"Dobrze jest mieć Jurojina po swojej stronie"
Jeszcze w kwietniu nikt o nich nie słyszał, a raptem dwa miesiące później z zachwytów piała brytyjska prasa muzyczna ("Znakomity debiut, jedna z najbardziej unikalnych grup 2010 roku" - to "Kerrang!"). Mowa o grupie Jurojin, która łączy rockowo-metalowe łomotanie spod znaku Tool i A Perfect Circle, z jazzowymi partiami basu i egzotycznymi dźwiękami tabli - indyjskich bębenków.
Jurojin pod koniec sierpnia wystąpił w katowickim Spodku podczas Metal Hammer Festival, grając m.in. przed Kornem, Opeth czy Katatonią. Po koncercie niezwykle sympatyczni i otwarci James Alper (wokal) i Nicolas Rizzi (gitara) opowiedzieli Michałowi Boroniowi o debiutanckim albumie "The Living Measure Of Time", japońskim bogu szczęśliwości, muzycznych inspiracjach i polskiej publiczności.
Nazwa Jurojin pochodzi z japońskiej mitologii i oznacza jednego z siedmiu bogów szczęścia, długowieczności i mądrości. To dość oryginalne, bo metalowe grupy często sięgają po nazwy związane z przerażającymi bogami w stylu Thora czy Behemotha...
Nicolas Rizzi: - (Śmiech) Tak, chcieliśmy mieć jakąś nietypową nazwę. To na pewno nie jest nazwa, którą łatwo zapamiętać. Czasami mamy z tym problemy, kiedy ludzie mówią "Jumanji" czy "Jaroji". Ale z drugiej strony wierzymy, że pewien wysiłek, by zapamiętać nazwę sprawia, że ludzie słuchają także muzyki, starają się ją zrozumieć.
- Tak jak mówiłeś, Jurojin to jeden z siedmiu bogów szczęścia. Wszyscy wiemy, że akurat w tym biznesie, szczególnie w metalowym świecie, jest ono potrzebne, więc dobrze jest mieć go po swojej stronie. Oczywiście poza tym, żeby mieć dobry zespół i ciężko pracować, to przydaje się kupę szczęścia.
Wasza muzyka to wybuchowa mieszanka rocka, jazzu, metalu i indyjskiej muzyki ludowej. Czy to jest związane z waszym pochodzeniem, waszymi korzeniami?
James Alper: - Oczywiście. Każdy w zespole ma różne muzyczne doświadczenia. Nick ma metalową przeszłość, ja z kolei bardziej rockową, folkową. Mój ojciec pochodzi z Turcji, więc ta turecka muzyka folkowa na mnie wpłynęła. Nasz basista jest jazzmanem, jest tego tak wiele...
Nicolas Rizzi: - Nie próbowaliśmy umyślnie zrobić coś odmiennego. Przed nami jeszcze dużo pracy. Tak naprawdę na razie jeszcze nie znaleźliśmy swojego brzmienia. Ten album, który właśnie wydaliśmy to takie przedstawienie zespołu.
Wiele z tego materiału zostało napisane zanim dołączyli do nas nasz basista, nasz perkusista, a także muzyk grający na tabli. Nowy materiał będzie łączył w sobie te wszystkie elementy w dużo większym stopniu. Mamy nadzieję, że na nowym albumie będzie to wszystko bardziej słyszalne. Teraz po prostu siadamy razem w pokoju, jammujemy wspólnie i dobrze się bawimy. Nie zastanawiamy się, że tu wstawimy jazzową partię basu, a w innym miejscu dodamy tylko tablę. Cokolwiek się wydarzy, to się wydarzy. Nie schodzimy z naszej drogi, starając się być za wszelką cenę odmienni czy próbując zrobić coś, czego nikt wcześniej nie zrobił.
Mówicie, że piszecie nowe utwory. To będzie bardziej zespołowa praca?
James Alper: - Tak, zdecydowanie. Mamy sporo utworów, nad którymi pracujemy. Teraz zespół działa w pełnym składzie, po tym jak ostatnio, w lutym, dołączył do nas perkusista Francesco [Lucidi]. Najlepszym słowem opisującym Jurojin jako całość jest rodzina.
Nicolas Rizzi: - Kiedy pracuję nad nowym materiałem w domu, nad nowymi riffami, to zawsze myślę o pozostałych ludziach z zespołu. Albo piszę partię sekcji, albo zostawiam puste miejsce i mówię do Yves [Fernandeza, basisty Jurojin]: "To jest dla ciebie, zrób coś naprawdę szalonego". Potem spotykamy się, siedzimy, słuchamy, rozmawiamy...
- Pierwszy album zaczęliśmy nagrywać sami w dwójkę z Jamesem. Przy "The Liar", pierwszym utworze, który nagraliśmy w zespole wszystko robiliśmy sami. Ja nagrywałem basy, do perkusji przyszedł mój przyjaciel. To był długi proces, ale teraz w końcu mamy w zespole pięć osób, tworzymy wszyscy razem i to jest fajne.
Słychać inspiracje Toolem i A Perfect Circle, w jazzowych partiach basu odzywa się Cynic, kłania się System Of A Down z Serjem Tankianem. Lubicie też m.in. izraelski metalowy zespół Orphaned Land. Powiedzcie zatem, kim są wasi muzyczni idole?
Nicolas Rizzi: - Jeśli o mnie chodzi, to większość moich idoli pochodzi spoza metalowego światka. Moim idolem jest jazzowy gitarzysta John McLaughlin. Jest bardzo płodnym i wpływowym muzykiem. Grał z Milesem Davisem pod koniec lat 60., z Mahavishnu Orchestra, z Shakti. Jego gra na gitarze mocno na mnie wpłynęła. Kiedy odkryłem indyjską muzykę, odkryłem także indyjskie rzeczy, które on nagrywał.
- Jeśli chodzi o metalowe rzeczy, to kiedy dorastałem słuchałem takich rzeczy, jak stare Fear Factory, Sepultura, pierwszy album Deftones... Miałem wówczas 12-13 lat, więc one odcisnęły na mnie duży wpływ, ale gdybym miał wybrać jednego muzycznego idola to byłby nim zdecydowanie John McLaughlin.
James Alper: - Jeśli o mnie chodzi, to oczywiście wiele jest porównań mojego głosu do takich ludzi, jak Maynard z Toola czy Serj Tankian z System Of A Down. To być może związane jest z tym, że Serj z pochodzenia jest Ormianinem, więc pewne tureckie inspiracje w ten sposób mogą się pojawiać.
- Moje inspiracje płyną z różnych stron. Jedną z bardziej istotnych jest wokalistka zespołu Steeleye Span, który był znaczący na scenie folkowej w Anglii lat 70. Jej wokale są bardzo surowe i pełne emocji. Więc co może wydawać się dziwne, to ona jest jednym z moich idoli przynajmniej kontekście wokalnej strony. Jeśli chodzi o teksty, to na pewno Maynard James Keenan. Uwielbiam złożone idee jakie kryją się za jego tekstami i obrazy jakie się z nimi wiążą.
Czy dla was występ przed Kornem jest największym sukcesem w karierze?
Nicolas Rizzi: - To na pewno największy koncert, na którym kiedykolwiek graliśmy. Jesteśmy bardzo młodym zespołem, przed nami bardzo dużo pracy i wiele do zrobienia. Każda osoba, która kupuje nasz album, słucha naszych piosenek, pisze do nas wiadomość to dla nas wielki zaszczyt, bo my jesteśmy na bardzo wczesnym etapie kariery. To, że możemy być tu w Polsce, poza naszą ojczyzną, z ludźmi, którzy po prostu doceniają naszą muzykę, dla nas jest pokornym i niesamowitym doświadczeniem. Kiedy dziś graliśmy, w pierwszym rzędzie były ze dwie lub trzy osoby, które śpiewały z nami teksty dwóch piosenek..
James Alper: - Muszę to powiedzieć dla naszego przyjaciela, który miał brodę, pokazywał "metalowe rogi" i był ubrany w koszulkę Opeth. Śpiewał każde słowo wszystkich naszych piosenek. Dla mnie to coś niesamowitego. Więc dziękujemy ci bardzo, kimkolwiek jesteś.
Nicolas Rizzi: - To dla nas wielka szansa, móc opowiedzieć o naszej muzyce tu w Polsce. Polscy fani są dla nas niesamowici. Kiedy tu kręciliśmy się dokoła, okazywali nam swoje wsparcie. Wspaniałe doświadczenie.
Na koncercie powiedziałeś, że polska publiczność jest szalona. W rzeczywistości tak było, tak uważasz?
James Alper: - Oczywiście, wiele osób, które dziś przyszły na koncert, do końca nie wiedziało, kim my jesteśmy, ale dowiedli, że potrafią być absolutnie szaleni. Byli genialni, ludzie na koncercie byli absolutnie fantastyczni. Szczególnie ciepłe przyjęcie tak w sumie jeszcze nieznanej grupy, jak nasza, to jak powiedział Nick, sprawia, że jesteś pokorny. Dziękujemy każdemu, który nas oglądał i słuchał naszej muzyki.
Nicolas Rizzi: - Nasza płyta wyszła w połowie czerwca, a jeszcze dwa miesiące wcześniej nikt o nas nie słyszał. Dla nas, te cztery miesiące później bycie w Polsce, w Spodku, tym fantastycznym miejscu, kiedy wyszliśmy na scenę powiedzieliśmy tylko "Dobra chłopaki, jedziemy!". Popatrzyliśmy na siebie i powiedzieliśmy "spoko, możemy się do tego przyzwyczaić".
Naprawdę było wspaniale! Nasi promotorzy byli niesamowici, to wspaniałe doświadczenie! Wsparcie jakie dostajemy od ludzi jest niewiarygodne!
Dziękuję za rozmowę.