Reklama

DJ Adamus: Na razie jestem kochankiem

Gwiazda polskiej sceny klubowej, DJ Adamus, czyli Adam Jaworski, zaprasza do swojego dzikiego, a jednocześnie poukładanego świata. Muzyk, razem z dziennikarzem, Piotrem Witwickim wydał książkę "Historia złego chłopca. Świadomość, szczęście, pasja".

Gwiazda polskiej sceny klubowej, DJ Adamus, czyli Adam Jaworski, zaprasza do swojego dzikiego, a jednocześnie poukładanego świata. Muzyk, razem z dziennikarzem, Piotrem Witwickim wydał książkę "Historia złego chłopca. Świadomość, szczęście, pasja".
DJ Adamus promuje swoją książkę /Fot. Mariusz Gaczynski /East News

Znany lepiej jako DJ Adamus Adam Jaworski karierę muzyczną rozpoczął jako gitarzysta zespołu 3K (lata 1996-99). Później już jako DJ skupił swoje działania na polskiej scenie klubowej, współtworząc m.in. projekt Wet Fingers, który zdobył popularność nowymi wersjami przebojów grup Wanda i Banda ("Hi Fi Superstar") i Kombi ("Nu Limit"). Ze znaną z programu "X Factor" wokalistką Adą Szulc nagrał chilloutową płytę "1000 miejsc".

Zajmował się oprawą programu Kuby Wojewódzkiego, finałów gali Fryderyki, Paris Fashion Week, a także Mistrzostw Świata w Piłce Siatkowej Mężczyzn (2014). Był odpowiedzialny za muzykę do filmów "Big Love" i "Sala samobójców". Przez pierwsze cztery edycje był jurorem programu "Twoja twarz brzmi znajomo".

Reklama

PAP Life: Dlaczego zdecydowałeś się na tak radykalną okładkę? Widzimy zdjęcie portretowe. Jedna połowa twojej twarzy wygląda normalnie, a druga tak, jakbyś był opiekany na ruszcie.

Adam Jaworski (DJ Adamus): Interpretacja może być różnoraka. Po pierwsze, chciałem podkreślić, że w tej książce jestem odarty ze skóry, odarty z showbiznesowej maski. Przedstawiam siebie samego takim, jakim faktycznie jestem. Po drugie, zależy mi, żeby okładka w jakiś sposób szokowała. Jeżeli umieściłbym na niej zdjęcie ładnego DJ Adamusa, byłoby to przewidywalne. Jeśli od razu w pierwszym pytaniu pytasz o okładkę, to znaczy, że osiągnąłem swój cel.

W książce odzierasz polską scenę klubową z blichtru, przyznajesz się do wielu grzechów. Jak na twoją spowiedź zareagowali ludzie, którzy pojawiają się w tej opowieści?

- Część osób podeszła do tego z humorem, chętnie wróciła wspomnieniami do szalonych lat. Są też tacy, którzy mówią: "Jaka szkoda, że jeszcze więcej nie napisałem". A osoby, które generalnie czują się dotknięte, na razie jeszcze do mnie nie zadzwoniły.

A czy twoi rodzice, o których piszesz w książce tak ciepło, już ją przeczytali?

- Tak. Bałem się, że ich reakcja będzie dosyć radykalna. Ale uśmiechnęli się. Ojciec miał do mnie tylko jedno zastrzeżenie: że nie powiedziałem im, że topiłem się na Sri Lance. Reszta, generalnie, była im dosyć znana, bo mamy bardzo bliski kontakt ze sobą.

Jak układała ci się współpraca z Piotrem Witwickim, którego nazwisko też widnieje na okładce?

- Najpierw książka powstała bez Piotrka, ale brakowało jej pazura. Kiedy przeczytałem "Petardę", debiutancką powieść Piotrka, stwierdziłem, że właśnie taki język bardzo by mnie interesował w mojej książce. Zależało mi na czymś w stylu Hłaski. Zadzwoniłem do Piotrka, umówiłem się z nim na spotkanie. Okazało się, że mamy wiele wspólnych tematów. Ważne jest to, że wychowywaliśmy się w bardzo podobnych środowiskach. Stwierdziliśmy, że zrobimy książkę razem. Praca nad biografią nabrała tempa i szybko uporaliśmy się z zadaniem. Tak więc warto było zwrócić się do kogoś o pomoc.

Porozmawiajmy o twoim życiu. Jak na przestrzeni lat zmieniło się twoje podejście do świata?

- Myślę, że stałem się bardziej tolerancyjny. Młodzi zazwyczaj widzą wszystko na zasadzie kontrastu - albo coś jest białe, albo czarne, nie ma kolorów pomiędzy. Z biegiem lat odkryłem, że świat ma wiele barw. Coraz trudniej przychodzi mi wydawanie jednoznacznych sądów.

A jak wyglądała twoja ewolucja muzyczna?

- Zaczynałem od punkrockowej kapeli, grając na gitarze. Później pracowałem w radiu. Tam byłem odpowiedzialny za puszczanie muzyki. Słuchałem hip hopu, reggae, acid jazzu, ragi, następnie pojawiła się muzyka taneczna. Na razie pozostanę w tym gatunku. Granie w klubach sprawia mi wielką frajdę.

Po tylu latach ciągle sprawia ci przyjemność stanie za konsoletą?

- To coś nieprawdopodobnego. Wielokrotnie zdarza mi się następująca sytuacja. Jestem totalnie zmęczony po tygodniu. W weekend jadę na jakąś imprezę. I energia wraca mi w ciągu jednego, dwóch utworów. Jestem bardziej wypoczęty po graniu, niż przed. W mojej pracy to jeżdżenie po Polsce jest najbardziej męczące.

Czy mógłbyś wskazać jakieś punkty przełomowe w swojej karierze?

- Zawsze punkty przełomowe w moim życiu miały związek z podróżami, bo wtedy widzimy swoje życie z dużego dystansu. Na pewno bardzo ważna była dla mnie wyprawa autostopem po rozpadzie mojego pierwszego zespołu. To był rok 1997. Podróżowałem przez półtora miesiąca po Europie. Dzięki temu wyjazdowi przyjąłem otwartą filozofię na życie i zyskałem energię do działania. Teraz uważam, że każdy koniec jest tylko początkiem czegoś nowego, lepszego. Istotna była też dla mnie podróż do Chin. Byłem tam sześć lat temu. W Państwie Środka spędziłem półtora miesiąca. Miałem trasę koncertową. Podczas tego wyjazdu bardzo poważnie przewartościowałem swoje życie, uwolniłem się od stresu, przyjąłem stoicką filozofię.

Co robiłbyś w życiu, gdyby nie kariera muzyczna?

- Ponieważ studiowałem politologię o specjalizacji dziennikarstwo, byłbym albo dziennikarzem, albo zawodowym politykiem, albo rzecznikiem prasowym. A może zostałbym zawodowym podróżnikiem i prowadził blog? Moją pasją jest też gotowanie. Mógłbym być kucharzem i prowadzić "Kuchenne rewolucje" zamiast Magdy Gessler (śmiech).

Ja widziałbym cię też w roli filozofa. Rozmawiając z tobą prywatnie, przekonałem się, że masz wyrobione zdanie na wiele tematów i jesteś zdolny do głębszej refleksji.

- Chętnie bym żył z filozofowania, gdybym mógł się z tego utrzymać. Wielką frajdę sprawia mi "rozkminianie" życia i rozkładanie go na czynniki pierwsze. Uwielbiam dyskusje aż po świt.

Na koniec zahaczę o temat bardziej osobisty. Rok temu skończyłeś 40 lat. Może to odpowiedni czas, by się ustabilizować? Czy marzy ci się rola męża i ojca?

- Na razie jestem kochankiem. Świetnie sobie radzę (śmiech). Ale mówiąc poważnie: nigdy nie planuję tego typu rzeczy. One muszą przyjść we własnym czasie. Aktualnie, nie widzę siebie w takiej roli. Na szczęście, przyjaciele z show-biznesu udowadniają, że ojcem można zostać i po 50-tce. Na razie poprzestanę na roli ojca chrzestnego. Podobno świetnie się sprawdzam na tym polu (uśmiech).

Rozmawiał Andrzej Grabarczuk.

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Adam Jaworski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy