Reklama

"Kłóciliśmy się o prywatne sprawy"

Wywiad z Butchem Vigem odbył się z okazji premiery kompilacji największych przebojów Garbage "Absolute Garbage" i właśnie ta bestsellerowa formacja - ponad 10 milionów sprzedanych płyt na całym świecie - była głównym tematem rozmowy. Jednak Butch to nie tylko członek Garbage, ale też producent tak przełomowych dla historii muzyki - i sztuki w ogóle - albumów, jak "Nevermind" Nirvany czy "Siamese Dream" The Smashing Pumpkins. Stąd nie mogło zabraknąć pytań i o te dwa zespoły. Butch Vig - ikona muzyki alternatywnej - okazał się być bardzo sympatycznym facetem, który z tym samym zapałem opowiadał Arturowi Wróblewskiemu o historii Garbage, Jamesie Bondzie, Kurcie Cobainie, Billym Corganie czy imprezie z okazji swoich 50. urodzin.

Cześć Butch. Jak się masz?

Świetnie, właśnie siedzę sobie i piję trzecią filiżankę kawy (śmiech).

To twój któryś z kolei wywiad dzisiaj?

Mam kilka do południa, a później idę do studia pracować. Nie ma to jak trzymać się planu dnia (śmiech).

Masz rację, mam 15 minut na rozmowę z tobą, zaczynajmy zatem. Zaryzykuję tezę, że Garbage początkowo był w pewnym stopniu eksperymentem, a później stał się fabryką wspaniałych singli i niesamowitym zespołem koncertowym...

Masz rację. To miał być eksperyment i początkowo nikt nie myślał o Garbage jako o pełnowymiarowym zespole. Chcieliśmy pobawić się w studiu, połączyć różne style muzyczne, poużywać samplerów, powrzucać do piosenek mocny hiphopowy bit. Piosenek, które były rockowe, popowe..

Reklama

W ogóle nie myśleliśmy o koncertowaniu. Później jednak pojechaliśmy w - z tego co pamiętam - sześciotygodniową trasę koncertową. Szło nam całkiem nieźle, ale reakcje fanów... One były niesamowite! Stąd zdecydowaliśmy się na kolejne występy i dalej było już jak z przysłowiową śnieżną kulą... Zanim się zorientowaliśmy, Garbage zawładnął naszym życiem (śmiech).

Powiem ci, że teraz kiedy patrzę na to z perspektywy czasu... To naprawdę coś niewiarygodnego! Wydaliśmy cztery płyty, kilkanaście singli w różnych stylach, zagraliśmy cztery światowe trasy koncertowe... Tak naprawdę dotarło to do nas, kiedy kompilowaliśmy składankę "Absolute Garbage". To jest jak sen. Zastanawialiśmy się: "Czy to się naprawdę zdarzyło?" (śmiech).

Rzeczywiście, jak na "eksperyment" poszło wam lepiej niż dobrze (śmiech). Czy "Absolute Garbage" jest waszym nowym początkiem czy finalnym podsumowaniem kariery? Planujecie nagrać jeszcze jakiś album?

W najbliższej przyszłości nie mamy takich planów. Każdy z nas jest zajęty własnymi projektami. Shirley pracuje nad albumem solowym, ja produkuję inne zespoły. Ale chcemy wejść do studia w 2008 roku, zarejestrować płytę i ruszyć w trasę koncertową.

A "Absolute Garbage" to dla mnie koniec pierwszego rozdziału. Nie mam pojęcia jaki będzie następny, ale na pewno będzie inny. Na pewno nie będzie tak, że przez rok będziemy nagrywać, a przez następne dwa grać koncerty. Taki cykl już się nie wydarzy w Garbage. A co do nowych utworów to w tym momencie nie mam pojęcia jakie będą...

Naprawdę? Nie masz nawet wstępnej koncepcji jak ma brzmieć nowy Garbage, poza tym, że będzie inny od poprzednich?

Wiesz, to wszystko zależy często od piosenek jaki zaplanujemy nagrać. Te pierwsze często determinują brzmienie całej płyty.

W styczniu tego roku zagraliśmy koncert dla naszego przyjaciela, który potrzebował funduszy na leczenie. Garbage był jednym z zespołów, które wtedy zagrały. I wystąpiliśmy z akustycznym setem wsparci przez sekcję smyczkową. Musze powiedzieć, że to było coś rewelacyjnego. Garbage w takim kameralnym, cichym wydaniu. Na przykład uproszczona i wyciszona wersja "Queer" została świetnie przyjęta. Pomyśleliśmy, że może powinniśmy nagrać właśnie taki prosty, odarty z ozdobników album. I zagrać takie kameralne koncerty na trasie. Koniec z wielkimi rockowymi przedstawieniami.

Garbage akustycznie? Kurczę, ciężko mi to sobie wyobrazić.

(śmiech) Ja też nie potrafię. Ale widzisz - na koncertach to zadziałało. Wszystko będzie zależeć od piosenek, które nagramy. Jeżeli one będą nadawały się do tego, by zrealizować je w prosty i kameralny sposób... Zobaczymy w przyszłym roku.

Przejdźmy z powrotem do "Absolute Garbage". Zadam obrzydliwie typowe pytanie, ale odpowiedź na nie bardzo mnie interesuje osobiście. Jaki jest twój ulubiony numer Garbage?

Hmm... Generalnie lubię te nasze kawałki, które są mroczne i mają wolne tempo. Jak na przykład "Queer" z naszego debiutu, "You Look So Fine" z "Version 2.0" czy "Bleed Like Me" z ostatniej płyty.

Najbardziej lubię piosenki, w których Shirley śpiewa niżej, bardziej bezpośrednio, jakby w twoją twarz. Z tego właśnie powodu chcę, by nasz nowy album był bardziej surowy. Jest też jedna piosenka, która nie znalazła się na "Absolute Garbage", jedna z moich ulubionych - "The Trick Is To Keep Breathing". To cudowny utwór. Lubię też "Milk", on jest akurat na składance...

Szczerze zdziwiłem się, że nie daliście "The Trick Is To Keep Breathing" czy na przykład "Breaking Up the Girl"...

Na początku zdecydowaliśmy się, że płyta zawierać będzie 18 utworów. Poza tym w styczniu napisaliśmy jeszcze te nowe piosenki... Powiem ci, że mieliśmy poważną dyskusję na temat tracklisty. Ktoś chciał "The Trick Is To Keep Breathing", ktoś inny właśnie "Breaking Up the Girl", ktoś inny "Sex Is Not The Enemy"... To są przecież świetne piosenki. Ale stwierdziliśmy, że osiemnastka z "Absolute Garbage" najlepiej odzwierciedla jakim jesteśmy zespołem.

Przyznam, że jestem fanem Jamesa Bonda, a "The World Is Not Enough" to według mnie ostatnia jak do tej pory wielka kompozycja z tej serii...

Cóż, muszę się z tobą zgodzić. Tylko nie myśl sobie, że jestem próżny (śmiech). Nie podoba mi się piosenka Madonny ["Day Another Day" - przyp. aw]...

Jest beznadziejna...

(śmiech) Bardzo podoba mi się natomiast nowy Bond ["Casino Royal" - przyp. aw], ale kompletnie nie siadł mi numer Chrisa Cornella ["You Know My Name" - przyp. aw]. Ta piosenka nie brzmi w ogóle jak kompozycja z Jamesa Bonda.

Kiedy my nagrywaliśmy "The World Is Not Enough" mieliśmy mały problem... Naszym planem było nagranie czegoś, co brzmi jak Garbage, ale zarazem jak klasyczny utwór do Jamesa Bonda. Wiesz, taka "gangsterska gitarka" (Butch nuci do telefonu), sekcja smyczkowa i głos Shirley... Jestem naprawdę zadowolony z naszego numeru, dlatego też trafił na "Absolute Garbage".

Dla mnie Garbage to taki trochę "dream team". Każdy z was to wyrazisty charakter, abstrahując już od oczywistych faktów bycia świetnymi instrumentalistami, producentami i kompozytorami... Czy istnieje w waszym zespole rywalizacja?

Istnieje (śmiech). Wiesz, nikt z nas nie przynosi do studia gotowych utworów, tylko ich zarysy, pomysły na piosenki. Później dopiero cała czwórka zaczyna pracować nad kompozycją. Łączymy słowa z melodią, i tak dalej... A każde z nas ma oczywiście własną wizję piosenki. Wtedy właśnie dochodzi do rywalizacji...

Choć może rywalizacja to za mocne słowo. Ale spieramy się jak ma wyglądać efekt naszej pracy. Steve [Marker - przyp. aw] proponuje jakieś rozwiązania gitarowe, które nie podobają się Duke'owi [Eriksonowi - przyp. aw]. Później Duke z Shirley chcą przemóc jakąś koncepcję, na którą ja się nie zgadzam. A moje pomysły nie trafiają w gust Steve'a (śmiech). Tak to mniej więcej wygląda.

Proces nagrywania nowej płyty Garbage opiera się na sprzeczkach i debatach pomiędzy naszą czwórką. Właśnie dlatego nagrywanie "Bleed Like Me" było dosyć trudne. Najgorzej to wyglądało podczas tej właśnie sesji. Wtedy spieraliśmy się już nie na tematy muzyczne, ale kłóciliśmy się o nasz prywatne sprawy... Na szczęście udało nam się pokonać i tą przeszkodę. Teraz wygląda to naprawdę nieźle...

Miło to słyszeć. A powiedz mi zatem z kim się najtrudniej pracowało? Z Kurtem Cobainem, Billym Corganem czy Shirley Manson?

(chwila ciszy) Każde z nich ma, miało, wyrazisty charakter. Ale zarazem każde z nich to kompletnie inna osoba. Kurt był bardzo enigmatyczny, często miewał zmiany nastrojów... Billy to znowuż pasjonat, ma ciągła obsesję i jazdę. W pewnym sensie jest megalomaniakiem. Jeżeli ubzdura sobie coś, to za wszelką cenę chce to osiągnąć. Nie zatrzyma się, zanim nie dotrze do celu...

Natomiast Shirley podchodzi do wszystkiego bardzo gwałtownie i emocjonalnie. Pewnie dlatego, że jest kobietą. Inaczej zapatruje się na świat niż mężczyźni, niż robił to Kurt i robi Billy. Stąd w studiu zawsze powstawały jakieś tarcia.

Podsumowując: każde z nich to nieprawdopodobna osobowość, ale bardzo odmienna od innych. Powiem ci jeszcze, że Shirley najgłośniej z nich krzyczała (śmiech).

(śmiech) Odejdźmy trochę od tematu Garbage. Powiedz mi czym zajmowałeś się jako producent przez ostatnie kilka miesięcy?

Zajmowałem się produkcją przez cały 2007 rok. Zrobiłem płytę grupie Against Me!, którą uważam za rewelacyjną. To taki społecznie zaangażowany punk, przypominający mi The Clash...

Widziałem ich podczas tegorocznego festiwalu w Roskilde i musze przyznać, że potrafią głośno zagrać...

Właśnie. Musisz zdobyć ich płytę, uważam ją za naprawdę wyjątkową. Poza tym skończyłem miks nowej płyty Jimmy Eat World, która ukaże się chyba we wrześniu. A teraz pracuje z brytyjskim zespołem The Subways.

Jak widzisz, jestem dosyć zajętą osobą (śmiech). Zresztą nie tylko ja. Duke produkuje teraz folkowe płyt dla niezależnych wytwórni, Shirley pracuje nad płytą solową, a Steve przeprowadził się do Aspen, gdzie zaangażował się w organizację festiwalu jazzowego. A poza tym dużo jeździ na nartach.

Aaa, to dlatego zamieszkał w Aspen (śmiech)...

Tak (śmiech). Tak naprawdę wszyscy zajęliśmy się swoim życiem prywatnym.

Powiedz mi, jako ikona muzyki alternatywnej, jaką radę dałbyś młodym zespołom, które zaczynają dopiero karierę?

Nie wiem, czy mam takową. Ale chyba najważniejsze jest to, by uczynić swoje piosenki oryginalnymi. Otrzymuję wiele demo i wszystkie one brzmią tak samo. Zazwyczaj młode zespoły kopiują kogoś innego, ale oczywiście nie brzmią tak dobrze jak oryginał. Wiesz, grają na przykład jak Red Hot Chili Peppers, ale nie są nawet w połowie tak dobrzy jak Red Hot Chili Peppers.

Najbardziej interesujące dema to są te, które brzmią świeżo. Człowieku, o to chodzi w rock'n'rollu! To nie jest żadna tam nauka. Nie wymyślisz już prochu, ale postaraj się brzmieć oryginalnie. Trzeba sobie stworzyć własny kręgosłup. Poza tym trzeba pisać piosenki, które z czymś się łączą. I nie chodzi mi o to, że opowiadają o problemach ich twórcy. To znaczy mogą o tym być, ale najlepsze piosenki to numery, z którymi ktoś trzeci może się utożsamiać. Ktoś usłyszy taki numer i powie: "Kocham tą piosenkę". To trochę trudne, choć wydaje się być czymś banalnym...

Na koniec chciałbym ci życzyć wszystkiego najlepszego, gdyż za kilka dni skończysz 50 lat...

Tak... Wiem... Kurczę blade, nie mogę w to uwierzyć! Ale nie zamierzam z tej okazji robić jakiejś mega imprezy. Pojadę do mojej rodziny i urządzę kameralne przyjęcie. Żadnych tam szalonych imprez. Pewnie skończy się na tym, że po prostu wypiję butelkę dobrego wina.

Dziękuję za wywiad, to był dla mnie zaszczyt rozmawiać z tobą... Mam nadzieję, że następnym razem spotkamy się w Polsce.

Na pewno przyjedziemy do Europy w przyszłym roku, bo mamy tam wielu wiernych fanów.

Dzięki raz jeszcze.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: prywatnie | The Smashing Pumpkins | ikona | studia | piosenka | prywatne | piosenki | śmiech
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy