"Nie macham żadnym sztandarem"

Ja 20 lat temu zbierałem "Tytusy" i układałem kostkę Rubika, a dzisiaj czuję się jak niewolnik - mówi nam Mariusz Duda, wokalista i basista warszawskiej grupy Riverside. To właśnie współczesne zniewolenie jest głównym tematem piątej płyty zespołu - "Shrine of New Generation Slaves".

Riverside
Riverside 

Po raz pierwszy przed nagraniem płyty zdecydowaliście się zarejestrować szkice, wstępne wersje. Dlaczego?

- Miałem wizję tej płyty, znałem temat, wiedziałem, jak chcę to rozwiązać muzycznie, ale miałem problem z samymi kompozycjami. Owszem, mieliśmy po kilka fragmentów, które razem graliśmy na próbach, ale żaden z utworów nie był ukończony i tak naprawdę było tego niewiele. Siedziałem dłuższy czas, próbując poskładać to w całość, komponowałem nowe rzeczy, przeszukiwałem nasze archiwum, szukając fragmentów, które pasowałyby na nowy album. Kiedy czułem, że nazbierało się tego dostatecznie dużo, postanowiłem to wszystko nagrać w formie tzw. wstępniaków z elektroniczną perkusją. Chciałem zobaczyć, na czym stoimy i czy mamy już materiał na płytę.

Czy te szkice raczej was utwierdziły w tym, że idziecie dobrą ścieżką, czy raczej posłużyły do skorygowania kursu na nieco inny?

- Utworów było dziewięć. Pomysły były ciekawe, ale coś gdzieś kulało. Nie miało dynamiki. Dwie kompozycje przestały mi się podobać. Jedna brzmiała jak kolejna akustyczna balladka z "Rapid Eye Movement", a druga była za wesoła. Brakowało mi też jakiegoś podsumowania. Po nagraniu szkiców weszliśmy jeszcze raz do sali i stworzyliśmy "Escalator Shrine", najdłuższy utwór na płycie. Poczułem wtedy, że domknęły się wszystkie wątki i tak naprawdę mamy już całkiem udaną i zwartą płytę.

Niemal wszyscy, zresztą za waszym wskazaniem w tytule, podkreślają "piosenkowość" materiału. A czym twoim zdaniem się ona objawia, bo przecież nie ma tu mowy o "piosenkowości" rodem z popowych list przebojów?

- Zależało mi na tym, żeby wyraźnie podkreślić nasze przywiązanie do melodii. Żeby stworzyć album, który głównie na wszelkiego rodzaju melodiach będzie oparty. A co najbardziej kojarzy się z melodiami? Piosenki! Owszem, zależało mi, żeby tych melodii nie przerysowywać, żeby robić je w bardziej stonowany sposób, żeby docierały do słuchaczy z każdym kolejnym przesłuchaniem na spokojnie, bez pośpiechu. Ale też czasami pójść dalej niż zwykle, balansować na granicy, jak w przypadku "Celebrity Touch" czy "Feel Like Falling".

- Generalnie jednak jest to bardzo melancholijny, stonowany i nastrojowy album. Takie też musiały być na niej kompozycje. Nie chciałem nagrywać na tym albumie ani niczego ciężkiego, ani pogmatwanego, ani kombinować na siłę z formą. Marzył mi się album oparty na prostych i zarazem niebanalnych kompozycjach, którego będzie się po prostu dobrze słuchało.

Zobacz teledysk "Celebrity Touch":

"SONGS" chyba najbardziej z waszych wydawnictw siedzi tak mocno w tradycji (głównie lat 70. z ukłonami w stronę Deep Purple i Pink Floyd), ale jednocześnie słychać, że całość powstała w drugiej dekadzie XXI wieku. Jak się robi takie cuda?

- Tej płycie bliżej do korzeni rocka, bo zrezygnowaliśmy na niej z kwadratowych pseudometalowych riffów i zastąpiliśmy je bardziej rockowymi. Odpowiadając na twoje odrobinę schlebiające pytanie - myślę, że nasza muzyka stanowi pewien rodzaj pomostu pomiędzy muzyką nową a muzyką sprzed paru dekad. Sam wychowałem się głównie na muzyce elektronicznej i rocku lat 70. Ale też zawsze lubiłem takie kapele jak np. Helmet czy The Chemical Brothers (śmiech). Jeśli tworzysz płyty w dzisiejszych czasach, powinno się te czasy w muzyce również akcentować, wtedy masz możliwość próby stworzenia czegoś nowego. Nie podoba mi się więc za bardzo współczesny trend grania w stylu "tribute to 70's". Chyba wiem, czemu tak się dzieje, ale to nieprawda, że idziemy tą samą drogą, co zespoły, które chcą brzmieć dokładnie jak 40 lat temu.

- Na każdej naszej płycie jest zwykle trochę oldschoolowych klimatów, ale te z reguły równoważone są przez nowsze elementy. Tak samo jest w przypadku najnowszego albumu. "SONGS" jest naturalną konsekwencją wcześniejszych wyborów, a nie nową rewolucją brzmieniową czy próbą wkomponowania się w modę, bo np. nowy Opeth tak brzmi albo jakiś inny zespół też tak brzmi. "ADHD" wydaliśmy w 2009 roku i już wtedy mieliśmy więcej analogów i wyeksponowanego Hammonda - zresztą organów Hammonda używamy od 2005 roku, jedyna różnica polega na tym, że z płyty na płytę po prostu coraz lepiej je nagrywamy (śmiech). Nasze brzmienie nie zmieniło się więc aż tak bardzo. Nasza rewolucja i nowy rozdział w naszej karierze polega moim zdaniem na dojrzalszym podejściu do aranżacji i produkcji oraz na tworzeniu poważniejszych i bardziej szlachetnych utworów, a takie właśnie utwory znajdują się na najnowszym albumie. Przede wszystkim jednak nie oddajemy hołdów, inspirujemy się całymi garściami, ale tworzymy muzykę dzisiaj, a nie 40 lat temu, i chcemy żeby było to słyszalne.

Jak wielu muzyków podkreślacie, że nie chcecie się powtarzać. Rzeczywiście zmiana po "ADHD" jest dość spora. Mam wrażenie, że po tych kilku latach od premiery macie do "Anno Domini High Definition" jakoś najmniej serca - mam rację czy się mylę?

- Myślę, że to bardzo dobry i spójny album. To nieprawda, że nie mamy do niego serca. Utwory z "ADHD" będą cały czas grane na naszej trasie. Ja po prostu nie chciałem teraz nagrywać drugiego takiego samego albumu, ponieważ byłoby to dla mnie za mało wymagające. Robienie takich klockowych kompozycji nie byłoby dla mnie żadnym muzycznym wyzwaniem. Zrobienie czegoś prostszego - bardziej otwartej struktury - owszem.

Z kolei "SONGS" - jak na najnowsze dziecko przystało - zapewne jest w tej chwili twoją najlepszą płytą? Ale w waszym przypadku chyba to nawet coś więcej niż takie standardowe "nagraliśmy naszą najlepszą płytę", które słyszymy od każdego? Macie poczucie zadowolenia z końcowego efektu?

- Widzisz, to jest nasz piąty album. Zależało mi bardzo, żeby w końcu wyeksponować na nim to, co potrafimy najlepiej i jak najbardziej poukrywać pewne braki i niedoskonałości, które może dla innych - w przypadku poprzednich płyt - stanowiły istotny element naszej muzyki, ale dla mnie nie. Teraz na pewno słychać różnicę pomiędzy najnowszym albumem a poprzednimi. Wiele rzeczy jest bardziej dopracowanych, aranżacje są pełniejsze. Przy okazji wyszedł nam album bardzo przystępny, który jednocześnie nie jest albumem banalnym. Tak jak w kinie najtrudniej jest zrobić dobrą komedię, tak w muzyce najtrudniej stworzyć jest przejrzystą i przyswajalną muzykę, która nie jest banalna. Już to w kilku wywiadach powiedziałem, ale czuję, że w kwestii zadowolenia na moim pasku staminy jest jakieś 90% zadowolenia. 10% zostawiłem sobie na szósty krążek.

Co sądzicie o tym, że macie teraz taki status, że możecie sobie pozwolić na wszystko, że fani i tak to kupią? Na trudnym rynku, jako jedni z nielicznych możecie się pochwalić złotem w Polsce i obecnością na listach także w innych krajach europejskich.

- Zawsze uważałem, że najbardziej przekonujące jest tworzenie muzyki, która w danej chwili sprawia ci przyjemność, a nie takiej, której chcą słuchać fani. Jeśli to, co tworzysz, będzie szczere, słuchacze zorientują się, że podczas tworzenia muzyki miałeś z tego radochę i pójdą za tobą, zaufają ci. Jeżeli coś było nie tak, płyta powstawała w męczarniach, wiele rzeczy było robionych na siłę - słuchacze to wychwycą i nie polubią twojego albumu. To jest najważniejsze. To jest podstawa tworzenia. Szczerość. Nie ma wtedy znaczenia, czy album jest mocniejszy, czy bardzo spokojny. Jeśli rozpiera mnie energia, nie mogę nagrywać balladek tylko nagrywam taki album jak "ADHD", a jeśli mam melancholijno-refleksyjne nastroje nie nagrywam nic czadowego, tylko tworzę takie rzeczy jak na najnowszym albumie.

- Jesteśmy bardzo zaskoczeni faktem, że udało nam się bardzo przyzwoicie zadebiutować na zagranicznych listach sprzedaży, a w Polsce płyta w niecałe trzy tygodnie pokryła się złotem. To dowód na to, jak wiele osób ma do nas zaufanie. Oczywiście bardzo za to z tego miejsca wszystkim, którzy się do tego przyczynili, dziękuję.

Jeszcze nawiązując do sukcesów poza Polską - jak myślisz, na czym polega marka i popularność rodzimych wykonawców z kręgu prog rocka (nawet jeśli sami wychodzicie poza jego granice) poza naszymi granicami?

- Przyznam szczerze, że nie wiem, ale nie ukrywam, że jest to fascynujące zjawisko. Ilekroć jestem za granicą na jakimś festiwalu z gatunku rocka progresywnego, to zawsze widzę w holu kilku starszych panów z kartonami pełnymi płyt. Wielu z nich ma przegródki z gatunkami i podziałem na kraje. Przyznaję, że przegródka z napisem Poland z roku na rok wydaje się coraz większa. I nie mówię tutaj o dyskografii SBB, tylko o młodzieży, która coraz częściej i gęściej wydaje tego typu muzykę. Szkoda tylko, że 90% tych płyt znana jest jedynie w hermetycznych progresywnych kręgach bywalców tego typu festiwali, chociaż z drugiej strony dla wielu ma to wyższą wartość niż o wiele większa popularność jakiegoś zespołu, ale np. tylko w Polsce.

Wśród waszych zagranicznych koncertów w tym roku ważnymi punktami są zapewne Rosfest (z m.in. Believe) i występ w Meksyku. Na Rosfest macie być setnym wykonawcą, który tam zagra.

- Poważnie? No proszę... No właśnie Rosfest to jeden z tych progresywnych festiwali, gdzie z pewnością starsi panowie w holu będą mieli dużo progresywnych płyt z Polski, o których w Polsce nikt nawet nie słyszał, przy okazji dowiem się więc, czy przegródka się zwiększyła, czy nie (śmiech). A tak już poważnie, to naturalnie cieszy bardzo, że zagramy na tym festiwalu. Cieszy też, że zagramy naszą pierwszą minitrasę po Stanach i zakończymy ją własnym koncertem... w Meksyku. Tego meksykańskiego koncertu jestem chyba ciekawy najbardziej. Generalnie jestem ciekawy całej trasy "New Generation Tour".

Podobno "nową generacją niewolników" jesteśmy wszyscy spędzający czas (a może wręcz życie) w nowych świeckich świątyniach - centrach handlowych?

- Niektórzy tak robią. Dla wielu wypad do centrum handlowego, zwłaszcza w naszym kraju, zastąpił chodzenie na niedzielne msze. O tym opowiada utwór "Escalator Shrine". Ale "nowa generacja niewolników" to dla mnie nie tylko bywalcy centrów handlowych. Na płycie jest jeszcze kilka innych utworów poruszających tematykę różnego rodzaju zniewolenia przez np. potrzebę bycia ważnym, przedkładanie życia zawodowego nad rodzinę, tęsknotę za dziecięcą wyobraźnią, przyzwyczajenie w związkach różnego rodzaju - nawet tych pomiędzy muzykiem a słuchaczem.

Nie będzie czymś odkrywczym stwierdzenie, że ta dzisiejsza rzeczywistość ze swoją natychmiastowością, nadmiarem wszystkiego to nie jest coś, co was szczególnie kręci. Jak się zatem w tym odnaleźć? Bardziej starasz się przyglądać temu z boku i opisywać, czasem komentować, czy może raczej wolisz dawać rady?

- Po pierwsze nigdy nie powiedzieliśmy, że ta rzeczywistość nas nie kręci. Skąd wiesz, czy to nie jest tak, że właśnie kręci, ale powiedzmy mam z tego powodu wyrzuty sumienia i dlatego piszę o tym teksty? Po drugie nie przypominam sobie, żebym w jakimkolwiek tekście dawał komuś rady czy udzielał odpowiedzi na pytania. Jestem z reguły obserwatorem i swoimi lirykami tworzę coś w stylu własnego albumu ze zdjęciami czy też wyrwanych kartek z pamiętnika. Nie macham żadnym sztandarem ani nie uważam siebie za jakiegoś piewcę mądrości. Na pytanie "Panie Premierze, jak żyć?" nie odpowiadam, bo napisano na ten temat tyle mądrych książek, ilu ludzi stąpa po ziemi. Ja chcę skłonić do refleksji przede wszystkim siebie, może przy okazji innych. To wszystko.

- Mam swojego bohatera, który z reguły zamknięty jest przed całym światem i który próbuje jakoś w nim przetrwać. Dwie ostatnie płyty zahaczają o dzisiejsze czasy, ale to dla mnie głównie tło do rozważań. Mnie nie chodzi o to, żeby poruszać tematy na czasie albo tematy czasy wyprzedzające. Pisząc teksty, kieruję się czysto egoistycznymi pobudkami. Po prostu w danej chwili chcę o czymś napisać i to piszę, lubię mieć jednak punkt odniesienia. Czasami jest to faza REM, czasami problemy z koncentracją i nadpobudliwość. Cztery lata temu potrzebowałem do tła dwóch słów kluczy - "ADHD" i "High Definition". Teraz dobrym tłem były dla mnie słowa "Niewolnik" i "Celebryta".

- Ktoś mi ostatnio powiedział - nie mówisz nic nowego, poruszasz na nowej płycie tematy, o których mówiło się 20 lat temu, a ja mu mówię - a co mnie to k.... obchodzi? Ja 20 lat temu zbierałem "Tytusy" i układałem kostkę Rubika, a dzisiaj czuję się jak niewolnik, dlatego teraz piszę właśnie na taki a nie inny temat. Nie obchodzi mnie, czy coś jest modne, czy niemodne. Mam dużo pokory zarówno do swojej muzyki, jak i tekstów. Jeśli chodzi o własne teksty, byłbym w stanie nawet zacytować przy nich Haruki Murakamiego, który swoją powieść "Słuchajcie pieśni wiatru" zaczyna tymi słowami "Ta książka nie ma być żadnym arcydziełem, choć może znajdą się w niej jedna czy dwie pożyteczne lekcje".

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas