Reklama

"Math core to przecież tylko dwa słowa"

Płyta roku? Bezczelne objawienie skrywanego geniuszu? Narodziny nowego wizjonera w rodzinie Relapse, o którego za chwilę będą się bić giganci fonografii? Co by nie powiedzieć, jedno jest pewne - kanadyjski The End sprawił, jak dotychczas największą niespodziankę 2007 roku. Tak samo nieprzewidywalni, a jednak bardziej ułożeni. Wciąż ekstremalni, choć znacznie subtelniejsi. Tyleż samo matematyczni, co wyzwoleni ze wszelkich schematów. O wyjaśnienia i rozwiązanie zagadki drugiego albumu "Elementary" Bartosz Donarski poprosił gitarzystę Andrew Herculesa.

Nie tak dawno powiedziałeś, że jedni będą tę płytę kochać, a inni nienawidzić. Nadal tak twierdzisz? Wydaje się, że ludzie powariowali na jej punkcie zanim jeszcze ujrzała światło dzienne.

Ten album jest z pewnością inny. Nie brzmimy, jak każdy przeciętny zespół, a to wywołuje określone reakcje. Hasło "kochaj lub nienawidź" całkiem mi pasuje, bo tu przecież chodzi o wydobycie silnych emocji. Nie chciałbym myśleć za ludzi czy formułować za nich danych opinii. Ta płyta ma być po prostu wyzwaniem dla każdego słuchacza. Sądzę, że "Elementary" ma ten potencjał.

Reklama

Myślisz, że część waszych dotychczasowych fanów może się teraz od was odwrócić?

Jeśli tak by się stało, to tacy ludzie nigdy nie byli tak naprawdę naszymi fanami. Będę z tobą szczery. Z tego, co słyszę, wielu ludzi po pierwszym przesłuchaniu nienawidzi tej płyty, ale już przy kolejnych podejściach zaczynają ją uwielbiać i dziękować nam za to, jak się rozwinęliśmy. Najczęściej właśnie tak się dzieje. Wynika to z tego, że tworzymy muzykę wypełnioną różną treścią, a utwory naprawdę coś znaczą.

Od chwili wydania poprzedniego albumu mijają trzy lata. To trochę długo. Czy rzeczywiście potrzebowaliście aż tyle czasu?

Wiele rzeczy wydarzyło się przez te trzy lata. Przez ten czas sporo nauczyliśmy się o komponowaniu muzyki, jak i o samych sobie. Album "Within Dividia" mocno ograliśmy na trasach, później musieliśmy mieć trochę czasu na twórcze skupienie się. To wszystko trwało jakiś rok, a przez kolejne miesiące pracowaliśmy nad nagraniami.

Zgodzisz się, że "Elementary" jest w jakimś sensie albumem łatwiejszym w odbiorze?

Myślę, że ten album jest rzeczywiście nieco łatwiejszy do przyswojenia. W tych kompozycjach zawartych jest naprawdę wiele różnych emocji i nastrojów. Tym aspektom poświęciliśmy tym razem znacznie więcej uwagi i czasu. Nie wiem czy to kwestia doświadczenia czy też dojrzałości, ale z czasem dochodzi do ciebie, że muzyka wcale nie musi być niekończącym się uderzaniem w twarz, które ma wywołać natychmiastową odpowiedź. Nieraz delikatne masowanie może wyjść na lepsze niż bezwzględny atak dźwiękiem.

Mimo rozwoju muzyki The End i miejscami bardziej tradycyjnego podejścia, częsta zmienność rytmu jest nadal kluczowa w waszej twórczości.

To w nas pozostało do dziś. To w końcu tych samych pięciu ludzi, grających na tych samych instrumentach. Dlatego podstawy naszego stylu nie uległy zmianie. My tylko staramy się ubierać je w nowe rzeczy, próbując nowych rozwiązań. Nie ma w tym żadnych sztuczek.

"Elementary" ma też w sobie znacznie większą różnorodność. Każda kompozycja ma swój klimat. "Within Dividia" była pod tym względem bardziej jednorodna.

Rzeczywiście, wcześniej wszystkie utwory brzmiały dość podobnie i były zachowane w jednym tonie. Na nowym albumie tę różnicę w charakterze poszczególnych kompozycji słychać o wiele bardziej. Dużo nad tym pracowaliśmy. Wzięło się to też z tego, że tym razem spędziliśmy w studiu ponad dwa miesiące, podczas gdy poprzednią płytę nagraliśmy w dwanaście dni. Kiedy ma się zagwarantowane odpowiednie warunki i znacznie więcej czasu, można poszczególne utwory bardziej wyostrzyć, znaleźć różne nastroje.

Jesteście często określani mianem math core'a. Ten termin przestaje być już aktualny, bo matematyka nie ma w sobie zbyt wielu emocji, a przecież tych na nowym albumie jest masa.

Tak nas ochrzciła prasa i trochę już do tego przywykliśmy. Ale prawda jest taka, że żaden z nas w ten sposób nie myśli o The End. Ta muzyka jest w naszych umysłach, i nie może być tu mowy o żadnej matematyce czy math corze. My staramy się pisać utwory, a nie wpasowywać się w jakiś muzyczny gatunek lub być "najdziwniejszym zespołem na świecie". To ma być po prostu bardzo dobry zespół. I tyle. Math core to przecież tylko dwa słowa.

Jednym z najjaśniejszych punktów "Elementary" są wokale Aarona. Jego czysty śpiew naprawdę wprowadził wiele świeżości. Tego wcześniej nie było.

Aaron niezwykle ciężko pracował nad swoimi wokalami. Na poprzednim albumie nie miał jeszcze okazji wykazać się, tak jak na "Elementary", ale teraz wreszcie miał większy komfort. Jego głos, skala, różne barwy stają się lepsze z dnia na dzień.

To było nawet dość zabawne, bo wcześniej w naszej muzyce nie było aż tylu melodii, utwory były trochę inne, a tu nagle pojawiają się partie, które wymagałyby normalnego śpiewania. Tak naprawdę czuliśmy, że on potrafi śpiewać, ale do końca nie byliśmy tego pewni. Podczas nagrań wszystko się wyjaśniło. Album już jest i on naprawdę potrafi śpiewać. To, co robi jest niesamowite. Czyste wokale z pewnością zostaną z nami na dłużej.

Mówił wam już ktoś, że śpiew Aarona ma coś wspólnego z wokalistą Mars Volta?

Cedrik [Bixler-Zavala] to niesamowity wokalista. Jego skali, dźwięków, które z siebie wydobywa, no i talentu nie da się przecenić. Oczywiście to są dwie różne osoby, ale jeśli rodzą się takie porównania, to należy się tylko cieszyć. Takich porównań nie rzuca się ot tak. Niemniej, uważam, że Aaron śpiewa po swojemu. Tak czy inaczej, to szalony komplement.

Jednym z moich ulubionych utworów na waszym nowym dokonaniu jest "Throwing Stones". Jest trochę bardziej melodyjny i mocno przypomina mi Tool.

Takie zespoły jak Tool są dla mnie inspiracją od wielu lat. Zacząłem ich słuchać, gdy miałem chyba trzynaście lat. "Throwing Stones" jest utworem przypominającym Tool, ale jednocześnie to nasze działo. Jak niemal każda grupa w dzisiejszych czasach, nie gramy muzyki w stu procentach oryginalnej. Od wpływu innych wielkich zespołów, które odcisnęły na tobie piętno nie da się uciec.

Jakkolwiek banalnie był to nie zabrzmiało, dla mnie to po prostu bardzo dobry utwór. "Throwing Stones" ma pewne nowe elementy, które - podejrzewam - mogą przypaść do gustu fanom Tool. A nam to może wyjść tylko na dobre.

Pomijając czyste wokale i omawiany przez nas postęp, The End jest nadal zespołem ekstremalnym. Nikt nie powinien o tym zapominać.

To właśnie The End. My nie podchodzimy do tworzenia muzyki wyłącznie na zasadach dodawania nowych pierwiastków. To wszystko należy traktować jako całość. Również wspomnianą przez ciebie ekstremalność. To zawsze będzie ten sam The End, choć w różnych kształtach. I taki właśnie jest nowy album. To The End Plus.

Ten plus to chyba też ta nawiedzona atmosfera.

Od dawna gramy w taki sposób. Ta muzyka była i jest mroczna i przedstawiana właśnie z takiej perspektywy. Czegokolwiek byśmy się nie chwycili, zawsze w ten sposób nam to wychodzi. To muzyka popieprzona i mroczna. Tę atmosferę będziemy jeszcze wzmacniać.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: The End | muzyka | utwory
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama