Kora: Kocham światło (wywiad)
"Tragedią mojego ostatniego żyjącego brata Tadeusza jest to, że z powodu choroby przestał widzieć. To rozpaczliwa sytuacja. Nie chciałabym dożyć takiego momentu, bo wówczas popełniłabym samobójstwo" - mówi Kora w rozmowie z "Tele Tygodniem".
Przed nami finał ósmej edycji "Tylko muzyka. Must Be The Music", a w nim - Kora jako jurorka. Legenda polskiej muzyki, nominowana do Telekamery 2015, opowiada "Tele Tygodniowi" o magii przyrody, swoich gustach muzycznych i tęsknocie za matką.
Tele Tydzień: Przyznała pani kiedyś, że jest ósemką. Tymczasem na antenie Polsatu końca dobiega ósma edycja "Must Be The Music". Magia i zbieg okoliczności, czy... nic takiego? Jak to z tymi ósemkami w pani życiu było?
Kora: - Sam fakt, że trwa ósma edycja, nie ma specjalnego znaczenia. Była przecież siódma, będzie dziewiąta. A ósemka? Jest liczbą magiczną, dlatego że położona daje symbol nieskończoności. Stąd o ósemce sporo się mówi w numerologii. Ja nie tylko urodziłam się ósmego dnia miesiąca (8 czerwca - przyp. red.), ale też w dzieciństwie byłam chowana w takim domu, gdzie nadawano nam numery (mowa o domu dziecka w Jordanowie przy klasztorze sióstr Prezentek, w którym Kora spędziła pięć lat - przyp.). I proszę sobie wyobrazić, że tam też byłam numerem ósmym. Przypadek? Nie sądzę jednak, by osoby, które mnie wychowały, o tej zbieżności wiedziały.
Podobno ceni pani tych, którzy urodzili się z darem, talentem.
- Ależ ja to powtarzam bez przerwy! Lubię ludzi, którzy przychodzą na świat z pewnymi predyspozycjami. Bo jednak talent i predyspozycje to dwie różne rzeczy. Ktoś, kto urodził się osiłkiem, Herkulesem, będzie wykonywał raczej herkulesowe prace. Tymczasem ja obracam się w sferach artystycznych. Z Herkulesami nieczęsto mam do czynienia. Spotykam ludzi utalentowanych w różnych dziedzinach artystycznych. Widzę także tych bardzo zdolnych, którzy nie odnoszą sukcesów - choć swoimi działaniami pchają trochę do przodu, rozwijają ten cudowny, kosmiczny dywan. I tym się interesuję. A reszta moich zainteresowań? Ogromnie dużo czytam. Przyswajam też mnóstwo wiedzy, korzystając z różnych innych źródeł. Jestem ciekawska.
Ile razy trafiła pani na osoby niezwykłe - takie, których głos dosłownie wbił panią w fotel?
- Coś takiego zdarza mi się niezmiernie rzadko. Bo też żeby ktoś wbił mnie w fotel, musiałby być Mickiem Jaggerem albo Amy Winehouse. Zakochałam się w niej i cierpię, że jej już nie ma. Genialne głosy rozbrzmiewają jednak wszędzie. Lorde to Nowa Zelandia, Asaf Avidan - Izrael, Amy Winehouse - Wielka Brytania. Moje zauroczenia dotyczą zawsze talentu, bez względu na to, gdzie on się geograficznie objawia. Jeśli więc objawi się wśród Pigmejów, także będę się zachwycała. Niestety - drugiej Amy nie spotkałam. Drugiego Asafa - nie spotkałam. Ale czekam. Stąd moje zainteresowanie "Must Be The Music".
- Pamiętajmy zresztą, że nie wszyscy od razu muszą być gwiazdami wielkiego formatu. I że jest tyle różnych miejsc, w których można się pokazać, zaistnieć, porwać za sobą ludzi. Jaki to błąd i jaka szkoda, że tak wielu chce zostać supergwiazdami z jednego bycia w "MBTM". Gdy się prześledzi artystyczną drogę tych, którzy do czegoś doszli, widać całe spektrum możliwości. Lorde "wyszła" z internetu. Zaczynała w szkole, coś w sobie miała. Ludzie to dostrzegli, usłyszeli jej kapitalne teksty. Stała się głosem pokolenia. Ale trzeba mieć w sobie koniecznie coś jeszcze.
- Wróćmy do Amy Winehouse, która była zjawiskiem kosmicznym. Nawet gdyby wyglądała jak Frankenstein, nadal byśmy ją kochali - była tak unikatowa i niezwykła. Prawdziwy talent jest jak bambus, przebija się bez względu na okoliczności. Natomiast trzeba mieć również łut szczęścia.
Wyobraźmy więc sobie młodego człowieka, który marzy o karierze muzycznej. Co dla kogoś takiego będzie istotne?
- Pierwsza, najważniejsza rzecz, to porządna edukacja muzyczna - taka z prawdziwego zdarzenia. W szkole. Nie może jednak polegać na tym, że będzie się śpiewało hymn czy piosenki Mazowsza. Trzeba solidnej nauki. Artystę tworzy się powoli, robi się chór z prawdziwego zdarzenia, wyłania solistę. Tacy ludzie stopniowo zaczynają oswajać się z muzyką, i to nie tylko taką, której sami słuchają, bo podoba się rówieśnikom.
- Spektrum muzyczne musi być szersze, dopiero wówczas edukacja ma sens. Oni się umuzykalniają. I tu rzecz ciekawa: człowiek, który zdobywa edukację muzyczną, jednocześnie zupełnie inaczej uczy się pozostałych przedmiotów. Inaczej je percypuje. Zatem edukacja muzyczna w szkole to pierwsza, najistotniejsza sprawa. Talent sam potem wyrośnie. Są takie programy jak "MBTM", można w nich próbować szczęścia. Bywa wszakże tak, że osoby genialne same się znajdują. Ktoś, kto ma fachowe oko, zawsze dostrzeże geniusza. Bo trzeba być geniuszem i mieć szczęście, żeby stać się wielkim artystą.
A do tego pokorę, czy... butny i zarozumiały styl bycia?
- Wszyscy znamy ten specyficzny sposób oceniania artysty: "Boże, on jest taki sławny, a taki skromny" - prawda? Otóż skromność to cecha królów, artysta zaś jest królem dzisiejszych czasów. Nie mając jej w sobie, będzie chamem. Musimy jednak pamiętać, że nie chodzi tu o źle pojętą skromność. Jeżeli ktoś wychodzi na scenę i mówi: "Och, ja nic nie umiem", trzeba go kopnąć w "d".
- Prawdziwego artysty dotyczy inna zasada - im wyższą zajmuje pozycję, tym bardziej dostęp, który daje do siebie ludziom, będzie dostępem miłym, uprzejmym i kulturalnym. Ważne, żeby nie działo się to codziennie, bez przerwy, bo wtedy lepiej położyć się i umrzeć. Gdy więc ktoś staje się znany, a nie lubi tego, musi iść i się w swojej jamie kryć. Gdy jednak chce innym coś przekazać, warto, by z niej wyszedł.
- Kiedy gram i śpiewam, jestem dla publiczności Chcę, żeby ludzie coś przeżyli. Teksty moich piosenek bywają refleksyjne, jest w nich sporo dowcipów. Nie staram się epatować byle czym. Śpiewam o czysto ludzkich sprawach. Dzielę się. Co by to było, gdybym chowała to dla siebie?
Spotykamy się w jesienny, a przecież zaskakująco słoneczny dzień. Powiedziała pani kiedyś, że to właśnie słońce jest dla pani bogiem.
- Mamy niewiarygodnie piękną, słoneczną jesień. Nie pamiętam drugiej takiej. Pamiętam inne... Każdy z nas patrzy na te sprawy indywidualnie. Mnie jasna, słoneczna aura cieszy, bo zawsze byłam ogromnie wrażliwa na grę świateł, na cienie, wiatr, przyrodę. Mam wielkie szczęście, że mieszkam w pięknym otoczeniu, gdzie widoki są jak muzyka. Potrzebuję światła do życia.
- Proszę pamiętać, że jeśli powiemy "Słońce jest Bogiem" lub "Słońce jest okiem Boga" - nadal mówimy o naszej galaktyce, planecie, którą kocham, uwielbiam i adoruję. Cała reszta pozostaje tajemnicą. Nie mogę wypowiadać się o Bogu. Wolno mi robić to o tyle tylko, że znam takie słowo - boskie jest to, co piękne, obdarzone siłą. I tę właśnie moc ma dla mnie natura, którą widzę wokół - drzewa, lasy. Ona mnie nigdy nie skrzywdziła. Chciała, ale jej się nie udało.
Myśląc o pani, czytając pani wypowiedzi, oglądając pomalowane przez panią Madonny, mam wrażenie, że jest pani osobą szukającą kolorów. Tęskniącą za nimi... Bywają ludzie czarno-biali, tymczasem u pani nawet Madonny mienią się wszystkimi odcieniami tęczy.
- Widzenie świata wyłącznie w odcieniach czerni i bieli jest prymitywne, niegodne człowieka. A przecież są tacy ludzie! Ci z nas, którzy potrafią pochylić się nad czymś innym, czymś więcej - nie czarnym, nie białym - pokazują, że pomiędzy tymi dwiema skrajnościami jest całe spektrum kolorów i że trzeba poznać je wszystkie, bo razem wzięte składają się na tęczę.
- Dlaczego komuś miałoby się to nie podobać? Tęcza to boskie narzędzie, które ukazuje światło, niewidoczne na co dzień. Kto ją stworzył, jeśli nie Bóg? Diabeł? On nam pokazuje ten cud? Powtarzamy, że Bóg jest dobry - według mnie znaczy to, że zsyła nam tęczę, jej wszystkie niesamowite kolory, by dzielić się z nami pięknem.
Pani nie boi się myśleć o diable?
- Nie. Bo przecież jeśli jest dobry Bóg, to jest i jego przeciwwaga, szatan. Nie może istnieć dobro bez zła. To takie Lelum Polelum. Mark Twain w sposób absolutnie genialny opisał w "Tajemniczym przybyszu" człowieka w relacji z szatanem i szatana w relacji z człowiekiem. Pokazał diabła jako byt superinteligentny. Zło dzieje się tylko wtedy, gdy sami tego chcemy. Innymi słowy, diabeł daje nam to, czego pragniemy. Nie on mąci, lecz człowiek. Jeżeli Bóg ofiarowuje nam dobro i dobrem nas do siebie skłania, to oferta szatana także jest niesłychanie kusząca. Dzięki niej on cały czas pokazuje, jak mały jest człowiek.
Każdy z nas ma swoje magiczne miejsce. Dla pani to będzie Polska, Kraków, w którym się pani urodziła, Warszawa, czy bardziej symbolicznie - pokój z książkami?
- O, to bez dwóch zdań: z przedmiotów największym moim przyjacielem jest książka. Jeśli na bezludnej wyspie będę miała książki i słodką wodę, nie zanudzę się i nie umrę. Oczywiście gdyby byli tam jeszcze mój mąż, dwaj synowie i przyjaciele, byłoby doprawdy uroczo. Tyle że wtedy nie byłaby to już bezludna wyspa.
A zwierzęta?
- Widzę na niej Ramonę. Jako że nie jest człowiekiem, to nadal będzie bezludna wyspa. I jeszcze kotkę, która przyjdzie i mrucząc ślicznie, wyczyści sobie w słońcu ząbki.
Oddała pani na licytację dla zwierzaków własnoręcznie pomalowaną figurę Madonny.
- Dałam już dwa razy - za każdym razem zebraną kwotę przekazano tej samej osobie. Bo wiem, że to nieprawdopodobnie oddana zwierzętom kobieta. Ma schronisko dla psów, dla kotów. Ma kozy, które doi po to, żeby nakarmić koty i psy. No i oczywiście hospicjum dla koni. To wszystko zaczęło się właśnie od koni. Taka rzeźba jest już bardzo konkretnym wsparciem.
Pani chyba lubi zwierzęta?
- Wydaje mi się, że lubi je każdy normalny człowiek. Najlepszy to dowód na to, że nie jesteśmy aż tacy nieczuli i bezmyślni. Czasami leżę na leżaku i czytam, jest piękna pogoda, a po książce chodzi czerwony robaczek, wielkości jednej dziesiątej metalowej szpileczki. Widać go, bo jest czerwony, bo się porusza. Co to jest? Prawdziwy cud - takie małe zwierzątko. Jest pan w stanie w jakiejś pracowni chemiczno-biologicznej stworzyć takiego robaczka? Nie! Żeby zaś nie przesadzać z robaczkami, jakżeż można być niedobrym i okrutnym dla zwierząt, skoro są nie tylko tak cudownie piękne, lecz również tak nieprawdopodobnie oddane? Dlatego ja żyję w otoczeniu zwierząt.
Pamiętam panią z czasów, gdy na listach przebojów gościł "Lipstick On The Glass". Jak pani patrzy na tamtą Korę? Jak na tą teraz? Dostrzega pani zmianę?
- O tak. Każdy ją widzi, nie tylko ja. Należę do kategorii ludzi, którzy wyciągają wnioski z tego, co im się w życiu przytrafiło. Ja też spoglądam wstecz. I widzę potężne kamienie milowe. Jednym z nich jest odejście Marka - czas wielkiego smutku. Im więcej czasu mija od jego śmierci, tym bardziej żal mi, że go nie ma.
- Nagrałam płytę "Ping Pong". Jest znakomita, z remiksami to prawdziwy majstersztyk. Osiągnęłam wielki sukces, w tym sukces materialny - dużo łatwiej mi żyć. Tyle że w tej chwili zmagam się z innymi problemami, cóż my tu więc będziemy porównywać to i tamto? Przystopowała tę moją pracę twórczą choroba. Mam jednak całe mnóstwo pomysłów. Noszę w głowie precyzyjny, czasochłonny, finansowo wymagający projekt. Trudno mi się nim zająć na obecnym etapie, ale wrócę do niego - to pewne.
Jest w pani dalej wielka tęsknota za matką Emilią?
- Moja tęsknota za matką jest dziś zupełnie inna, bo matka przemieniła się w boginię. Ja się obecnie modlę wyłącznie do niej. Jest moim wszechświatem, drogowskazem, jest wszystkim. A nie mam jej już od 44 lat, ale - przestałam tęsknić do łez, zapominam. Pozostał wyłącznie jej duch - energia, która jest nieśmiertelna. Teraz odzywa się w szczególnych chwilach, gdy przypominają mi się jej wskazówki, jej uwagi, to, jaka była mądra.
Po niej odziedziczyła pani miłość do książek, prawda?
- Nie mam pojęcia, czy tę miłość się dziedziczy. Mogę natomiast zdradzić, że jest ona równie gorąca w sercu mojego ostatniego żyjącego brata Tadeusza. Pozdrawiam go bardzo serdecznie. Jego tragedią jest to, że z powodu choroby przestał widzieć. To rozpaczliwa sytuacja. Nie chciałabym dożyć takiego momentu, bo wówczas popełniłabym samobójstwo.
A jakie książki zabrałaby Pani na bezludną wyspę?
- Z całą pewnością "Podróże Guliwera" Jonathana Swifta w niecenzurowanej wersji i "Tajemniczego przybysza" Marka Twaina. Byłaby to moja codzienna lektura, w tę i we w tę uczyłabym się obu tych książek na pamięć.
Rozmawiał Maciej Misiorny