Jakub Nizioł: Muzycy kreują gusta i są bardzo wpływowi [WYWIAD]
Marcin Misztalski
Jest z nim podczas sukcesów, ale i przy porażkach. Motywuje do działania i łagodzi stres. Co to takiego? Oczywiście muzyka! Ona właśnie jest głównym tematem rozmów ze sportowcami w cyklu "O muzyce ze sportowcami". Po spotkaniach z Tomaszem Sararą i Joanną Jędrzejczyk czas na trzeci odcinek. Tym razem przepytałem reprezentanta Polski, koszykarza związanego na co dzień ze Śląskiem Wrocław - Jakuba Nizioła.
Marcin Misztalski: Jakiś czas temu obchodziliśmy trzecią rocznicę śmierci Kobe Bryanta. To sportowiec, który na ciebie wpłynął?
Jakub Nizioł: - To ikona koszykówki i amerykańskiej popkultury. Myślę, że wpłynął na większość zawodników. Jego szczytowa forma miała miejsce w momencie, kiedy dużo czasu poświęcałem na oglądanie NBA. Przyglądałem się więc jego zagraniom, a później je analizowałem. Udało mu się poruszyć wielu zawodników. Szkoda, że zginął w tak tragicznych okolicznościach.
Pamiętasz moment, w którym dowiedziałeś się o jego śmierci?
- Pamiętam, pamiętam. Jechaliśmy akurat autokarem na mecz, kiedy ktoś z przodu krzyknął, że na Twitterze pojawiła się informacja o śmierci Kobe Bryanta. Wszyscy zaczęli się śmiać, bo myśleli, że to jakiś chory żart. Po chwili okazało się, że to niestety nie jest żart. Na początku meczu zawodnicy robili błąd 8 sekund i 24, bo z takimi numerami występował na parkietach NBA. Środowisko bardzo przejęło się tym wydarzeniem, ale myślę, że Kobe chciał, by nikt się nie martwił i nadal grał w koszykówkę.
Zacząłem naszą rozmowę od tego sportowca, bo był on jednym z tych, którzy wchodzili nie tylko na parkiet, ale i do studia nagraniowego.
- Nigdy nie miałem przyjemności słuchać jego utworów, natomiast słyszałem nagrania innych koszykarzy. Mam na myśli np. Milesa Bridgesa z Charlotte Hornets czy Damiana Lillarda z Portland Trail Blazers. W amerykańskiej koszykówce jest takie powiedzenie, że koszykarze chcą być raperami, a raperzy koszykarzami. Myślę, że to dość wymowne. Muzyka i koszykówka idą w Stanach Zjednoczonych za rękę, to podobny lifestyle. Koszykarze wspierają amerykańskich muzyków, a muzycy często siedzą w pierwszych rzędach na meczach koszykówki. Miałem przyjemność być na studiach w Ameryce przez cztery lata i to połączenie widziałem na własne oczy. W Polsce wygląda to inaczej - nie znam koszykarzy, którzy tworzą muzykę, ani zbyt wielu artystów chodzących na mecze... chociaż przepraszam, jest Łysonżi, który jest na prawie każdym meczu Legii Warszawa.
Do twojego wyjazdu do Stanów jeszcze wrócimy, teraz natomiast chciałem zapytać o środowisko, w jakim się wychowywałeś.
- Mój ojciec był koszykarzem, a wiadomo jak wygląda życie sportowca - podróżowaliśmy po prawie całej Polsce. Mieszkałem w wielu miejscach, ale najwięcej czasu spędziłem w mieście, w którym obecnie mieszkam, czyli we Wrocławiu. Moi rodzice mieli mieszkanie w nieciekawej części Wrocławia, na placu Grunwaldzkim. Do szkoły jeździłem na drugi koniec miasta, więc siłą rzeczy często towarzyszyło mi MP3 i słuchawki na uszach. Trzymałem się głównie z ludźmi, którzy uprawili sport. Częściej bujałem się z chłopakami z drużyny niż ze szkoły czy podwórka. W moim środowisku słuchano dużo polskiej muzyki, ale takiej bardziej osiedlowej - chłopaki często sięgali np. po Hemp Gru, ale i po twórców zza wielkiej wody.
Miałeś czas, by chodzić na koncerty?
- No właśnie z tym było ciężko, bo z reguły wybierałem się na mecze lub treningi. Natomiast jakieś tam widziałem. Najbardziej zapadł mi w pamięć koncert, który widziałem w Stanach, w Las Vegas. Wybraliśmy się ze znajomymi do klubu, w którym na scenie z zaskoczenia pojawili się Snoop Dogg i Gucci Mane. Zagrali chyba trzy piosenki... No powiem ci, że to był jeden z najwspanialszych wieczorów w moim życiu. Panowie zrobili niesamowite show. Widać było, że nakręcały ich reakcje publiczności. Zrobili swoje.
Jakie masz jeszcze muzyczne wspomnienia z Ameryki?
- Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłem uwagę, było to, że tam ludzie (mam na myśli np. chłopaków, z którymi mieszkałem w pokoju) od razu po przebudzeniu puszczali muzykę i ona leciała cały dzień. Nie robili tego na siłę, to wynikało samo z siebie, bardzo naturalnie. Muzyka jest bardzo ważną częścią ich życia. Pamiętam, jak pojechaliśmy do Kalifornii, to edukowałem się na temat Tupaca Shakura. Moim zdaniem został postrzelony, bo pisał niewygodne teksty i pobudzał ludzi do myślenia. Moi rówieśnicy w Stanach mają bardzo dużą wiedzę o starszych artystach, podchodzą do nich z szacunkiem, pamiętają o nich. Tam muzyków traktuje się podobnie jak wielkich sportowców - młodzi ludzie chcą się do nich upodobniać, śledzą ich każdy ruch na Instagramie. Muzycy kreują gusta i są bardzo wpływowi. Za przykład niech posłuży sytuacja z butami Travisa Scotta, które sprzedawały się za wielkie pieniądze. Za każdym razem, gdy ginie ktoś ze świata muzyki, to sporo się o tym mówi, przeżywa to. Ludzie naprawdę przejmują się tymi tragediami. Dzięki moim znajomym ze Stanów poznałem sporo czarnej muzyki. Dziś większą część mojej playlisty tworzą właśnie kawałki anglojęzyczne, polskich jest zaledwie kilka - Jeden Osiem L - "Powodzenia", Mrozu - "Miliony monet", Young Igi - "Bestia". Na pamięć znam twórczość 21 Savage. Lubię też słuchać muzyki Aviego czy The Weeknd, którego puszczam sobie podczas samotnej, wieczornej jazdy samochodem. Czasami sięgam też po Dua Lipę czy Miley Cyrus.
Podobno bardzo żałujesz, że nie miałeś okazji zobaczyć w Stanach pewnego festiwalu.
- To prawda. Żałuję, że nie mogłem jechać na Coachella Valley Music. To duży festiwal, który odbywa się w Kalifornii od 1999 roku. To taki trochę nasz Open'er, ale oczywiście na większą skalę. W ubiegłym roku grali tam na przykład Billie Eilish, Harry Styles czy Swedish House Mafia. Na jedną z edycji organizatorzy sprzedali prawie 200 tysięcy biletów. W tym roku na festiwalu wystąpią Bad Bunny, Björk czy Gorillaz. Może któregoś dnia w końcu tam dotrę (śmiech).
Trzymam kciuki. Muzyka towarzyszy ci przed meczami?
- Zdecydowanie. Wiesz, muzyka jest bardzo ważną częścią mojego życia. Pomaga mi w trudnych chwilach, napędza do działania i podkręca temperaturę przed meczem. Muzyka jest dobra do wszystkiego - do gotowania, słuchania w aucie czy trenowania. Na każdej rozgrzewce mam słuchawki. Ostatnio wkoło słucham artysty, który nazywa się YoungBoy Never Broke Again. To gość, który w wieku 16 lat wydał swój pierwszy mixtape. Swego czasu został oskarżony o usiłowanie zabójstwa. Generalnie to postać, która lubi wpadać w kłopoty i zdarzały mu się już odsiadki. Obecnie odbywa areszt domowy.
Który kawałek w pierwszej kolejności kojarzy ci się z koszykówką?
- Nullo i Massey nagrali kiedyś kawałek "Basketball". To zdecydowanie ten numer. Co ciekawe teledysk był kręcony na boisku we Wrocławiu przy ulicy Zachodniej, na którym kiedyś trenowałem.