"Chwytliwość to podstawa"

Wśród szwedzkich protoplastów europejskiego death metalu Unleashed postrzegany jest jako jedna z tych grup, która oparła się próbie czasu, pozostając do dziś wierną młodzieńczym ideałom i raz obranej drodze. W przeciwieństwie do nie mnie utytułowanych kolegów ze Sztokholmu, charakterystycznego brzmienia ich muzyki nie sprokurowano w legendarnej sadybie Tomasa Skogsberga. Może właśnie dlatego udało się im zbudować swój własny styl, który zarówno wcześniej, jak i na wydanej w październiku 2006 roku, nowej płycie "Midvinterblot" jest tyleż staromodny, co wciąż aktualny. Wokalista Johnny Hedlund znalazł kilka chwil, aby odpowiedzieć na pytania Bartosza Donarskiego.

Unleashed
Unleashed 

Jaka atmosfera panuje dziś w Unleashed?

Nasza dzisiejsza siła ma swe źródło w każdym z nas, w całym zespole. Fredrik, Thomas (Olsson, gitara), Anders (Schultz, perkusja) i ja świetnie bawiliśmy się robiąc ten album. Od kiedy tylko powstał Unleashed, pod koniec lat 80., uwielbiamy to, co robimy, ale wydaje mi się, że tyle uciechy nie mieliśmy jeszcze nigdy. Naszego dzisiejszego nastawienia do grania koncertów nie da się z niczym porównać. I to samo odnosi się do muzyki, z której tworzenia mamy mnóstwo radości. Stąd chyba tak dobre nastroje i dodatkowe doładowanie.

Wasza muzyka nadal łatwo wpada w ucho. Jak wy to robicie grając brutalny death metal?

Rzecz polega na dwóch sprawach. Po pierwsze, jeśli grasz niebywale technicznie, trudno z tego zrobić coś, co zapadnie ludziom w pamięć, bo po prostu trudno to zapamiętać. Unleashed zawsze był zespołem, który opierał swoją muzykę na powtarzających się refrenach, a to łatwo zapamiętać.

A poza tym, obecnie przed wejściem do studia staramy się mieć przygotowanych o wiele więcej utworów. Sesję zaczęliśmy z około 40 piosenkami, z którym następnie powybieraliśmy jakieś 20-25. Wszystkie były naprawdę dobre, ale i tak musieliśmy wybrać z nich 15 najlepszych, które znalazły się na albumie. Tworząc muzykę przez ostatnie dwa lata staliśmy się wobec siebie bardzo krytyczni, a nawet nieprzyjemni. I to chyba słychać na tej płycie. Jeśli to jest nasz najsilniejszy materiał, to wiem dlaczego.

W ekstremalnym death metalu mało kto gra dziś z tak chwytliwie, jak Unleashed.

W Unleashed właśnie o to chodzi - o pisanie chwytliwych utworów. Jeśli spojrzysz na ekstremalną scenę, 95 procent zespołów black- i deathmetalowych gra bardzo technicznie. Nie powiem, jak też lubię taką muzykę, ale z jakiegoś powodu w tych gatunkach techniczne granie jest bardziej powszechne niż chwytliwe. Odwrotnie jest np. na scenie heavymetalowej.

Nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje, jednak w death metalu większość stara się grać bardzo technicznie na gitarach i tworzyć tak złożoną muzykę, jak to jest tylko możliwe. Sam jestem w tym bardzo dobry, ale w Unleashed chodzi mi o to, aby grać jak najbardziej chwytliwe utwory. Chwytliwość to podstawa. Wówczas ludzie mogą je zapamiętać, a to jest dla nas sprawa najważniejsza.

Miejscami mamy tu też wirtuozerskie solówki, wychodzące spod palców Fredrika Folkare'a. Słychać to już w otwierającej "Midvinterblot" kompozycji "Blood Of Lies", gdzie rozbudowane gitarowe solo rodzi bliskie skojarzenia ze słynnym "Lotem trzmiela".

Dasz wiarę, że dokładnie to samo powiedziałem Fredrikowi: to brzmi , jak pier***** "Lot trzmiela". A on na to: no co ty, naprawdę? Zabawne, że o tym wspomniałeś, bo sam odniosłem podobne wrażenie w studiu. Jesteś pierwszą osobą, która zwróciła na to uwagę. Niektóre solówki Fredrika są właśnie tak szybkie, całkiem techniczne, ale jest w nich też dużo melodii. Zresztą, bardzo mnie to cieszy, bo uważam, że są genialne.


Ważna dla Unleashed wydaje się być również twoja fascynacja klasycznym rockiem i NWOBHM.

Budowa utworów Unleashed nie różni się od tej autorstwa Motörhead, AC/DC, Slayer czy Iron Maiden. Jeśli chodzi o riffy, różnica oczywiście jest, bo w tym, co my gramy jest więcej grozy, a groza to jeden z podstawowych składników death metalu. No i wokale. Ale same struktury są takie, jak w każdym innym klasycznym, metalowym zespole.

"Midvinterblot", choć nieco szybszy, ma wiele ze swojego udanego poprzednika, wydanej w 2004 roku płyty "Sworn Allegiance". Niemniej, nieodzownej deathmetalowej brutalności i agresji nadano tu bardziej epicki powab, przypominający klimatem, broniący się do dziś, trzeci album Unleashed "Across The Open Sea", sprzed ponad 13 lat. Brzmienie gitar jest bardziej szorstkie i miażdżące. Perkusję cechuje za to koncertowa intensywność. Co ty na to?

Chcieliśmy pchnąć wszystko o kolejny krok dalej ku wyrazistości. Nie tylko muzycznie, ale i pod względem produkcyjnym. Miało być ostrzej i bardziej surowo. To słychać np. w wokalach. "Sworn Allegiance" był dobrym albumem, ale powiedzieliśmy sobie, że jeśli chcemy pójść z tym nieco dalej, to może powinniśmy dodać do tego nieco więcej koncertowej atmosfery, nieco przyspieszyć. To było naszym zadaniem na tym albumie.

Unleashed zaczynają już słuchać nowe pokolenia fanów. Jakie to uczucie?

Właściwie to dość dziwne uczucie, ale jednocześnie bardzo miłe. W końcu dajemy im coś dobrego, a oni to lubią (śmiech). Zauważam to w wielu miejscach. Ludzie przyprowadzają na nasze koncerty swoje 11,- 12,- i 13-letnie dzieciaki. To trochę dziwaczna sytuacja, ale też niezwykle przyjemna i fajna. Ale przecież nie inaczej było ze mną, gdy jako gówniarz podniecałem się moją pierwszą płytą Motörhead, tak samo jak dziś oni ekscytują się Unleashed. Cóż więcej mogę powiedzieć - to bardzo miłe uczucie.

Na waszych płytach pojawiają się czasami utwory zaangażowane politycznie. Czy tak stało się również tym razem?

Z reguły robimy jeden polityczny kawałek i tak też stało się na tym albumie. Tym razem jest to utwór "Triumph Or Genocide". Temat dotyczy wojny w Rwandzie, która miała miejsce w połowie lat 90. To była jedna z najkrótszych wojen w historii świata. W jakieś sto dni zabito około 800 tysięcy ludzi. Ci ludzie nie zginęli od bomb czy karabinów maszynowych, tylko od maczet, kijów, noży i tego typu rzeczy. To była przerażająca wojna. Nawet ONZ wzięło stamtąd nogi za pas. To przerażający, ale i prawdziwy utwór.

"Midvinterblot" jest waszą pierwszą płytą w barwach niemieckiej SPV Records. Jesteście zadowoleni?

Moje pierwsze wrażania są naprawdę bardzo dobre. Jestem wręcz zdumiony, jak płynnie przebiegła ta zmiana. Z Century Media byliśmy związani przez wiele lat i rozpoczęcie współpracy z nowymi ludźmi zawsze wiąże się z pewnym ryzykiem, do końca nie wiadomo, czego należy się spodziewać, dopóki wszystko się nie rozkręci.

Ale powiem tak - pracownicy SPV są wyjątkowymi profesjonalistami, a do tego bardzo fajnymi ludźmi. Dobrze się o nas troszczą i wszystko przebiega bardzo sprawnie. Dlatego jestem z podjęcia tej decyzji niezwykle zadowolony.

Dziękuję za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas