"Jesteśmy z Holandii!"
Od 20 lat na straży death metalu. Chyba żadne zawirowania w składzie, przeciwności losu czy - jak ostatnio - zmiana długoletniego wydawcy, nie są w stanie powstrzymać Aada Kloosterwaarda i jego Sinister przed pisaniem kolejnych rozdziałów w historii holenderskiego metalu. Dobrze wiedzieć, że pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają. Z liderem Sinister rozmawiał Bartosz Donarski.
"The Silent Howling" właśnie się ukazał. Pewne rzeczy uległy zmianie. Nie wydaje ci się, że właśnie teraz otwiera się nowy rozdział w karierze Sinister?
Może i racja. Znów mamy nowego perkusistę i udało nam się uzyskać nieco inne brzmienie. W sumie tak, można powiedzieć, że to nowy rozdział w historii Sinister, ale czy w ten sposób do tego podchodzimy? Nie sądzę. My po prostu wciąż pracujemy nad muzyką i staramy się, by za każdym razem była lepsza.
Jeśli już o zmianach mowa, z jakich powodów opuściliście Nuclear Blast, firmę z którą związani byliście przez tak wiele lat? Jakoś nie widzę, abyście mieszali ich z błotem, podejrzewam więc, że decyzję podjęliście za obopólną zgodą.
W ich rozumieniu, jeśli sprzedajesz za mało płyt, musisz odejść. Odpowiedź już chyba znasz. Czasami jest to niesprawiedliwe, ale tak właśnie działa przemysł muzyczny i nic nie da się na to poradzić. Większe wytwórnie szukają komercyjnych zespołów, które dobrze się sprzedają, albo próbują zrobić z bardzo młodej grupy wielki band, podczas gdy tak naprawdę jest to wielka kupa... Kasa i promocja jest sednem sprawy.
Nowy album to bez wątpienia nasz ukochany Sinister w bardzo dobrej formie. Sprawnie jak zawsze, brutalnie jak diabli, technicznie do granic maestrii. Czegóż więcej żądać? Fajnie, że nadal trzymacie się dobrze sprawdzonej, deathmetalowej formuły. I chyba właśnie na tym to wszystko polega; na drążeniu tego co wypracowane, a nie na wprowadzaniu radykalnych zmian.
Dzięki za miłe słowa o naszym nowym kawałku metalu. Uważam, że na tej płycie można też usłyszeć, że próbowaliśmy wyjść z nieco innym, świeższym brzmieniem. Myślę, że to nam się udało. Czuć w tym jednak Sinister jaki wszyscy znają. Mimo wszystko spróbowanie czegoś nowego po dwudziestu latach ekstremalnego łojenia było bardzo miłym doznaniem.
Można zauważyć, że znacznie poprawiliście się jeśli chodzi o zróżnicowanie muzyki. I tak trzymać! Dzieje się tu co najmniej kilka różnych rzeczy. Jest szybkość, brutalność, ale i technika, miażdżące zwolnienia...
Tak, bez dwu zdań. Nie mieliśmy ochoty nagrywać drugiej części "Afterburner". Byłoby to pójściem na łatwiznę. W przypadku "The Silent Howling" pomysł na stworzenie czegoś nowego chodził nam po głowie od dłuższego czasu. Na "Afterburner" było to jednak trochę za wcześnie. Na tamtej płycie wciąż jeszcze nieco obawialiśmy się zrobić ten krok. Teraz ta chwila w końcu nadeszła. To odpowiedni ku temu czas.
Warto też wspomnieć o pojawiających się gdzieniegdzie melodiach. Uważam, że ten zabieg nadał muzyce Sinister szerszego wyrazu (prym wiedzie w tej materii numer tytułowy!). Z drugiej strony ta odrobina melodyjności obecna jest w waszej muzyce nie od dziś. Zgadza się?
Jasne, masz absolutną rację! To element nowego brzmienia Sinister. Zaznaczam jednak, że wcale nie znaczy to, że nagle przestały się nam podobać nasze stare płyty. One zabijają do dziś, ale nadszedł czas, by spróbować czegoś nowego.
Wspomniany utwór tytułowy trwa ponad dziesięć minut! Czy w ten sposób chcieliście powiedzieć: Dream Theater - strzeżcie się!
(Śmiech) Przestań, stary. Alex przygotował masę zabójczych pomysłów na tę kompozycję i stwierdził, że dobrze byłoby, gdyby wszystkie te elementy stanowiły jedną całość tworząc absolutne arcydzieło. I wiesz co? Miał rację (śmiech). Już na "Afterburner" pojawił się bardzo długi numer w postaci "Flesh Of The Servant". W przyszłości będzie tego jeszcze więcej.
Muszę przyznać, że wasza muzyka przypomina mi nieco naszego Vadera. Prawdę mówiąc, jak dla mnie, to się zaczęło już na "Aggressive Measures". Nie zrozum mnie źle, nie mam na myśli żadnego kopiowania, macie własny styl. W sumie sam już nie wiem... Nie uważasz, że macie coś wspólnego z Vaderem?
Chyba tylko to, że podobnie jak oni istniejemy ponad dwadzieścia lat. Druga sprawa, że tak Vader, jak i Sinister od samego początku stworzą własne brzmienie. Choć porównując samą muzykę, naprawdę nie dostrzegam zbyt wielu wspólnych cech. Na serio tak sądzisz?
Na serio. W niektórych kawałkach to wręcz ewidentne, choć może nie aż tak bardzo na nowej płycie. Mniejsza z tym. Zostając poniekąd w temacie, Holandia i Polska dysponują bardzo oddanym, deathmetalowym zapleczem fanów. Czy u was death metal wciąż trzyma się mocno? Moim zdaniem macie kilka nowych, całkiem dobrych zespołów, wrócił też Asphyx i Gorefest, jest Hail Of Bullets... Wszystko wygląda doskonale. Ale czy na pewno?
Holandia z pewnością ma kilka naprawdę dobrych grup, ale one nie trzymają się razem. Zbyt wiele zespołów traktuje to wszystko na zasadzie współzawodnictwa. Zamiast się wspierać, zawsze znajdą coś, żeby ponarzekać na twoją kapelę. Jest tu jednak parę naprawdę przyjemnych formacji w stylu Fondlecorpse, Supreme Pain czy Murder Manifest.
To jest niezłe. W czasach kiedy byłem jeszcze dzieciakiem, na początku myślałem, że jesteście ze Stanów! Brzmieliście i brzmicie tłusto i masywne, właśnie jak Amerykanie. A może jest w tym trochę prawdy? W końcu nigdy nie brzmieliście jak, powiedzmy, kapele z "Sunlight", nie mieliście też thrashowych naleciałości. Zawsze brzmieliście potężnie i może właśnie stąd te moje pierwotne przypuszczenia?
(Śmiech) Rzeczywiście niezła historia! Nie, na serio jesteśmy z Holandii (śmiech). Ale masz rację, nigdy nie brzmieliśmy po szwedzku, choć uważam też, że nie brzmimy w stylu amerykańskiego death metalu.
Kiedy wraz z Ronem zakładałem ten zespół, ustaliliśmy sobie, że nie chcemy brzmieć jak inni i że nigdy tak się nie stanie. Myślę, że obowiązuje to do dziś. Jesteśmy dumni z tego, że udało się nam stworzyć coś wyjątkowego. Obecnie jest to jeszcze bardziej widoczne, bo wszystkie zespoły wydają się brzmieć tak samo. Chyba tylko stare formacje robią dziś coś swojego.
Ale nie zrozum mnie źle, nadal spotyka się sporo nowych, rewelacyjnych grup, że wspomnę choćby o Whitechapel, The Breathing Process, Supreme Pain, Coldworker czy Crucifix...
Produkcja "The Silent Howling" zachowuje wszystkie walory brzmienia Sinister. W niemieckim studiu "Soundlodge" byliście chyba po raz pierwszy...
Tak, wybraliśmy się tam po raz pierwszy i muszę przyznać, że jesteśmy bardzo zadowoleni. Wynik sesji okazał się bardzo udany. Jorg Uken to wspaniały człowiek, świetnie się z nim pracuje. Doskonale wie, jak powinien brzmieć metal, a to rzecz niezwykle ważna. To również dzięki niemu brzmienie "The Silent Howling" jest tak idealne.
Czujesz się dziś bardziej wokalistą czy wciąż, w głębi duszy, perkusistą? Czy już do końca przestawiłeś się na nową rolę?
Teraz czuję się wyłącznie wokalistą. Robię to już od kilku lat i za każdym razem wychodzi mi to coraz lepiej. W ogóle nie tęsknie za bębnami. Dziś zajmuję się wokalami i dzięki temu tworzenie muzyki w Sinister znów sprawia mi olbrzymią radość.
Powiedz słów kilka o nowym perkusiście. Znaliście się wcześniej?
Nie, to ktoś zupełnie nowy (mowa o Edwine Van Den Eedenie). Cóż mogę o nim powiedzieć... To naprawdę bratnia dusza i bardzo dobry perkusista. Na początku nie było mu łatwo, bo musiał się nauczyć całego zestawu starych numerów, no i wszystkich nowych. Koniec końców wszystko się udało.
Przyznam, że na początku lat 90. to m.in. właśnie Sinister uczynił ze mnie fanem death metalu na całe życie. Myślę, że tutaj, w Polsce, nie jestem w tym odosobniony. Nie sądzisz, że istnieje jakaś szczególna więź łącząca polskich fanów z Sinister?
Oczywiście. Dlatego właśnie graliśmy u was już na samym początku, dawno temu. Do dziś bardzo dobrze to pamiętam. Mam wrażenie, że wielu polskim fanom podoba się nasza muzyka, co rzecz jasna jest dla nas bardzo miłe. Liczymy na rychły powrót do Polski, by pograć fanom trochę nowych kawałków.
Dzięki za rozmowę.