"Matma i hipnoza"
Sporo zmieniło się w szeregach olsztyńskiej grupy Nyia od chwili wydania w 2004 roku debiutanckiej płyty "Head Held High". Inna, znacznie bardziej różnorodna jest też dziś ich nowa muzyka, która znalazła się na wypuszczonym pod koniec października 2007 roku albumie "More Then You Expect".
Nyia pozostała jednak nadal formacją szalenie ambitną, awangardową, na polskim podwórku wysoce osobliwą. "Fusion grind", "jazz core", "math metal" - jakkolwiek byśmy tego nie nazwali, jedno jest pewne - Nyia to jeden z najbardziej wizjonerskich zespołów w naszym kraju. Inna sprawa, że w Polsce wciąż mało kto to docenia.
- Chyba jeszcze nie nadszedł czas takiej muzyki w naszym kraju - mówi Bartoszowi Donarskiemu gitarzysta i producent Szymon Czech. Może zmieni to "More Than You Expect"?
No ładnie. "More Than You Expect" jest rzeczywiście czymś znacznie więcej niż oczekiwałem, a właściwie czymś więcej niż jestem w stanie na razie zrozumieć. To płyta dla kompletnych odjechańców. Na taki efekt liczyliście?
Posłuchasz parę razy i zrozumiesz, mam nadzieję, że nagraliśmy płytę, która zmusza odbiorcę do słuchania. Wiele płyt powstających w dzisiejszych czasach tworzonych jest z typowo konsumpcyjnym podejściem, my jesteśmy daleko od tego. Utwory na "More Then You Expect" dopracowaliśmy w najdrobniejszych szczegółach, uważny słuchacz znajdzie tam dużo więcej niż tylko chaotyczną nawalankę. Jeżeli ci odjechańcy potrafią słuchać muzyki, to jak najbardziej jest to płyta dla nich, a jeżeli ktoś oczekuje dwóch stóp i blastów to się zawiedzie.
Słuchając tego albumu faktycznie dość adekwatnym staje się termin "jazz grind", a raczej "jazzgotliwy grind". Materiał totalnie wchodzi na psychikę. Myślisz, że fani w Polsce są gotowi na "More Than You Expect"? W końcu to nie Ameryka, gdzie taka muzyka jest stawiana na piedestale.
Shane Embury nazwał naszą muzykę fusion grind i bardzo podoba nam się to określenie. Nie mam pojęcia, czy fani w naszym kraju są gotowi i generalnie nie obchodzi mnie to. Nie musimy sprzedawać mnóstwa płyt, żeby zarobić na życie, dlatego też gramy to, co nas rajcuje i rozwija jako muzyków. My naprawdę jaramy się tym, co gramy i sprawia to nam przyjemność, nie komponujemy muzyki z kalkulatorem w łapie. Mówisz, że nasza muza wchodzi na psychikę, hm? bardzo dobrze.
Gdzie dostrzegasz największe różnice, czy może lepiej udoskonalenia w stosunku do tego, co znalazło się na "Head Held High"? Moim zdaniem "More Than You Expect" jest zdecydowanie bardziej wielowymiarowy, i jak już wspominałem totalnie obłąkany.
Prawie odpowiedziałeś na to pytanie, bardziej wielowymiarowy na pewno. Komponując i nagrywając "Head Held High" chcieliśmy osiągnąć jak najbardziej naturalne brzmienie, nie używaliśmy w studio komputera, płyta nie ma masteringu, miała być jatka jak na próbie albo koncercie.
Dwójkę nagrywaliśmy naprawdę długo; miała różne wersje, jest dużo bardziej skomplikowana, trudniejsza do zagrania. Miała być całkiem inna i tak też jest. Jest inny wokalista, inny basista, pojawia się trochę elektroniki, jest dużo polirytmii, generalnie wszystkiego jest więcej (śmiech).
Jak wspomniałeś, płyta jest też studyjnym debiutem w waszych szeregach Jakuba Leonowicza, nowego wokalisty. Jak oceniasz to, co zrobił na "More Than You Expect"? Wprowadził chyba nieco więcej czystych wokali, jego głos jest bardziej wielobarwny.
Kuba sprawdził się idealnie, zrobił to, o co nam chodziło i nie musieliśmy go zbyt mocno kierować w stronę, która nam odpowiada. Chłopak nie boi się eksperymentów, cały czas się rozwija i o to nam chodzi. Wszyscy cały czas się uczymy, jeżeli ktoś spodziewa się, że będziemy się kopiować to przykro mi, nie będziemy.
Kuba nie będzie drugim Bogdanem, a my nie zrobimy drugiej wersji "Head Held High". Ponadto Kuba jest bardzo młodym gościem i już teraz prezentuje naprawdę wysoki poziom. Aż trudno wyobrazić sobie, co będzie potrafił za np. pięć lat, jeżeli będzie pracował nad sobą.
Pozostając w temacie składu. Zauważyłem, że nie ma już z wami Chiny. Co się stało? Nie tak dawno jeszcze z wami grał.
Chomas wybrał inną drogę, to wszystko co mogę powiedzieć na ten temat.
Poza regularnymi numerami, pojawia się tu też sporo krótszych, elektronicznych, akustycznych, rzecz by można, interludiów. To chyba też pewien pomysł na tę płytę? Zauważyłem też, że lubisz ptaszki...
Jesteśmy z Warmii, wiesz, jeziora, przyroda. Obok "Studio X", w którym zrobiliśmy "More Than You Expect" jest las, ptaszki śpiewają? Chciałem, żeby płyta tworzyła całość, żeby to nie był tylko zbiór oddzielnych utworów. A przy okazji przy robieniu tych dodatkowych utworów miałem sporo zabawy.
Nie wiem czy się ze mną zgodzisz, ale wbrew pozorom "More Than You Expect" jest w wielu miejscach materiałem bardzo motorycznym, wręcz mechanicznym, drylującym umysł w pewnym transowym stylu. Co ty na to?
Zgadzam się, sam odbieram ten materiał podobnie, mimo całej tej matmy, która jest tam zawarta czuć coś hipnotyzującego, przynajmniej ja to tak odbieram. Mechaniczność może być spowodowana też charakterem brzmienia, a motoryka chyba tym, że jak już wspomniałem mamy jarakę robiąc i grając tą muzę, a jak tak jest, to i numery jadą do przodu.
Wasze nowe dokonanie sygnowane jest już logiem nowego wydawcy, brytyjskiej Feto Records. Opowiedz jak znaleźliście się w tej firmie? Wiadomo, że nie to jest najważniejsze, ale chyba fajnie jest być w wytwórni Shane'a Embury'ego.
To, czy fajnie jest być w Feto, to pewnie niebawem się okaże. Z Shanem byliśmy w kontakcie już przed wydaniem jedynki, chciał ją wydać, ale wtedy Feto nie wypaliło mu do końca, miał nasz nowy materiał jeszcze w wersji instrumentalnej, a gdy dostał już finalną wersję, zaproponował nam wydanie.
Z drugiej strony nie obawiacie się, że mając zachodniego wydawcę, tym razem bez oficjalnej dystrybucji w Polsce, będzie mimo wszystko trochę ciężej z dotarciem do "More Than You Expect"?
Pewnie tak będzie, ale dla chcącego nic trudnego, a płyta i tak już pewnie jest w internecie. Mam nadzieję, że Feto znajdzie jakiegoś dystrybutora w Polsce. Płyta jest do dostania na naszych koncertach; parę sztuk ma też w dystrybucji Selfmadegod.
Wydaliście też niedawno split-album dzielony z warszawską Antigamą. Skąd pomysł na to mini-wydawnictwo?
Znamy się od lat, już kiedyś rozmawialiśmy o zrobieniu splita. Teraz z okazji wspólnej trasy był dobry moment na zrobienie tych nagrań. Mieliśmy motywację, żeby zrobić coś nowego. Szukamy właśnie pomysłu na następną płytę i to chyba będzie coś w tą stronę. Zaczynamy drążyć w muzyce improwizowanej. Na splicie nasza część to połączenie improwizacji z matmą.
Kto właściwie odpowiada dziś w Nyii za muzykę?
Wszyscy. Zawsze nasza muzyka powstawała ze wspólnego grania na próbach, każdy z nas wymyśla swoje partie. Teraz próbujemy troszkę innego sposobu komponowania, co zastosowaliśmy na splicie. Wyczerpaliśmy już formułę robienia muzyki riff po riffie. Na próbach coraz więcej improwizujemy, więc teraz jeszcze bardziej będzie to muzyka zespołu.
Sam produkowałeś tę płytę. Czy to nastręcza więcej problemów niż przy pracy z innymi zespołami?
Jest to sytuacja komfortowa. Nie ma ciśnienia, w miarę sobie ufam, więc nie jest źle, a jak zaczynam przesadzać, to chłopaki mnie uświadomią. Głównym problemem jest właśnie znalezienie umiaru; mógłbym tą płytę jeszcze robić rok albo i dłużej i cały czas jeszcze coś chciałoby się poprawić. W pracy z innymi nie mam tego problemu w tak dużym stopniu jak przy robieniu własnej muzyki, chociaż też się pojawia (śmiech).
Olsztyn chyba już na wieki kojarzyć będzie się przede wszystkim z Vaderem. Ale są u was też znacznie bardziej awangardowe grupy, jak choćby wy, Third Degree, Non Opus Dei, który też przecież nie jest typowym black metalem czy np. twój dawny zespół Prophecy, przecierający w latach 90. szlaki dla krajowego industrial / death metalu. Jak zatem oceniasz waszą lokalną scenę?
Jest parę fajnych zespołów, które cały czas działają, robią nowe płyty. Właśnie wspomniane przez ciebie Non Opus Dei wydaje swoją nową, bardzo dobrą płytę, nowe Third Degree też się niedługo pojawi. Według mnie to nasza najlepsza płyta, jest też nowy zespół obracający się w takich połamanych klimatach nazywa się That's All She Wrote i właściwie to chyba wszystko, czyli trudno tu mówić o scenie.
Na początku listopada zakończyliście Mind Eaters Tour po naszym kraju, w towarzystwie Blindead i Antigamy. Super koncerty pod kątem muzycznym, słowem pełen Zachód na scenie. Skąd zatem tak słaba frekwencja na niektórych koncertach? Przecież to jest jakaś kompletna żenada. Ten zestaw był totalny! W Stanach ludzie robiliby pod siebie, żeby coś tak "pięknego" zobaczyć. W Polsce jest jednak gorzej niż choćby w sąsiednich Czechach, gdzie ludzie znacznie bardziej tym wszystkim żyją. Jak myślisz, z czego może to wynikać?
Wychodzi na to, że ludzie nie za bardzo mają ochotę słuchać takiej muzyki. Słaba frekwencja była na wszystkich koncertach. Ponadto trasa była totalnie spaprana organizacyjnie, chyba jeszcze nie nadszedł czas takiej muzyki w naszym kraju.
Jest płyta, była trasa. Co dalej? Może warto byłoby uderzyć na Zachód?
Oczywiście będziemy próbować. Niebawem zabieramy się za przygotowanie dwóch klipów, zaczynamy robić nową muzykę, po prostu dalej robimy swoje.
Dzięki za rozmowę.