Melechesh: Dookoła świata
Adam Drygalski
Płyty nagrywa tam gdzie chce i kiedy chce. To nie praca determinuje miejsce pobytu, ale to właśnie jej efekty zależne są od tego, gdzie mieszka. Ashmedi Melechesh wychował się w Jerozolimie, jest synem ormiańskich emigrantów. Muzykę tworzy tam, gdzie jest ciepło, czy to w Turcji, czy w Grecji, co jest dość oryginalnym kryterium. Gdy znudziło mu się w Izraelu, ruszył na zachód Europy. Pomieszkiwał w Holandii, teraz przeniósł się do Niemiec.
Na pytanie, gdzie nagra nowy album bez chwili namysłu odpowiada: "Tam, gdzie będę miał na to ochotę!". Na razie ma wstępnie przygotowanych sześć utworów, które powstają, między innymi, na trasie koncertowej. Oczywiście, cała ta wędrówka nie miałaby żadnego znaczenia, gdyby muzyka jego zespołu nie była warta uwagi. "Summerian black metal" - taka łatka została przypięta sformowanemu w Izraelu zespołowi Melechesh, który w swoim składzie nie miał nigdy ani jednego obywatela tego państwa.
Grupa pod koniec marca zagrała na trzech koncertach w Polsce w roli gościa specjalnego u boku Norwegów z Gorgoroth.
Adam Drygalski, Interia: Od wydania "Enki" minęły dwa lata. To dobry czas, aby zacząć myśleć o nowej płycie.
Ashmedi Melechesh: - Zawsze podkreślam, że jakość jest ważniejsza od ilości, więc to ile lat minęło od ostatniego wydawnictwa nie ma znaczenia. A co, jeśli wydamy nową płytę za dwa lata? Świat się przecież nie zawali. Nawet jeśli odstępy, o których wspomniałeś są najlepsze dla rozpoznawalności marki i sprzedaży płyt, to nie stanowią priorytetu. Nic nie trafi do ludzi, dopóki nie będzie brzmiało tak, jak tego chcę. A żeby dopracować detale potrzebuję czasu. Na razie mam pomysły na sześć utworów. Myślę więc, że w przyszłym roku album zostanie nagrany. O ile, nic mi nie wypadnie.
W sumie, zamiast o datę, powinienem zapytać, gdzie zarejestrujecie materiał.
- Tam, gdzie jest fajna pogoda i dobre jedzenie. Potrzebuję słońca, bo dzięki niemu mam humor. Nagranie płyty zajmuje trochę czasu, po co więc kisić się tam, gdzie jest nudno i zimno? Być może wrócimy do Grecji a całość zostanie zmiksowana w Szwecji.
W którym miejscu świata teraz rezydujesz i gdzie masz zamiar się przeprowadzić w najbliższym czasie?
- Kilka miejsc zwiedziłem. Od urodzenia wychowywałem się w Jerozolimie. Pochodzę z ormiańsko-aramejskiej rodziny. Trochę czasu spędziłem w Senegalu, pierwszym językiem, jaki poznałem był francuski. Potem przenieśliśmy się do Stanów, aby po jakimś czasie znów wrócić do Jerozolimy. Stamtąd na siedemnaście lat trafiłem do Holandii. W międzyczasie pomieszkiwałem z dziewczyną w Turcji, aż wylądowałem w Niemczech. Czy osiądę tam na stałe? Nie wiem. Często wracam do Jerozolimy.
Jest w ogóle coś takiego, jak idealne miejsce do życia?
- Tam gdzie są góry, bogata kultura, przewidywalna pogoda z czterema porami roku i gdzie ludzie znają choć trochę angielski. To są chyba najważniejsze kwestie. Kalifornia w zasadzie je spełnia. Czuję, że mógłbym tam zamieszkać na stałe. Patrząc na muzykę, to chyba największy wpływ ma nią miejsce dorastania. Najlepsze płyty Melechesh powstały w Niemczech i w Holandii, ale słychać na nich przede wszystkim Jerozolimę. Jedyne co mnie denerwowało w tej Holandii, to padający w kółko deszcz.
Jerozolima, którą jak słyszę, darzysz dużą sympatią, znajduje się raczej na uboczu tras koncertowych. Pewnie, gdybyś się stamtąd nie ruszył, grałbyś muzykę w tamtejszych barach.
- Jerozolima ma wszystko, co potrzeba, aby wygodnie żyć. Tak jak większość dużych miast stała się multikulturowa. Na pewno nie ma w niej metalowych, ani tym bardziej blackmetalowych zespołów. Melechesh jest pierwszy. Tam podpisaliśmy nasz pierwszy kontrakt płytowy. Był mały i wiązał nas z małą wytwórnią, więc to prawda, że szukając lepszego podłoża dla naszej muzyki musieliśmy się przenieść.
Melechesh nie poszedł ani w stronę blackmetalowych klasyków, modlących się do rogatego, ani nie podążył z nową falą, pasującą bardziej do Starbucksa, niż do kościoła szatana. Może dlatego, że powstał na uboczu, idzie też swoją drogą?
- Ale też umiejscawianie black metalu, to nie jest chyba dobra droga. Pewnie lepiej trzymać się ram czasowych. Późne lata 80., czy też początek 90. dały światu najwięcej. Były związane z satanizmem i okultyzmem. Wychodzę z założenia, że pierwszy, nigdy nie naśladuje. Jak w reklamie Adidasa. Ci najwięksi, czerpali inspiracje właśnie z Jerozolimy, która jest kolebką naszej cywilizacji. A skoro, jako zespół powstaliśmy właśnie tam, to czemu by nie grać ekstremalnej muzyki znając jej korzenie? Gramy, jako lokalny zespół a nie zespół zapatrzony w, dajmy na to, Marduk, czy Morbid Angel. Nigdy nie byliśmy zespołem eksperymentalnym. Dołożyliśmy do tego gatunku, to co jest charakterystyczne dla tego miejsca.
Czas determinuje dwa pojęcia, undergroundu i mainstreamu. Po której stronie rzeki jesteś?
- Sam musisz zdecydować. Gramy koncerty, na których jest sto osób. Ale są też takie, gdzie przychodzi ponad tysiąc. Na festiwalach występowaliśmy dla tłumów rzędu czterdzieści, pięćdziesiąt tysięcy a wszędzie jesteśmy tym samym zespołem. Z nami jest tak, jak z najprostszym daniem. Sałatką Cesara. Wszędzie smakuje tak samo, ale ważny jest klimat. Ludzie w restauracji, wystrój, pora dnia. Jeśli zobaczysz nas stojąc wśród tłumu, pomyślisz: "ale ci goście trzepią kasę!". W małym klubie pewnie będziesz nam współczuł. "To super, że im się chce". Underground i mainstream nie są wyznacznikami. Nazywamy się Melechesh. To jest jedyne, celne określenie tego zespołu.
I pewnie dlatego średnio pasujecie do line-upu na każdej trasie.
- I tak i nie. Zawsze stoimy w rogu, bo w sumie różnimy się znacząco od całej metalowej sceny, ale z drugiej strony są punkty styczne. Na przykład Soulfly. Zupełnie inna muzyka, ale łączy nas miłość do miejsca, z którego wyrastamy. Więc często jest to inna bajka, ale tylko dla ludzi, którzy patrzą na to powierzchownie.
Chyba powinienem zapytać, czy dopuszczasz myśl, aby za kilka lat zamieszkać w Polsce. Tu jeszcze nie byłeś.
- Chyba odpokutowałem swoje grzechy mieszkając w Holandii, gdzie pogoda była pod psem. Ale z drugiej strony, Warszawa jest pięknym miastem! Nie mówię nie. Czas wskaże miejsce.