w to, co czułem w tym czasie.
Opierasz się zawsze na rytmie w muzyce Scorn. Skąd bierze się ta fascynacja? Dlaczego akurat zacząłeś grać na bębnach?
Po prostu kocham bity, basy, codzienne dźwięki, drony, muzykę elektroakustyczną itp. Zacząłem grać na bębnach w październiku 1984 w jednym z lokalnych zespołów punkowych. Mieliśmy od czasu do czasu dziwaczne próby i równie dziwaczne koncerty. Później, w listopadzie 1985 roku, poznałem Justina K. Broadricka z Napalm Death, Godflesh itd., który spytał mnie, czy nie chciałbym grać w tym pierwszym. Wiedział, że ND mi się bardzo podoba i że chcę grać szybko i jednocześnie ciężko. Wtedy właśnie rozpoczęła się moja kariera bębniarza, a zakończyła się wraz z odejściem z zespołu. Były jeszcze dziwne, improwizowane występy wraz z Painkillerem - wspaniałe doświadczenie dla mnie. Świetnie współpracowało mi się z Zornem i Laswellem. To bardzo otwarci ludzie.
Wybór perkusji był dla mnie naturalny, gdyż byłem i jestem wręcz nadaktywną osobą. Nie byłem dobrym bębniarzem, co często powtarzam. Nie mogłem ćwiczyć, gdyż mama i tata nie pozwolili mi mieć swojego zestawu bębnów, a gdy już się jego dorobiłem, powiedzieli stanowcze "nie!" próbom w domu. W mojej grze było serce i duch.
Poza Scornem masz jeszcze mnóstwo innych projektów. Naliczyłem ich 9 (wyłączając z nich wydawnictwa sygnowane własnych nazwiskiem, kolaboracje, remiksy i twoją pracę jako producenta). Czy znajdujesz choć odrobinę czasu na sen?
Tak, oczywiście, gdyż, jak już mówiłem, w tej chwili nic nie tworzę, ale może to się wkrótce zmieni.
Na twojej stronie internetowej jest wiele zdjęć ryb. Czy właśnie taki jest twój sposób na odreagowanie?
Kocham łowienie ryb. To mnie uspokaja. Działa niczym terapia, pomimo iż jest to zajęcie, które wiele od ciebie wymaga. Musiałbyś pójść ze mną na ryby i zobaczyć, że staję się zupełnie innym człowiekiem w zderzeniu z naturą.
opracował: Michał Porwet
(źródło: magazyn ZINE)