Reklama

"Metalmorfoza"

Die Krupps to zespół legenda - mistrzowie transformacji, łączący eksperyment z silnym gitarowym soundem. Formacja, która już od ćwierćwiecza wyznacza nowe drogi w muzyce, inspirując rzesze naśladowców, że wśród najpopularniejszych wymienię Rammstein.

Jubileusz 25-lecia Niemcy uczcili podwójnym wydawnictwem "Too much history" - o nim, a także o filmach Tarantino, niemieckiej awangardzie oraz zbliżającym się koncercie w Polsce Tomasz "Ozz" Orzechowski z magazynu "Hard Rocker" miał okazję porozmawiać z ojcem chrzestnym industrialu - Jurgenem Englerem.

Witaj Jurgen, co dobrego? Wiesz, często bywam w Niemczech, ale niekoniecznie w USA, gdzie z tego, co wiem spędzasz sporo czasu - w dodatku w Austin, stan Texas. Filmy Tarantino, takie jak ostatnio "Death Proof" pokazują to miejsce jako pełne muzyki barów i innych zakazanych rozrywek - jak jest naprawdę?

Reklama

Cześć, witaj, wszystko git! Taa... Austin to stolica muzyczna USA, naprawdę świetne miejsce, coś diametralnie innego od typowych skojarzeń ze słowem Texas. Miasto ma niesamowity klimat i jest pełne gitarowego zgiełku, każdej nocy odbywa się tam kilkadziesiąt różnej rangi koncertów, kluby tętnią życiem.

Zaraz obok jest stare lotnisko, które przerobiono na drugie Hollywood - właśnie tam swoje pomysły realizują Quentin Tarantiono czy Robert Rodriguez, warto się tam wybrać, to miasto to legenda - jest jak wyrwane z czasu - rewelacja!

Hmm, brzmi nieźle. Die Krupps - to też legenda, nazwa pochodząca od niemieckiej fabryki, wasza krytyczna odpowiedź na cień faszyzmu, jaki swego czasu zawisł nad twoim krajem. Nie chciałbym byś w tym miejscu opowiadał o faktycznie dobrych songach jak "Fatherland" czy "Germaniac", to raczej pytanie geopolityczne - jak postrzegasz swoich wschodnich sąsiadów - Polskę?

Wiesz, prawidłowo rozszyfrowujesz nasze intencje, dlatego musisz wiedzieć, jakie przesłanie stoi poza Die Krupps. Poza różnicami w języku, wszyscy jesteśmy ludźmi - w chwili obecnej nawet ten moment przekraczania granic jest coraz słabiej zauważalny, zresztą według mnie nigdy nie powinno być granic.

Cieszę się, iż relacje między Polską i Niemcami poprawiły się na przestrzeni lat i mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej, polscy fani są dla nas bardzo ważni, odczuwamy ich silny support - choćby przez myspace.com.

Dobrze to słyszeć, że doceniasz wsparcie polskich fanów, jesteśmy z wami od początku! Bo Die Krupps to w zasadzie ikona gatunku - jesteście na scenie od 1980 roku, kiedy debiutowaliście równolegle z Einsturzende Neubauten. Patrząc z perspektywy ojca chrzestnego industrialu - czy na przestrzeni lat wyróżniłbyś jakiś zespół z tych, które was inspirowały lub poszły w wasze ślady?

Hmm... wiesz, bez fałszywej skromności uważam Die Krupps za prawdziwie industrialny zespół, jeden z niewielu - w rozumieniu odbiegającym od hollywoodzkiego pojmowania tego gatunku, na tym polu prym wiedzie Nine Inch Nails.

To też świetny zespół, ale w moim przekonaniu NIN, nie ma wiele wspólnego z industrialem, takim w europejskim wydaniu. Naszą jakość określiły punkowe korzenie, później przesunęliśmy punkt ciężkości w stronę elektroniki, by ostatecznie mocno osadzić nasze brzmienie w metalu, zdecydowanie eksperymentalnym.

Z inspiracji mogę wymienić zdecydowanie: Suicide "First Album", bardzo lubię Deutsch Amerikanische Freundschaft, kilka mniejszych nazw z początku lat 80., raczej punkowa scena, wiesz...

Masz na myśli scenę niemiecką? Jeśli rozmawiamy o tym, to wiesz zawsze intrygowała mnie różnica między Berlinem, który jest mi dość bliski, a Dusseldorfem. Mimo istotnego miejsca, jakie na muzycznej mapie Europy zajmuje Berlin wydaje się, iż to właśnie Dusseldorf był zawsze stolicą awangardy, że wspomnę Kraftwerk czy choćby właśnie Die Krupps, co o tym myślisz?

Trafiłeś w sedno sprawy! Wiesz, myślę, iż mimo całej tej lewicowej otoczki i legendy bycia stolicą muzyczną kontynentu - Berlin w przeciwieństwie do Dusseldorfu, nigdy nie miał własnej sceny, swoich zespołów, prawdziwej tożsamości. Oczywiście swego czasu importował ogromną liczbę ciekawych postaci, ale kultura Berlina zawsze miała charakter angloamerykański.

Co innego Dusseldorf, który zawsze był forpocztą nowych trendów, że wspomnę tylko Cluster, Kraftwerk czy mój zespół... natomiast Berlin, hmm - przypomniałeś mi lato 1978, jest taki klub SO36 - graliśmy koncert, to był dzień otwarcia klubu, który notabene istnieje do dziś. Pamiętam, byliśmy jedynym zespołem wykonującym niemiecki stuff, pozostałe bandy brzmiały w stylu Ramones. Przy okazji, David Bowie i Iggy Pop też przyszli na ten gig.

25 lat minęło jak jeden dzień... i wraz z tą zacną rocznicą na rynek trafiła kompilacja "Too much history" - składająca się z dwóch części: Elektro & Metal Years... co mnie pozytywnie zaskoczyło, na płycie z naklejką "Electro" też mogę usłyszeć gitary!

Tak, nagraliśmy te wszystkie utwory raz jeszcze, tytuł "Electro Years" odnosi się nie tyle do muzyki, co do okresu rozwoju zespołu, naszych ówczesnych inspiracji.

Hmm... nagraliście wszystko raz jeszcze, takim konceptem wnosicie coś nowego do idei "Best Of". Muszę przyznać, iż świeże odsłony "Fatherland", czy "Germaniac" brzmią lepiej, ale nie tego taki pewny w przypadku "To the Hilt", "Scent" czy też "Isolation" - zawsze uważałem pierwotne wersje za idealne, po co zmieniać coś, co wydaje się doskonałe?

Wiesz, nigdy nie uważałem, iż pierwotny koncept był idealny, co więcej nigdy nie myślałem nawet, ze był dobry... Wiesz, bardzo krytycznie podchodzę do swojej pracy. Teraz dysponujemy zupełnie inną skalą możliwości produkcyjnych niż nawet kilka lat temu, zawsze chciałem coś zmienić w tych utworach i wydaje się, iż ta dwudziesta piąta rocznica stworzyła idealną ku temu możliwość.

Oryginalne wersje tych songów nigdy nie były doskonałe, wreszcie te utwory brzmią tak jak zawsze brzmieć miały. Nowe wersje są esencją stylu Die Krupps, teraz dopiero te piosenki mają właściwy impact.

Więcej w magazynie "Hard Rocker".

Hard Rocker
Dowiedz się więcej na temat: Berlin | legenda
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy