Reklama

"Ciągle być w ruchu"

Pod koniec 2010 roku pochodząca z Sosnowca formacja Searching For Calm wydała swoją drugą płytę. Album zatytułowany "Celestial Greetings" ukazał się nakładem Mystic i zebrał bardzo dobre recenzje.

Wiele zespołów na pytanie o gatunek muzyki w którym się poruszają odpowiada - trudno nas sklasyfikować. Rzadko bywa to prawdą. W przypadku Searching For Calm taka etykieta jest całkowicie uprawniona. Muzyka Sosnowiczan wymyka się prostym opisom. Jest w niej wrzaskliwość punku i hardcore'u, melodyjność rocka, pojawiają się elementy jazzu i muzyki funk. Skąd czerpią pomysły by tak grać, próbował się dowiedzieć Olek Mika podczas rozmowy z wokalistą S4C, Michałem Maślakiem.

Searching For Calm sprzed kilku lat był nazwą kojarzoną przede wszystkim ze sceną hardcore/punk. Z drugiej strony nie od dziś staracie się łączyć w muzyce różne wpływy, od elementów wspomnianego hardcore'u czy post hardcore'u, przez rocka, po różnorakie, nawet jazzowe eksperymenty. To rezultat niejednorodnych muzycznych upodobań czy raczej ciągłych poszukiwań?

Reklama

- Ktoś ostatnio powiedział, że te wszystkie wpływy słyszalne w muzyce S4C stanowią o poszukiwaniu tożsamości. Uderzyło mnie to swoją prawdziwością. Sądzę, że oba wspomniane w pytaniu czynniki wpływają na to, że S4C zawiera w swojej muzyce te różne style. Choć łączy nas wiele rzeczy, każdy stawia punkt ciężkości gdzie indziej. Czerpanie z tych wszystkich klimatów to odzwierciedlenie naszych zainteresowań, nie chcemy też zakładać, że już się rozwinęliśmy. Chcemy i musimy poznawać i próbować nowe rzeczy.

Płyta "Celestial Greetings" jest znacznie łagodniejsza od debiutu, bardziej melodyjna, miejscami ocierająca się o alternatywny pop czy funk. To efekt tych poszukiwań, naturalnej ewolucji czy też trochę ukłon w stronę mniej wyrobionej publiczności?

- "Celestial Greetings" to płyta, która podsumowuje pewien okres naszej działalności. Szukaliśmy sposobu jak przetopić składniki, których smak i właściwości lubimy w dobre danie. Nie chcieliśmy pozostać tylko przy graniu jakie reprezentowaliśmy na debiutanckim nagraniu. Teraz patrzę na tą płytę już z dystansu, szykujemy się do nagrania następnej, a klimat jej będzie różnił się od dotychczasowych dwóch albumów... A więc ewolucja.

- Nie uważam natomiast żeby płyta ta była łatwiejsza od debiutu. Kładzie po prostu nacisk na inne rzeczy. Wyszły tu na jaw bardziej nasze fascynacje alternatywnym rockiem czy innymi wymienionymi gatunkami.

Będziecie więc rozwijać się w kierunku alternatywnego rocka czy złagodzenie klimatu to tylko jednorazowy zabieg?

- Nie zawsze ciężar grania jest dla nas najistotniejszy, choć lubimy grać noisowo i nie planujemy wyzbycia się tej skłonności. Obecnie konstruujemy numery, które są trochę prostsze w swojej strukturze, natomiast kombinujemy bardziej z ich brzmieniem. Odeszliśmy od operowania kontrastem na rzecz bardziej płynnych rozwiązań. Uwielbiamy jednak riffy o dziwnych podziałach, a poszukiwanie nowych rytmów i melodii jest najbardziej fascynujące w tej zabawie.

- Myślę, że S4C zaczyna brzmieć ciężej, ale i bardziej przestrzennie. W nasze granie wkradła się również piosenkowość, ale obecnie nadajemy całości bardziej jednolity charakter niż dotychczas. Pojawiają się też sentymenty do lat 90., odrobina jazzu, a nawet dubu. Współistnieje to wszystko z siermiężnymi ciężkimi riffami i przestrzenią. Słowem - jesteśmy zadowoleni.

A jak będzie z koncertami, planujecie nadal trzymać się sceny hc czy raczej spróbujecie oderwać się od niej i pójść całkowicie własną drogą?

- Myślimy o pójściu własną drogą. Nie wykluczamy jednak udzielania się na scenie hc/punk. Czas pokaże jak ludzie z tych klimatów przyjmują nasze nowe rzeczy. Jesteśmy tej scenie bardzo wdzięczni za świetny odbiór. Dzielimy z tymi ludźmi wiele ideałów. Podążamy jednak swoją muzyczną drogą i koncentrowanie się tylko na scenie hc mogłoby nam trochę ograniczyć grupę odbiorców.

Wasz drugi album sygnowany jest logiem Mystic. Jak udało wam się trafić do katalogu tego wydawcy?

- Stało się to między innymi dzięki Demonowi z Frontside, który zgadał razem nas i Michała Wardzałę, szefa Mystic. Jesteśmy oczywiście bardzo zadowoleni z takiego obrotu spraw.

Nagrywanie dla Mystic to z pewnością krok w kierunku profesjonalizacji działań, ale nie byliście przecież debiutantami podpisując kontrakt. Radziliście sobie sami przez prawie 10 lat. Co zmieniła współpraca z wytwórnią?

- Hmmm... Trudno powiedzieć. Na pewno odczuliśmy, że ktoś działa w naszej sprawie. Promocja, którą robi Mystic jest bardzo dobra. Nasza muzyka pojawiła się w radiu, mamy perspektywę wydania niedługo nowej płyty, a cieszy nas to bardzo, gdyż mamy na nią pomysł.

Wróćmy jeszcze do muzyki. "Celestial..." aż tętni różnymi rozwiązaniami, co chwilę pojawia się nowy motyw. Niektóre kompozycje wydają się być aż przesycone pomysłami. To dlatego, że każdy z członków grupy forsował swoje? Macie dość nietypowe instrumentarium - dwóch basistów. Dochodziło do starć?

- (śmiech) Tak według nas wyglądała idealna harmonia w momencie nagrywania płyty. Może nie było to obliczone na odbiorcę, po prostu skonstruowaliśmy to tak, jak nas to kręci. Na tej płycie mniej jest jednak pomysłów na dwa basy. Częściej używaliśmy za to pianina Rhodesa czy innych instrumentów klawiszowych. Muzyka i słowa stworzone zostały żeby przekazać jakąś historię, w tym przypadku przepełnioną absurdem, który dominował wówczas również w naszym poczuciu humoru.

- Weźmy np. "Screens" - opowiada o ekranach, które zaczynają żyć swoim życiem i mieć coraz większy wpływ na człowieka i o ludziach, którzy są sterylni i poukładani, aby pasować do zero-jedynkowego kodu. W tym numerze potrzebne nam było zmieniające się metrum bębnów, gdy riff pozostawał wciąż taki sam. Ten zabieg to spojrzenie na ten sam temat z różnych stron. Dla mnie jest to niczym obracanie kamerą wokół postaci w szybki, dynamiczny sposób. Owszem, jest to szalone, ale jak najbardziej zamierzone. Tworzenie i nagrywanie "Celestial Greetings" upłynęło nam natomiast raczej bezkonfliktowo.

Mocnym punktem płyty jest też wokal. Wiem, że pracowałeś jako aktor w teatrze lalkowym - czy to doświadczenie ma przełożenie na technikę śpiewania, sposób w jaki panujesz na głosem?

- Bywa, że przydaje mi się dykcja i dobra emisja głosu, a teatr pomógł mi trochę w ich uzyskaniu. Nie jestem jednak gościem, który koncentruje się na technice śpiewania. Czasami eksploatuje swój głos do granic możliwości. Zaśpiewałem mnóstwo koncertów na kiepskiej aparaturze nagłaśniającej i to zdeterminowało fakt, że z reguły śpiewam głośno i atakuję wysokie tony żeby się przebić. Obecnie pracujemy nad wokalami, ponieważ inni członkowie S4C również zaczynają śpiewać - co daje świetny efekt.

Kapel w podobny sposób "bawiących się muzyką" nie ma w Polsce za wiele. Te, które są, pochodzą głównie ze Śląska. Można tu wymienić sosnowicką Mougę czy świętochłowicka grupę Chico, w której zresztą kiedyś się udzielałeś. Skąd u zespołów z tego terenu zainteresowanie graniem w crossoverowych klimatach? Potrafisz to wytłumaczyć?

- Śląsk i Zagłębie tworzą konglomerat kultur. Wielu przyjechało tu kiedyś z różnych stron za lepszym życiem, wielu również kultywuje stare miejskie tradycje Śląska. Stanowimy zlepek kilkunastu dużych miast, a jednak obok regionalnej spójności rozwijają się tu lokalne miejskie sceny (np. reagge'owa scena Sosnowca, śląski blues, scena mysłowicka). Ludziom, którzy grają w kilku składach, w każdym o innej stylistyce, otwiera się głowa na różne klimaty, aż w końcu chcesz grać wszystko co lubisz w jednym zespole. Takie oto wytłumaczenie przychodzi mi do głowy...

Myśleliście by wspólne stworzyć jakiś front, razem "zaatakować"?

- Słyszałem o planach zagrania kilku koncertów razem. Od lat grywamy również koncerty z zabrzańskim trio In A House Of Brick. Ta świetna kapela kończy właśnie nagrywać swoją płytę i wiem, że będzie to kawał powalającej muzyki. Możliwe, że wybierzemy się wówczas z nimi i wcześniej wspomnianymi składami na trasę. Byłoby świetnie to zrobić. Już niedługo zresztą odbędzie się festiwal prezentujący to nasze "śląsko-zagłębiowskie" brzmienie. Niestety nie pamiętam konkretów, ale wiem, że do takiej imprezy dojdzie już na wiosnę.

Wracając do początku wywiadu i pierwszej twojej odpowiedzi, rozumiem, że chcąc by powstawały tak dobre płyty jak "Celestial..." mam wam życzyć, żebyście tej swojej tożsamości jeszcze długo nie znaleźli?

- (śmiech) Dobre pytanie. Musimy ciągle być w ruchu i określać siebie na nowo. Uważam, że to potrzebne. Zyskaliśmy jednak ostatnio świadomość, że poprzez to całe zakręcenie i wymieszanie skrystalizował się styl tego zespołu. Myślę, że wiemy kim jesteśmy jako ludzie i dokąd zmierzamy i w tym sensie nie potrzeba nam gubić się, żeby się odnaleźć. Uważamy jednak, że ewolucja jest czymś naturalnym i pod tym względem trzeba być gotowym, aby określać się i poznawać siebie samych na nowo. Może to górnolotne, ale wierzę, że właśnie tak musi być.

Dzięki za rozmowę.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy