Awolnation: Teraz jesteśmy niepokonani! (wywiad)
Dominika Węcławek
Zespół, który dał wam "Sail" powraca nie tylko z nową płytą, ale też z nowym składem, by wystąpić na żywo w warszawskim klubie Proxima (niedziela 16 sierpnia). Przed koncertem rozmawiamy z Aaronem Bruno, liderem Awolnation, o odpowiedzialności, brutalnych piosenkach i o tym, dlaczego chciał, by na albumie "Run" gitary brzmiały jak syntezatory.
Wspomniany przebój "Sail" w Polsce znany jest w naszym kraju głównie z reklamy telewizyjnej, ale posłużył już jako podkład muzyczny seriali ("Wikingowie"), filmów o sportach ekstremalnych, transmisji igrzysk olimpijskich, meczów i reklam, był też wielokrotnie coverowany przez największe światowe gwiazdy (m.in. Macy Gray).
Dominika Węcławek: Kiedy ostatni raz widziałam was na żywo mieliście w swoim repertuarze zaledwie dwie piosenki na nowy krążek. Jak długo zabrało wam dojście od pierwszego albumu Awolnation do płyty "Run"?
Aaron Bruno: - Nie wiem jak to odczuli pozostali członkowie grupy, podejrzewam, że jednym czas się dłużył, a inni musieli się bardzo szybko ogarnąć ze swoją partią. Dla mnie ta droga była w sam raz, przygotowywanie materiału trwało dokładnie tyle, ile powinno. Pamiętasz pewnie, jak dłużyły się upalne dni, kiedy byłaś dzieckiem. Dopiero świadomość, że nie mamy wpływu na to, kiedy wschodzi i zachodzi słońce pozwala poczuć spokój. To samo mam z piosenkami. Kiedyś denerwowałem się, że nie mogę skończyć jakiegos utworu w danym momencie. Teraz po prostu pozwalam wszystkiemu dojrzewać w swoim czasie.
Wspominałeś o reszcie zespołu. Skład mocno się zmienił w ostatnich latach, czy to miało wpływ na brzmienie nowego albumu?
- Nie wydaje mi się, bo zazwyczaj wszystko wygląda niezmiennie od lat. Najważniejszy etap, czyli tworzenie nowych piosenek, praca nad kompozycją i aranżacją to mój czas. Jestem tylko ja i wypełnione sprzętem studio. Potem dopiero następuje ten moment, kiedy reszta muzyków do mnie dołącza i ogrywamy cały materiał, sprawdzamy, czy nie ma czegoś zbędnego, czy aby wszystko da się dobrze zagrać na żywo...
I tu pewnie musiałeś poczuć różnicę, bo wiem dobrze, że każdy z dotychczasowych muzyków w zespole miał swoich wiernych fanów, czy to był perkusista Hayden Scott, czy gitarzysta Dave Amezcua, siłą rzeczy musi być inna energia na scenie, prawda?
- Tak. No wiesz, Jak każdy statek, tak też i Awolnation raz unosi się na falach, a raz grzęźnie na mieliźnie. Wszyscy dotychczasowi muzycy byli wyjątkowi, to fakt, ale nie każdy dawał radę pogodzić wszystko, co trzeba, by być szczęśliwym człowiekiem i spełnionym członkiem zespołu. Teraz czuję, że przyszedł moment, w którym mam najlepszy możliwy skład. Lepszego sobie nie mogłem wymarzyć. Kenny Carkeet jest wciąż ze mną i to jest niesamowita sprawa, bo jako jedyny jest od początku w Awolnation i wciąż ma tyle energii, że zasiliłby nią średniej wielkości miasteczko. Kiedy biega po scenie nigdy nie wiem, co mu przyjdzie do głowy. Dru Blood musiał porzucić świat muzyki, bo jego rodzina znacznie się rozrosła, obecnie stara się ogarnąć stado swoich dziewczyn. Mamy więc nowego basistę i nowego perkusistę. I ten perkusista to jest taka ekstraklasa! Czuję, że teraz jesteśmy niepokonani!
Zobacz teledysk "Sail":
Pamiętam, że kiedy zaczynaliście grać pierwsze kawałki z drugiej płyty na koncertach, wszystko wskazywało na to, że uciekacie od eklektyzmu znanego z debiutu. Nowe piosenki miały wyraźnie zarysowany rockandrollowy charakter, więcej było gitar, mniej syntezatorów. Elektronika wróciła dopiero na albumowych wersjach. Chcieliście przetestować fanów?
- Nie. Nie chciałem robić niczego takiego. Po prostu pracowałem tak długo nad kolejnymi utworami, aż czułem, że są kompletne. Jeśli w pewnym momencie, choćby i po roku, dochodziłem do wniosku, że dana kompozycja domaga się tego, by dodać tam partie syntezatorowe, robiłem to. "Run" jest znacznie bardziej organicznym krążkiem, niż "Megalithic Symphony". Słusznie zauważyłaś, że jest więcej gitar, ale zależało mi na tym, by grały jak syntezator. Wszystko po to, by była lepsza dynamika. Po prostu najbardziej zależy mi na tym, by nasza muzyka dawała solidnego kopa, środki, jakimi to osiągniemy są nieistotne. Skoro więc gitara może brzmieć jak syntezator a zarazem nadawać utworom znacznie bardziej energetyczny charakter - nie zawaham się jej użyć!
To organiczne brzmienie pomaga też chyba na koncertach, bo chyba znacznie łatwiej jest wykrzesać energię nie korzystając z elektroniki, co?
- Teoretycznie tak, choć sam występ znacznie łatwiej jest dziś grac wyłącznie z użyciem elektroniki. Tu odpalasz podkład, tam podkręcasz, tu naciśniesz, nie musisz nawet umieć śpiewać. Skaczesz po scenie jak tancerka kabaretowa, machasz łapami i część ludzi to kupuje. Niektórym nie przeszkadza, że ściemniasz niczym Milli Vanilli. Cóż... Jest cała gama zespołów ze sceny niezależnej, które po prostu korzystają z samplerów. Nie mają już gitar, mają ich sample, nie mają prawdziwych bębnów, mają maszyny perkusyjne, zupełnie, jak kiedyś zespoły hiphopowe. Czy to nie szalone, że hiphopowcy coraz częściej mogą sobie pozwolić na to, by grać z zespołem żywych muzyków, a jakieś niby rockowe grupy zastępują artystów maszynami? No... A granie organiczne okazuje się być wyzwaniem. Niektórzy nie zdają sobie sprawy ile godzin prób i wpadek kosztuje nas granie z taką swobodą i luzem na żywo.
Kiedy słuchałam waszej nowej płyty "Run" po raz pierwszy odniosłam wrażenie, że nie ma tu tak wielu chwytliwych i przebojowych piosenek, co na debiucie. Całość jest natomiast zdecydowanie bardziej melancholijna. Co wpłynęło na taką zmianę klimatu?
- Cóż, nowy album jest znacznie bardziej osobisty. Sporo tu szorstkiej brutalności, a to, co miało być z założenia lekkie, zostało przybrudzone. Oczywiście wszystkie piosenki wciąż maja swoje źródło w tej samej duszy, która naznaczyła "Megalithic Symphony", tego nie zmienię. ale faktycznie - nagrywając "Run" byłem już innym człowiekiem, bardziej dorosłym. Mam większe poczucie odpowiedzialności. Gdy nagrywałem pierwsze piosenki na debiut, byłem szczeniakiem, byłem zły i zbuntowany. Teraz wiem, że moich słów słuchają ludzie na całym świecie, że część moich fanów to dzieciaki. To chyba naturalne, że czuję się odpowiedzialny za to, co moje piosenki wniosą w ich życie, prawda?
Zobacz teledysk "Hollow Moon (Bad Wolf)":
A jak było z presją, czy nie miałeś wrażenia, że wszyscy czekają na to, byś nagrał nowe "Sail"?
- Cóż... O tym starałem się nie myśleć. Wolałem się skupić na tym, że skoro tyle osób zakochało się w "Megalithic Symphony", to chociaż część z nich bez kłopotu odnajdzie się w świecie "Run". Nie zamierzam nigdy pisać czegoś pod publiczkę. Nie lubię spełniać cudzych oczekiwań (śmiech). Wystarczy, że muszę podołać własnym ambicjom.