"Nie chcemy być Budką Suflera z Mysłowic"
Zespół Myslovitz, po blisko czterech latach milczenia - nie licząc wydanej w międzyczasie anglojęzycznej wersji albumu "Korova Milky Bar" (2003) i eksperymentalnej płyty z improwizacjami, "Skalary, mieczyki, neonki" (2004) - powrócił w maju 2006 roku z premierowym materiałem, zatytułowanym "Happiness Is Easy". Jak zapowiadał wokalista zespołu Artur Rojek, muzycy grupy postanowili całkowicie zmienić podejście do sesji nagraniowej, by zapobiec wpadnięciu w sidła rutyny i schematów. Czy to zamierzenie się powiodło, Przemek Myszor i Wojtek Powaga, gitarzyści formacji, opowiedzieli w rozmowie z Pawłem Amarowiczem. Przy okazji podzieli się także swoimi opiniami na temat zagranicznego tournee Myslovitz, złej kondycji krajowego rynku fonograficznego, a także szans polskiej drużyny podczas mistrzostw świata w piłce nożnej w Niemczech.
Zacznijmy od singlowego utworu "Mieć czy być", który w specjalnym konkursie wybrali internauci portalu INTERIA.PL. Z tego, co mi wiadomo, teledysk do tej piosenki był kręcony dwukrotnie. Coś wam nie pasowało w pierwotnej wersji?
Wojtek: Pierwszy teledysk był kręcony przez Pawła Bogocza. Nie do końca dogadaliśmy się co do kwestii technicznych i artystycznych. Poza tym on też się pomylił przy przyspieszeniu klatek...
Przemek: Podobnie jak z konkursem na pierwszy singel w INTERIA.PL, zrobiliśmy również w przypadku klipa. Może to nie był typowy konkurs - puściliśmy wici do kilku firm, które napisały wstępny scenariusz i przyniosły nam pomysł na teledysk. Kilka z nich nam się spodobało i trzeba było się na coś zdecydować. Zdecydowaliśmy się na pomysł Pawła Bogocza. Ale suma małych szczegółów spowodowała, że nie osiągnięto takiego efektu, o jaki nam chodziło. Obawialiśmy się, że strona wizualna nie do końca daje taki nastrój, taką atmosferę, jaką byśmy chcieli mieć. Dlatego zwróciliśmy się do firmy Papaya, by nakręcili nam teledysk raz jeszcze.
Ten teledysk to jest fajna sprawa, gdyż pokazuje nas. Nie prezentuje żadnej specjalnej historii. Gdy byliśmy ostatnio w telewizji, to powiedziano nam, że wreszcie ktoś przyniósł teledysk, który pokazuje artystów, a nie koncentruje się na fabułach i historiach. Klip skupia się na fajnych szczegółach, jak na przykład Wojtek wciskający przester...
To jest ciekawe. Szczegóły są akcentowane w odpowiednich momentach.
Wojtek: Wideo zostało nakręcone na taśmie filmowej. Jest tam wspaniale sterowane światło, barwy są bardzo ciepłe, a cały klimat jest troszeczkę "coldplay'owski".
Przejdźmy do sesji nagraniowej. W jaki sposób przełamaliście wypracowane prze kilkanaście lat wspólnego grania schematy, z którymi - tak przynajmniej mówił Artur - staraliście się walczyć podczas nagrań "Happines Is Easy"?
Przemek: Na pewno pracowaliśmy inaczej z producentem. Pojawiło się właściwe dwóch producentów: Maciek Cieślak i Rafał Paczkowski, który również był realizatorem tej płyty. Maciek bardzo nam pomógł w fazie przed nagraniami, kiedy przyszedł i przejrzał nasze aranżacje i piosenki. Oczyścił to z rzeczy zbędnych. Fajnie, gdy ktoś z dystansu spojrzy na to, co robisz.
Poza tym Maciek jest profesjonalistą i potężnym artystą. Jemu łatwiej było zobaczyć słabości i takie nasze przyzwyczajenia, jak na przykład dublowanie melodyjek gitarowych czy klawiszowych.
Wojtek: Kiedyś graliśmy dwie melodie naraz i w aranżu robiło się to nieczytelne, był bałagan. Teraz jest za to jeden temat, którą gramy razem i jest to bardziej czytelne. Produkcja Rafała spowodowała, że wszystko dobrze słychać na tej płycie: gitary, bas, bębny. Niektórzy twierdzą za to, że słabo słychać wokale.
Przemek: Tą płytą powróciliśmy do nagrywania analogowego. Zbyszek Preisner udostępnił nam swoje studio, za co mu dziękujemy po raz kolejny. W związku z tym wszystko brzmi inaczej. Zamysł był taki, aby ta płyta była ostrzejsza. Jest zdecydowanie surowsza w swoim brzmieniu od poprzednich. To kolejny krok w rozwoju.
Oto opinia z waszego forum internetowego: "Myslovitz kupuje się z zamkniętymi oczami". Czy nie boicie się, że osiągnięcie status świętych krów, a każda negatywna opinia na temat waszej muzyki będzie "niepoprawna politycznie"?
Przemek: Bardzo bym sobie życzył, żebyśmy takiego "poziomu" nigdy nie osiągnęli. Zresztą zawsze się znajdą tacy ludzie, którzy nas atakowali, atakują i będą atakować, bo generalnie nie przyjmują naszej estetyki.
Wojtek: W ogóle nie lubią naszej muzyki. Uważają, że jest słaba.
Przemek: Są ludzie, dla których na przykład nie jesteśmy wystarczająco artystyczni. Bo jesteśmy tak dziwnie zawieszeni - będąc zespołem wciąż alternatywnym, całkiem nieźle się sprzedajemy. I z tego powodu mamy związek z komercyjnym rynkiem, gdyż dobrze sprzedajemy płyty. To się wielu nie podoba i ludzi drażni, że z tego powodu jesteśmy traktowani poważnie przez spore grono fanów. Chociaż w opiniach innych nie dorastamy do tego poziomu.
My sobie z tego zdajemy sprawę. Opinii jest przecież masa i każdy ma prawo mieć własną. Każdy może lubić Lecha Kaczyńskiego albo go nie lubić. I ma do tego kurde prawo, bo jest demokracja. I jeżeli ktoś ma prawo nie lubić Kaczyńskich, to ma też prawo nie lubić Myslovitz.
Komentując dla nas utwory kandydujące na pierwszego singla, Artur opowiadał o takich zespołach, jak Sonic Youth, Grandaddy czy Joy Division - to wykonawcy albo nieistniejący albo ze sporym bagażem doświadczeń. A jak ocenicie trwający już któryś z kolei rok renesans muzyki gitarowej i dlaczego w Polsce to zjawisko jest tak nikłe?
Wojtek: Ja osobiście tego tak nie odczuwam. Mam szczęście mieszkać w Mysłowicach, gdzie jest dużo zespołów gitarowych, które grają alternatywnie i psychodelicznie. Od samego początku, jak jeszcze nie było Myslovitz, w Mysłowicach była spora scena zespołów gitarowych. A te tradycje są cały czas u nas kultywowane. Poza tym co rusz z Trójmiasta wylęga się jakaś kapela, która gra fajnie.
Przemek: Faktem jest, że u nas się dzieje coś dziwnego z rynkiem muzycznym, z firmami płytowymi. Ja nie wiem, czy to jest brak wyobraźni czy brak odwagi wydawać takie zespoły. Bo takie formacje są.
Wojtek: Może boją się inwestować?
Przemek: Właśnie o tym mówię. Umówmy się, że to jest kwestia mody - to nie ma nic wspólnego ze sztuką. Chodzi o to, że teraz jest taki trend, taka muzyka jest modna. Natomiast w Polsce jak najbardziej pojawiają się zespoły z trendem, tylko wszyscy boją się tego wydać. Myślą: "Kurcze, ten zespół nie jest popowy, nie ma takich melodii jak Bajm albo nawet jak Myslovitz. Czy my to sprzedamy? Do czego my to porównamy? Może do Franza Ferdinanda? Ale kto w Polsce wie, kto to jest Franz Ferdinand? Wiadomo, książę austriacki, od niego zaczęła się I wojna...". A trudno na I wojnie wylansować jakikolwiek zespół, prawda?
U nas jest taki problem, że są artyści, jest bardzo wielu młodych, którzy grają na naprawdę niezłym poziomie. Natomiast tego nie można usłyszeć, tego nie można zobaczyć. I ci ludzie trochę pograją, a później zaczynają pracować w sklepie spożywczym, bo przecież z czegoś trzeba żyć. Uważają, że wszystko jest do d**y i wyjeżdżają do Irlandii. I znowu mówimy o polityce (śmiech). Ale chodzi mi o rynek muzyczny.
Problemem jest też bardzo słaby dostęp do radia, do tych głównych rozgłośni. Ja się powinienem cieszyć, bo jak zostało powiedziane, mamy status "świętej krowy". Nikt nam nie wpuszcza konkurencji. Ale tak naprawdę mnie to wkurza, bo my jesteśmy fanami muzyki. Na przykład w Anglii jest tygodnik zatytułowany "New Musical Express", którego 50 procent działalności polega na tym, żeby szukać nowej krwi. Fakt, że często jest to dmuchanie w dziurawy balon, ale i tak szukają debiutantów, którzy będą nową siłą. I nawet jeśli z tego przetrwa tylko 5 procent, to i tak przetrwa.
U nas nie - jak ktoś sam przejdzie jakimś cudem przez to pole minowe, to mu się uda. A może się wysadzić nawet metr przed metą. I nikt do niego nie wyciągnie ręki, takie mam wrażenie.
Wojtek: Z tego, co mówisz, wynika, że niedługo będziemy taką "Budką Suflera z Mysłowic".
Przemek: Bardzo bym tego nie chciał.
Jak oceniacie poprzednie zagraniczne tournee? Zapisujecie je po stronie strat czy zysków - w zeszłym roku w rozmowie z INTERIA.PL nie chcieliście na świeżo komentować trasy. Jak oceniacie ją teraz, z perspektywy czasu?
Przemek: Jeśli chodzi o naszą karierę na Zachodzie i trasy koncertowe, to Myslovitz - szczerze mówiąc - jest podzielony. Oczywiście my wyciągamy z tego średnią i jest to średnia oficjalna. Ja osobiście wszystkie wyjazdy Myslovitz za granice uważam może nie za sukces, ale za bardzo duży plus. Mogliśmy się bardzo wiele nauczyć. Z takich wyjazdów można wyciągnąć tyle, ile się chce. Jak oczywiście nie chce się tego robić, to nic ci to nie da.
Wojtek: Te koncerty dały nam bardzo dużo w Polsce, na naszym rynku. Cały czas się o zespole mówiło, cały czas zespół miał status na rynku. Jego cena nie spadała, a to też jest ważne, bo w końcu z tego żyjemy. Byliśmy na fali.
Artur nagrał hymn Orange Ekstraklasy, wy pewnie też interesujecie się piłką nożną. Zbliża się Mundial w Niemczech - kto zwycięży i jak oceniacie szanse Polaków? [rozmowa odbyła się przed ogłoszeniem składu polskiej reprezentacji na Mundial - przyp. red.]
Przemek: Hmmm... Górą nasi, wiadomo, że nasi wygrają. A złote medale zdobędą Brazylijczycy. To jest moja opinia, mówię jednocześnie sercem i rozumem. Serce mi podpowiada, że zajdziemy wysoko, bardzo wysoko.
Wojtek: Drugie, trzecie miejsce...
Przemek: Trafimy na bardzo słabych rywali w fazie pucharowej, którzy dodatkowo będą mieli słabsze dni i strują się niemiecką kuchnią.
Wojtek: "Wursztami"...
Przemek: Przepraszam, że to powiedziałem, ale ja rywalom Polaków tego szczerze życzę. Zajdziemy więc naprawdę wysoko. A złoto wiadomo, kto zdobędzie - Brazylia...
Dodam, że do tak zwanego "rideru" koncertowego, czyli naszych wymagań koncertowych, wprowadziliśmy warunek, że podczas występów w naszej garderobie ma być telewizor, gdyz chcemy oglądać mecze. Dlatego jakbyśmy się spóźnili, to proszę nas zrozumieć - pewnie jakaś akcyjka leci, jakiś gorący moment (śmiech).
Ale za to będziemy na bieżąco podawać wyniki. Jeśli ktoś oczywiście przyjdzie nas zobaczyć (śmiech).
Dziękuję za wywiad.