Besides: Pełna wolność (wywiad)
W zaledwie trzy lata Besides stał się jednym z najpopularniejszych zespołów na polskiej scenie post-rockowej. Niektórzy mówią że dokonali rzeczy niemożliwej - grając muzykę niszową, wygrali popularny talent show "Must Be The Music". Co więcej, nie mają w swoich szeregach wokalisty, ani wyraźnego lidera, są zespołem w pełnym tego słowa znaczeniu. Besides, to coś więcej niż zespół - to stan umysłu, który zostaje gdzieś "poza" głównym obiegiem. Właśnie promują swoje drugie wydawnictwo "Everything Is".
Ryszard Brzeziński: "Everything Is", czyli "Wszystko jest"... No właśnie, czym? Tytuł waszego drugiego albumu jest dość enigmatyczny.
Piotr Świąder-Kruszyński: - Może enigmatyczny, ale chyba przede wszystkim... otwarty. Otwarty jak nasze utwory. W danej chwili, dla danej osoby mogą oznaczać coś innego, wprawiać w kompletnie różne nastroje, przywodzić kompletnie różne myśli. Kiedy zastanawiam się skąd tytuł... nie potrafię jednoznacznie na to odpowiedzieć. Propozycji było wiele, jednak ta pasowała do tego albumu najbardziej. Do poszczególnych utworów też bardzo dobrze pasuje, bowiem spina całość w jedną klamrę, łączy każdy tytuł kawałka z tytułem płyty. Podczas pracy nad krążkiem rozmawialiśmy trochę o filozofii, fizyce, trochę o absolucie. Przewijały się wątki parmenidejskie, buddyzm, spirytualizm. Właśnie ten klimat sprawił, że tak bardzo nam się spodobał tytuł, który jest, jakby nie patrzeć początkiem zdania oznajmującego, określającego to, co dla każdego z nas jest najważniejsze. Gdyby zadano mi takie pytanie kilka lat wstecz, pewnie przedstawił bym tutaj jakieś wielopłaszczyznowe odniesienia, rozwlekałbym się i nadawałbym temu wszystkiemu głębsze znaczenie. Dziś raczej staram się być bardziej powściągliwy i nie szukać dziury w całym.
Tytuł waszego poprzedniego krążka sugerował, że kiedyś bardzo się myliliście ("We Were So Wrong"). Teraz staracie się wytłumaczyć sobie, bądź innym, czym to wszystko jest. Jakie zaszły w was zmiany od debiutu?
- Aż tak bardzo nie myliliśmy się, raczej zainspirowaliśmy się pewnym filmem. Tytuły wynikają raczej z pewnych skojarzeń, emocji, obrazów, które pojawiają się podczas grania czy słuchania naszej muzyki. Nie sugerujemy, nie wciskamy na siłę w to treści filozoficznych. Pełna wolność.
Co do zmian jakie w nas zaszły w przeciągu ostatnich dwóch lat... Pewnie trochę dojrzeliśmy, nauczyliśmy się funkcjonować jako zespół... jesteśmy dwa lata starsi - w naszym wieku "to już bliżej, niż dalej" do wielu rzeczy, mamy trochę więcej pokory do świata, cierpliwości. No i realizujemy marzenia - a to jest piękne.
Co was zmusza do łapania za instrumenty? Co was inspiruje, co pcha do tworzenia muzyki, która jest raczej określana mianem niszowej?
- Mam problem z tym pytaniem, bo często zadaję sobie wiele pytań dotyczących inspiracji oraz motywacji. Bo jak jednoznacznie określić siłę, która sprawia, że kilku dorosłych facetów bierze instrumenty i próbuję coś grać? W dodatku, nie ma tutaj charyzmatycznego wokalisty, a wszystko koncentruje się wyłącznie na muzyce i emocjach, które staramy się wraz z nią przenieść, pokazać. Co to za siła, która sprawia, że jesteś w stanie rzucić cześć swojego życia zawodowego i towarzyskiego, by realizować inną, trudną i raczej niepewną ścieżkę bycia muzykiem? Skąd w nas te dążenia? Marzenia? Czasem myślę, że może to jest naturalne dla gatunku ludzkiego. Kreacją potwierdzamy swoje człowieczeństwo. A może to jakieś zaburzenia, które staramy się niwelować poprzez proces tworzenia? Coraz częściej się nad tym zastanawiam i nie potrafię sobie jasno odpowiedzieć. Niemniej jednak jestem przekonany, że chcę to robić.
Pierwsze dwa numery, które pojawiły się w sieci to "Of Joy" i "Of Sorrow". Są to również utwory, które kolejno zaczynają oraz kończą wasz krążek. Czy można powiedzieć, że to celowy zabieg? Celowo przeciwstawiliście sobie radość i smutek?
- Tak, to również klamra. Na płycie celowe jest ułożenie utworów od bardziej jasnych, kojarzących się z radością, czymś pozytywnym do bardziej mrocznych, cięższych w swym klimacie, i miejscami smutnych kompozycji. Radość i smutek to dwie z czterech najważniejszych, pierwotnych emocji, rozpoznawalnych w każdej kulturze, dzięki którym możemy żyć, działać i przetrwać. To uniwersalny język, a kluczem do jego zrozumienia są nasze, nierzadko skrajne, emocje.
Na waszych albumach słyszymy muzykę, ale brak tam słów. Uważacie, że wokal to zbędny "instrument"? Czy usłyszymy na którymś waszym krążku wokalistów?
- Na pewno nie uważamy, że wokal to zbędny element w muzyce. Bez wokalistów nie da się wielu rzeczy przekazać, opowiedzieć odbiorcy. Jednak my zdecydowaliśmy się opowiadać w inny sposób, mniej popularny i dosadny, bardziej enigmatyczny, pozostawiający możliwość wielokrotnej interpretacji. Muzyka instrumentalna jest z pewnością trudniejsza w odbiorze i wymagająca zarówno od muzyka, jak i od odbiorcy większego skupienia. Nie ma tutaj chwytliwych refrenów, które siedzą nam głowie godzinami, czy ambitnych tekstów, które pojawiają się na przeglądach piosenki aktorskiej. Pozostaje tylko muzyka, która musi wyrażać to wszystko, co nie zostało w niej dośpiewane, dopowiedziane. Niewykluczone, że kolejny nasz album będzie jedynie instrumentalny. Mamy ciekawe plany na przyszłość, ale o tym będzie można mówić głośno dopiero po nowym roku.
W jednej z informacji prasowych jakie pojawiły się ostatnio w sieci, stwierdziłeś, że tytuły są rzeczą umowną. Czy nadal podtrzymujesz to zdanie? Jakie historie snujecie pisząc swoją muzykę? Co więc stoi za tytułami z "Everything Is", skoro są jedynie rzeczą umowną?
- Tytuły w naszym przypadku, to rzecz, która jest mocno indywidualna, osobista. Każdy ma swoje historie, wątek w opowieści, dodaje jej barw, emocji. Dla mnie osobiście w naszej muzyce jest zarówno radość z życia jak i miłość, groza, smutek, uczucie rozstania, depresja i śmierć. Ciężko jest rozbierać ten album na części pierwsze i mówić o utworach osobno. Tak jak już wspominałem - nasze albumy są całością i chcemy żeby w ten sposób były odbierane przez osoby, które się z nimi zetkną.
Czyli słuchacze nie powinni się sugerować tytułami i raczej samemu dopisać sobie całe tło do waszej muzyki, nie przejmować się w ogóle tracklistą?
- Polecamy spróbować i tak, i tak. Tytuły nadaliśmy my sami, bo takie emocje chcieliśmy w poszczególnych utworach przekazać. Ale wydaje m się, że każdy ma inny rodzaj postrzegania muzyki. I podczas kilkukrotnego słuchania danego utworu, czy płyty nagle odnajdą się totalnie różne wątki, niż te zakładane przez twórcę. W zależności od nastawienia, nastroju i danego momentu w życiu nagle np. "Of Joy" wcale nie musi być pogodną kompozycją, a jedynie ironicznym przedstawieniem emocji, którą staraliśmy się przekazać.
Produkcją albumu zajął się Maciej Karbowski, muzyk znany między innymi z Tides From Nebula czy Moonglas. Jak się z nim pracowało? Jak zmienił się wasz sposób pracy od poprzedniej płyty? Czy obecnie podchodzicie inaczej do całego procesu powstawania krążka?
- Nad tą płytą pracowaliśmy trochę inaczej, niż w przypadku "We Were So Wrong". Decyzja o pierwszej płycie zapadła wtedy, gdy mieliśmy już gotowy materiał, częściowo ograny na pierwszych kilkunastu koncertach. Weszliśmy do studia i w zasadzie zarejestrowaliśmy wszystko na tzw. setkę, czyli tak jak to graliśmy na koncertach czy próbach. Zajęło nam to zaledwie 6 dni - wraz z oprawą graficzną, miksem i masteringiem.
Przy drugiej płycie nie spieszyliśmy się tak bardzo. Nie ma tam spontanicznych i nieprzemyślanych ruchów. Bawiliśmy się brzmieniami, w dużej mierze dzięki współpracy z Maćkiem jako producentem. Używaliśmy różnych efektów, kilku gitar, piecy gitarowych, bawiliśmy się strojem bębnów. Maciek już przed studiem przyjeżdżał do nas na próby, gdzie kończyliśmy aranże, dopieszczaliśmy utwory. Jest bardzo kreatywnym gościem i czuję taką muzykę, co raczej jest rzeczą oczywistą, jeśli zna się jego twórczość. Do tego uwijał się w studio, ciągle nas mobilizując. Od początku do końca nie odpuszczał. Do tego Maciek jest fajnym, konkretnym człowiekiem, jak i ekipa ze studia Radioaktywni. Szybko znalazł wspólny język z realizatorem nagrań Januszem Bińkowskim i Adamem Celińskim, odpowiedzialnymi również za nagrania oraz miksy. Nagrywaliśmy album w fajnym miejscu, w dobrej oraz kreatywnej atmosferze, otoczeni dobrymi ludźmi z pozytywną energią.
Minął już rok od waszej wygranej w "Must Be The Music". Co dał wam występ w talent show? Czy doradzilibyście innym młodym zespołom występ w takim programie?
- Dzięki "MBTM" jesteśmy trochę bardziej rozpoznawalni, dzięki temu nasza muzyka dociera do dużo szerszego grona odbiorców, niż to było przed programem. Odczuliśmy znaczny wzrost sprzedaży "We Were So Wrong", które było przecież wydane w 2013 roku oraz wzrosła frekwencja na naszych koncertach. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że jeszcze dużo pracy przed nami, niemniej program ten dla nas się okazał bardzo pomocny.
Nie polecałbym jednak tego rozwiązania wszystkim. To dobry krok dla tych, którzy wiedzą czego chcą od tego typu konkursów, znają siebie i swoją muzykę oraz będą walczyć o jej autentyczne przedstawienie na szklanym ekranie. Ten program robi, wbrew pozorom i wielu negatywnym opiniom, bardzo dużo dobrej roboty dla wykonawców, którzy chcą po prostu pokazać, to co robią szerszej publiczności. Pozwala trafiać do ludzi, do których może nigdy nie mieliby okazji trafić. Gdy zdejmiesz całą tą fioletową otoczkę, łzawe filmiki wymuszone częściowo gustami, a częściowo jakimiś dziwnymi badaniami, to pozostaje po prostu dobrze wyprodukowany przegląd zespołów i wykonawców o bardzo dużej oglądalności.
W takich programach często pojawiają się kontrakty, które potrafią ograniczyć wolność muzyczną zwycięzców. Jeśli to nie tajemnica, to czy zmuszano was do podpisania jakichś umów? Waszym zdaniem - więcej da się wyciągnąć z talent show, czy więcej trzeba w nim zostawić i poświęcić jakąś część własnej twórczości na rzecz np. lepszej oglądalności programu?
- Akurat z "MBTM" nie ma żadnych, takich problemów. Wygrywasz program, otrzymujesz nagrody, pakiet promocyjny od RMF FM i światła gasną. Od tego momentu wszystko zależy od ciebie jak to wykorzystasz. To jest dobry układ. Bo pozostawia cię w momencie wyboru dalszej drogi, a nie ustawia cię w konkretnym kierunku.
W sumie to ja nie czuję, żebym miał coś w nim zostawić... Przyjechaliśmy, zagraliśmy własne utwory (co prawda w skróconych wersjach, bo czas antenowy nie pozwala na tak długie kompozycje), nie płakaliśmy i nie pokazywaliśmy naszego życia prywatnego za bardzo w reportażach. Zachowywaliśmy się tam tak, jak zachowujemy się na co dzień... W zamian dostaliśmy bardzo dużo. Ja wiem, że wiele osób oburza fakt, że poszliśmy do talent show, że nie jesteśmy już tacy alternatywni i niezależni, ale kurcze - czy myśmy nagle zaczęli grać inną muzykę? Czy robimy ją dla korporacji, telewizji, pod publikę? Nadal jesteśmy tym samym zespołem, tylko bardziej rozpoznawalnym. Nigdy nie będę żałował, że wybraliśmy taką drogę. Talent show, telewizja, radio, ten wywiad - to tylko kanały komunikacji - liczy się spotkanie z drugim człowiekiem w miejscu, gdzie może do niego dotrzeć nasza twórczość.
Można założyć niemal za pewnik, że po zajęciu pierwszego miejsca w "MBTM" będą do was pukać większe wytwórnie. Ale zdecydowaliście się, na dopiero raczkującą na polskim rynku, agencję Hand2Band. Dlaczego?
- To nie jest tak, że od razu rzucają się na ciebie wytwórnie. Przynajmniej w naszym przypadki tak nie było. Współpracowaliśmy przy cyfrowej dystrybucji pierwszego albumu z Fonografiką, stad przy zwiększonym zainteresowaniu wersją fizyczną "We Were So Wrong" zacieśniliśmy współpracę nie szukając innych dystrybutorów.
Przy drugiej płycie wiedzieliśmy na pewno, że z kimkolwiek będziemy wchodzić we współpracę, chcemy być wydawcami - a firma zapewni tylko dystrybucję. Przy dobrej organizacji i ogarnięciu kilku tematów, taki rodzaj funkcjonowania jest dla każdego zespołu dużo bardziej opłacalny i fair. Dlaczego Hand2Band? Bo to firma Damiana Ekmana, z którym znamy się już dłuższy czas i zdążyliśmy się poznać. Damian wcześniej pracował w Fonografice przy naszym pierwszym albumie oraz był odpowiedzialny miedzy innymi za projekt "Fonografika Young Stage" - ogólnopolski przegląd kapel, który wygraliśmy. Od tego czasu nasze drogi spotykały się i rozchodziły, zdążyliśmy się nawet ostro posprzeczać, ale dzięki temu również i porządnie dotrzeć. Od pół roku Damian jest naszym menedżerem - stad naturalną decyzją było zostawić wszystko w jednym miejscu - szczególnie, że pracuje w branży od lat, ma spore doświadczenie, jest konkretny, rzeczowy, nastawiony na realizacje celów i widzimy jak się przy tym wszystkim uwija.
Coraz więcej młodych kapel wydaje płyty na własny rachunek albo w mniejszych wydawnictwach, tak jak wy. Sądzicie, że to dobry kierunek? W czym są, waszym zdaniem, lepsi właśnie tacy wydawcy od tzw. "majorsów"?
- Chyba tak. mnie się bardzo podoba taka droga. Co prawda to jest jak z własnym biznesem, najpierw musisz dużo zainwestować, nigdy nie masz pewności, czy inwestycja się zwróci. Niemniej jeżeli się zwraca, to wiesz, że jest to twoja zasługa, twoja praca, twoje zainwestowane pieniądze i nie masz poczucia, że ktoś wykorzystuje twój sukces. Przynajmniej ja to tak widzę. Dla majorsów jesteś kolejną pozycją na półce, którą przydałoby się sprzedać. Jeżeli z górnej półki, to masz się lepiej, jeżeli nisza, to raczej nie ma co liczyć na duże zaangażowanie w promocję, itd. To są tylko moje przypuszczenia, nie mam za sobą takich doświadczeń. Małe wydawnictwo to często kolejny członek zespołu, konkretni ludzie i konkretne, jasne cele rozwojowe. Każdy album jest ważny, bo od tego zależy funkcjonowanie takiego małego podmiotu.
Chciałbym powrócić jeszcze na chwilę do waszych wydawnictw, a konkretnie do grafik oprawiających płyty. Jak mocno są one związane z waszą muzyką? Można w nich dostrzec odbicie waszych dźwięków?
- Twórczość Danuty Kazimierczak, jej styl, bardzo nam odpowiada - ma w sobie nostalgię, smutek, lęk, ale bywa też w specyficzny sposób radosny. To pasuje do naszej muzyki oraz doskonale potrafi ją graficznie dopełnić. Z pewnością tworzy to nierozerwalną całość, co często możemy przeczytać w komentarzach na nasz temat oraz recenzjach dotyczących naszego poprzedniego albumu. Prywatnie jest żoną naszego drugiego gitarzysty Pawła, więc chyba również to czuje bardziej, bo ma jednego z nas ciągle w swoim otoczeniu.