KIWI: O czym jesteśmy gotowi rozmawiać? [WYWIAD]

KIWI wydała EP-kę "PARANOJE" /materiały prasowe /materiały prasowe

Kolejny minialbum KIWI jest już dostępny. Artystka rodem z Krakowa na "PARANOJACH" pochyla się nad tematami, które niektórzy chcieliby przemilczeć. - Ważniejsze dla mnie jest to, żeby te piosenki robiły coś, niż żeby nie robiły nic - mówi w rozmowie z Interią.

Pod pseudonimem KIWI kryje się Wiktoria Nazarian - krakowska wokalistka, kompozytorka i autorka tekstów. Uwielbia połączenie delikatnego wokalu z elektronicznym brzmieniem. Tworzy piosenki, które łapią za serce i hipnotyzują słuchacza. 

Swoją solową karierę rozpoczęła od akcji FONOBO Pitcher, w ramach której wydała swój debiutancki singiel. Kontynuując współpracę z FONOBO Label wypuściła EPkę "Nocą". Jej wrażliwość oraz świeże podejście do muzyki zostały docenione przez słuchaczy oraz Spotify. KIWI była jedną z twarzy pierwszej lokalnej odsłony projektu RADAR, którego celem jest wspieranie młodych artystów z Polski. 

Reklama

Jej debiutancki album zatytułowany "Pętla" ukazał się 28 stycznia 2022 r. Przy okazji premiery płyty, artystka zagrała trasę koncertową w największych polskich miastach, którą wyprzedała w zaledwie kilka dni. Z premierowym materiałem wystąpiła również na scenach polskich festiwali - FEST Festival, Mastercard OFF Camera, Great September

Jesienią ubiegłego roku wyruszyła w kolejną trasę koncertową i wypuściła wyjątkową live sesję, w ramach której zaprezentowała swoje najpopularniejsze numery w zupełnie nowej odsłonie.  

W kwietniu tego roku wyszła jej EP-ka "PARANOJE", o której opowiedziała w rozmowie z Interią.

KIWI: Kluczem jest radzić sobie z paranojami

Mateusz Kamiński, Interia: Nie jesteś debiutantką, bo masz na koncie już m.in. album "Pętla". Mimo to pewnie wielu zastanawia się - kim jest KIWI?

KIWI: - To bardzo szerokie pytanie, ale postaram się jakoś to streścić. Tak w pigułce - jestem z Krakowa i tu stawiałam swoje pierwsze muzyczne kroki. Później, jeśli chodzi o autorską muzykę, miałam krótki epizod w składzie Out of the Box, natomiast tak się złożyło, że rozeszły nam się drogi i zespół się rozpadł. Po dłuższej przerwie od muzyki zdecydowałam, że spróbuję swoich sił i zacznę te moje piosenki, które nagromadziły się na dysku, powoli pokazywać. Trafiłam na producentów, braci Sarapata, i tak się zaczęła moja bardziej profesjonalna droga. Dzięki nim udało mi się nawiązać współpracę z wytwórnią FONOBO Label, z którą współpracuję od początku moich wydawnictw i tworzyć kolejne projekty.

Z twoich nagrań bije dużo tajemnicy i mroku. Skąd ich tyle w tobie?

- Nie wiem, gdzieś ze środka (śmiech) to po prostu wychodzi. Wydaje mi się, że na co dzień jestem taka dosyć promienna, wesoła i raczej kontrastująca z tymi piosenkami, ale za to w momentach, kiedy się zaszywam i gdzieś zaczynam sobie sama tworzyć, to może właśnie tam jest ta przestrzeń na to, żeby wejść w te niekoniecznie komfortowe strefy. Zresztą lubię to też w muzyce u innych - bliżej mi do tych nostalgicznych piosenek z taką jakąś nutą smutku, niż do takich żwawych nutek, więc jakoś tak samoistnie to wychodzi.

W piosence "Peter Pan" ujęła mnie bijąca z niej szczerość. Czyli to nie jest fasada?

- Jasne, to też nie jest tak, że w mojej głowie panuje wieczna sielanka, wręcz przeciwnie - prywatnie przechodzę różne okresy. Bardziej chodziło mi o to, że jestem odbierana jako osoba lekka, promienna i radosna. A gdzieś w środku są te rzeczy, które może po prostu nie wychodzą na wierzch przy takich pierwszych spotkaniach. Muzyka przez to, że czuję się w niej dosyć komfortowo, daje mi przestrzeń na to, żeby zaglądnąć w ciemne i wrażliwe miejsca. I właśnie dlatego tak bardzo osobiście podchodzę do tych piosenek i napisałam je w większości z własnej perspektywy. O swoich doświadczeniach i emocjach.

Jak zareagowali twoi znajomi, którzy usłyszeli twoją pierwszą piosenkę i pewnie spodziewali się usłyszeć ciebie taką, jak na co dzień?

-    Myślę, że przez to, że ja od dziecka jestem związana z muzyką, byłam też we wspomnianym już wcześniej składzie, to mogli się spodziewać, że pokażę również swoje autorskie rzeczy. Miałam też taki okres, gdzie nagrywałam covery i publikowałam je na Youtube, robiłam do nich własne filmiki a’la klipy, więc ta muzyka ciągle się przeplatała. Moment tego mojego pierwszego, solowego wydawnictwa oczywiście się odznaczył, bo było to we współpracy z wytwórnią, więc już tak na poważnie. Ale to nie był aż taki szok przez to, że wiedzieli od zawsze, że blisko mi do muzyki.

Samo określenie "Paranoje" wydaje się być intrygujące, ale też trochę odpychające.

-  Zależy... Na pewno jest mocne, ale czy odpychające? Może przez to, że jest takie prawdziwe, to może być odpychające, ale ja nie lubię owijać w bawełnę, zwłaszcza jeśli chodzi o moją muzykę. I wydaje mi się, że przez to nie mogłaby być bardziej szczera, niż jest. Nawet jeśli dla słuchacza, czy dla kogoś, kto się styka z tym tytułem, to jest za mocne, czy odpychające odczucie, to dla mnie to i tak jest komplement. Ważniejsze dla mnie jest to, żeby te piosenki robiły coś, niż żeby nie robiły nic.

Chodzi mi o to, że często niektórych ludzi określa się na wyrost paranoikami, mówi się "Masz jakąś paranoję", jakby coś było nie tak. 

- To też pokazuje, jak jesteśmy otwarci na tego typu tematy. Paranoje kojarzą mi się stricte z jakimś stanem w naszej głowie i tym, w jaki sposób odbieramy rzeczywistość, w jaki sposób my nadajemy tej rzeczywistości znaczenie, czyli idąc dalej również ze zdrowiem psychicznym. I tutaj właśnie powstaje pytanie - o czym jesteśmy gotowi rozmawiać? Albo w ogóle nawet o czym jesteśmy gotowi pomyśleć, a o czym nie? Ja jestem gotowa na takie przemyślenia i rozmowy, więc nie boję się wychodzić z takimi tematami na zewnątrz.

Czy muzyka pomaga ci nie popadać w "paranoje"?

- To jest zabawne, bo muzyka trochę mi pomaga, a trochę mi przeszkadza, bo niektóre paranoje wiążą się z nią bezpośrednio (śmiech). Na pewno - pisanie piosenek pomaga mi być trochę bardziej uważną i świadomą. Czasem napiszę piosenkę i nie zdaję sobie wcześniej sprawy, że coś czułam, aż do chwili, gdy wyleje się to na papier. Także to taki plus dla świadomości, że mogę sobie z tym jakoś lepiej radzić. Ale z drugiej strony ten zawód, ta pasja, wiąże się z tyloma trudnymi sprawami, rzeczami do ogarnięcia, że te paranoje często mogą się pojawić przy okazji ich tworzenia. Kluczem jest to, żeby w jakiś sposób sobie z nimi radzić.

Jak powstaje twoja piosenka?

- Niezmiennie zaczyna się od tego, że siadam sobie w moim pokoju, w którym jest mini studio - taka moja samotnia. Zauważyłam, że jest mi najłatwiej te pierwsze rzeczy tworzyć, gdy jestem sama. No i różnie - czasem zaczynam sobie grać na syntach, improwizować, czasem mam już coś w głowie, jakąś melodię, którą chcę wyrzucić z siebie. Ogólnie pracuję kompleksowo nad piosenkami, staram się już na pierwszych etapach tworzyć takie brzmienia, jakie czuję docelowo dla danej piosenki i pracować od razu nad produkcją numeru. Zazwyczaj zaczyna się od muzyki, potem przychodzi jakaś linia melodyczna. Później tekst. Nie udało mi się jeszcze nigdy napisać najpierw tekstu, a potem do niego muzy. Może to się kiedyś wydarzy, ale na razie mam właśnie taki system, że zaczynam od muzyki.

Wiele wokalistek polega na gotowych piosenkach. Ty wkładasz w to sporo własnej pracy, czy czujesz się przy tym taką "self-made woman"?

- Mam w sobie coś z tej Zosi Samosi. Ostatnio się z tego śmieję, bo coraz więcej ludzi tak mnie nazywa, ale finalnie jest to dla komplementem. W sumie mogę powiedzieć, że tak się czuję, zwłaszcza przy tej EP, gdzie udało mi się zrobić krok w produkcję własnych piosenek - bardzo dla mnie stresujący i wymagający przełamania barier. Dodatkowo we współpracy z cudownymi artystami stworzyć także wizualną część mojego projektu. Ogólnie mam bardzo konkretny obraz tego, jak chcę prowadzić dany projekt, a to wymaga dużego zaangażowania z mojej strony w każdy najmniejszy detal. Za to też szanuję innych artystów, lubię, gdy widać z każdej strony, że to jest ich twór, ich dzieło. Oczywiście nie krytykuję tego drugiego podejścia, bo rozumiem, że niektórzy chcą się zająć tylko performance'em i tym, że będą np. tylko śpiewać, ale ja zdecydowanie odbijam w tę drugą stronę.

Jak już mowa o okładce "PARANOI", to rzeczywiście jest jak z lękiem - do końca nie widać twarzy, ale to wystarczy, żeby była przerażająca. Jakby mogły one być wszystkim, ale też niczym.

- Bardzo fajnie to porównałeś. Tak naprawdę to one mogą być niczym, bo mogą być rozdmuchane w naszej głowie, a mogą być czymś konkretnym, bo wyniknęły z jakichś konkretnych sytuacji i nazbieranych lęków. Chciałam jak najbardziej obrazkowo oddać to, co czuję w tych piosenkach i wydaje mi się, że się udało. Przede wszystkim dzięki Paulinie Szyłejko, która przygotowała pierwszy wizual do singla "Paranoje" rozpoczynający ten klimat dziwnych, mrocznych i pokiereszowanych twarzy. Sesja zdjęciowa i projekt okładki to też jej dzieło.

Brzmieniowo jesteśmy w dość sennym klimacie elektro. Czym się inspirowałaś?

- Moje inspiracje są bardziej podświadome, bo nigdy nie miałam takiej sytuacji, żeby usłyszeć coś albo zobaczyć i bezpośrednio powiedzieć: "Dobra, to ja bym chciała w tym stylu". Raczej zbieram to, co widzę, co czuję. I potem to ze mnie jakoś wypływa, kiedy siadam zrobić piosenkę, albo wymyślić koncept. To pewnie miks tych wszystkich rzeczy, które do mnie docierają, więc ciężko powiedzieć bezpośrednio o jakiejś jednej, konkretnej rzeczy.

Zależy ci bardzo na tym, żeby KIWI była spowita tajemnicą? Wiele artystek epatuje swoim ciałem w klipach czy na okładkach. Czy sądzisz, że z czasem będziesz więcej - czy to na okładkach, czy więcej z prywatnego życia pokazywać w sieci?

- Wydaje mi się, że to jest bardzo naturalne. To nie jest też tak, że ja całkowicie chowam się ze swoim wizerunkiem, bo są też tacy artyści, którzy zakładają maski i całkiem odcinają się od swojego prywatnego życia. U mnie to wychodzi naturalnie, po prostu lubię taki styl i wg mnie pasuje on do mojej muzyki. Z drugiej strony nie mam zupełnie potrzeby, żeby swoją twarzą czy ciałem flagować to, co robię. Nie uważam też, że jest to potrzebne tym piosenkom. O tej tajemnicy słyszę często, że ludzie odbierają mnie w taki bardzo enigmatyczny sposób i w sumie nie wiem z czego to wynika, ale podoba mi się to. Zawsze zostawiam jakiś znak zapytania na końcu.

Na ile - twoim zdaniem - paranoje są w nas od zawsze, a na ile wtłaczają nam je inni ludzie i nasze "życie w społeczeństwie"?

- To jest bardzo ciekawe pytanie. Wydaje mi się, że przynajmniej w tym kontekście, o który chciałam zahaczyć w piosence to są to bardziej paranoje związane z relacjami i z tym, jaki wpływ na nasze samopoczucie, myśli i uczucia mają inni ludzie. Ciężko jednoznacznie odpowiedzieć, bo tak naprawdę odłączając się od całego świata i będąc samymi z sobą też jesteśmy w stanie popaść w bardzo paranoiczne stany. Chyba zostawię ten temat otwarty, bo to jest jakaś dyskusja filozoficzna (śmiech).

Ostatnia piosenka, "Patrz", to wpuszczenie trochę nadziei w te paranoje, że przychodzi ich koniec.

- To jest ciekawa interpretacja, bo dla mnie "Patrz" jest o końcu. To może być koniec - ten jaśniejszy, o którym ty mówisz. I to może być też koniec, który zakończy paranoje, tylko tak bardziej konkretnie.

Na pewno jest to oddech po "Paranojach" w sensie metaforycznym, w warstwie tekstowej, ale i muzycznym - po mocnym dropie na koniec "Paranoi" ta piosenka wlatuje jak powietrze do dusznego pomieszczenia. Chciałabym, żeby koiła i słuchacza, i mnie po tych "Paranojach".

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy