Reklama

"Decyzja była naturalna"

Legendarny zespół z Arizony to wieczni pechowcy. Od momentu odejścia Jasona Newsteda do Metalliki prześladowały ich problemy z basistami. Gdy Jason Ward zasiedział się w kapeli, pojawiły się z kolei kłopoty z wytwórniami i menedżmentem. Niedawne podpisanie kontraktu z dużą firmą nie poprawiło sytuacji, ale o tym poniżej.

Dość dodać, że zespół nie ma zorganizowanych wywiadów, najnowsze zdjęcia pochodzą z 2008 roku, zaś album jest wciąż niedostępny w Europie. Wskutek chaosu, planowana rozmowa z wokalistą Erikiem AK i gitarzystą Markiem Simpsonem zmieniła się w pogawędkę z bębniarzem, Craigiem Nielsenem. Dobre i to. Z muzykiem rozmawiał Vlad Nowajczyk z magazynu "Hard Rocker".

Witaj Craig! Długie oczekiwanie na niniejszy wywiad to nic w porównaniu z pięcioletnią przerwą między płytami. Dlaczego wydanie "The Cold" tak bardzo się opóźniło?

Reklama

- Cześć! Zaczęliśmy nagrywanie ponad dwa lata temu. Kawałki były już wcześniej napisane i zaaranżowane. Niestety, nasz inżynier dźwięku był akurat rozchwytywany, zdecydowaliśmy się więc poczekać, aż będzie wolny. Bardzo dobrze nam się pracowało, zatem decyzja była naturalna. W ciągu tych dwóch lat aż trzykrotnie odwiedziliśmy Europę. To też nas spowolniło, ale główną przyczyną było oczekiwanie na możliwość kontynuacji nagrań.

Odejście gitarzysty Eda Carlsona było wielką niespodzianką, ale nazwisko jego następcy - jeszcze większą! Co Michael Gilbert porabiał przez te 11 lat od odejścia?

- Mike już kilkakrotnie wspomagał nas na żywo, gdy Ed czy Mark nie mogli akurat wystąpić. Zna doskonale partie obu gitar. Kocha Flotsam And Jetsam nie mniej niż kiedyś, więc po odejściu Eda był pierwszą osobą, do której się zgłosiliśmy. Gdy nie grał z nami, zajmował się swoją rodziną i pracował nad własnymi pomysłami muzycznymi.

Oho, czy miał okazję jakieś z nich zaprezentować na "The Cold"? Kto był tym razem głównym kompozytorem?

- Nie, dołączył do nas już po zakończeniu rejestracji płyty. To Mark napisał wszystkie utwory i nagrał ścieżki gitar.

"The Cold" brzmi niczym bardziej dopracowane "Dreams Of Death", stąd oczywiste porównania z Nevermore... Czy Mark wciąż się nimi inspiruje, czy może już nieco przystopował? (śmiech)

- Osobiście jestem bardzo sfrustrowany wszystkimi porównaniami do Nevermore... Nie słyszę żadnych punktów stycznych. Oczywiście, uważam że są doskonałym zespołem o własnym, rozpoznawalnym stylu. Mieliśmy kiedyś przyjemność koncertowania z nimi podczas dwumiesięcznej trasy po Stanach. Ja zaś byłem brany pod uwagę jako ich potencjalny perkusista na samym początku działalności kapeli. Tym niemniej, naprawdę nie słyszę tylu odniesień do Nevermore, o ilu mówią dziennikarze.

(śmiech) Dobra, niech będzie że jestem głuchym zjebem. Przy wielu agresywnych riffach, to wasza najbardziej thrashowa płyta od... No właśnie, jak uważasz, od kiedy?

- Porównuję zazwyczaj "The Cold" do "Cuatro". Nie sądzę, by brzmiała aż tak klasycznie, thrashowo jak "Doomsday For The Deceiver" czy "No Place For Disgrace". Jako że "Cuatro" to mój ulubiony album w dyskografii Flotsam, cieszę się, że mogę porównać z nim nasze najnowsze dzieło. Nie muszę zatem dodawać, jak bardzo jestem z niego dumny.

W utworze "Take" pojawiły się syntezatory. Nie zamierzacie chyba ścigać Therion? (śmiech)

- Skądże. Nawet tego nie planowaliśmy. Mark ma w domu mnóstwo różnego sprzętu. Wkomponował brzmienie klawiszy w "Take", po prostu dołożył odrobinę przestrzeni w bardzo melodyjnym fragmencie.

Wspominałeś o dźwiękowcu, na którego czekaliście, kto to taki?

- Ralph Patlan. Ma spore doświadczenie, między innymi zajmował się remiksami Megadeth pod kierunkiem Dave'a Mustaine'a. Potrafi wydobyć wiele ze swojego sprzętu, a my ufamy w jego umiejętności. Efekt końcowy bardzo nam odpowiada, warto było czekać. Moim zdaniem uzyskaliśmy najlepsze brzmienie od czasu "Drift".

Jason ma uboczny projekt, coverband Alice In Chains zwany Angry Chair. Czy to sposób na utrzymanie formy, skoro mieszka daleko od Arizony, w Chicago?

- To raczej Flotsam robi za projekt (śmiech). Obecnie w Stanach największe tłumy walą na koncerty coverbandów świetnych kapel. Angry Chair są świetni, więc grają dla sporej publiki. Sam chciałbym występować z nimi, ale nie planuję przeprowadzki do Wietrznego Miasta.

Więcej w magazynie "Hard Rocker".

Hard Rocker
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy