Ania Kłys: Mocno wierzyłam, że droga, którą idę, ma większy sens
Justyna Grochal
O swoim debiutanckim albumie myślała od lat. Ostatnie dwa spędziła na intensywnej pracy, czego owocem jest jej pierwsza płyta "KŁYS01", wydana samodzielnie. - Hasło "Bądź dzielna" dość często towarzyszyło mi w całym procesie - powiedziała nam Ania Kłys. Z wokalistką rozmawialiśmy m.in. o kulisach powstawania jej albumu, momentach załamania, autobiograficznych wątkach zawartych w tekstach i ciężarze bycia uczestnikiem talent show.
Ania Kłys dała się poznać w programie "X Factor", a jesienią 2015 roku przypomniała o sobie telewidzom, występując w "The Voice of Poland". W ubiegłym roku ukazał się jej debiutancki album, nad którym pracowała razem z Markiem Pędziwiatrem z Night Marks Electric Trio. Płyta zapowiadana była jako "dziewięć oprawionych w spokojny elektro pop kobiecych, osobistych opowieści o samodoskonaleniu, stracie, miłości" i to właśnie one są głównym powodem naszej rozmowy.
Justyna Grochal, Interia: - Łatka uczestnika talent show bardziej mobilizuje - bo ma się potrzebę udowodnienia, że się da radę z sukcesem zaistnieć na rynku - czy raczej przytłacza - bo wiąże się z dużą, paraliżującą presją?
Ania Kłys: - Myślę, że to transakcja wiązana i presja związana z uczestnictwem w programie typu talent show jest obustronna - zarówno w stronę artysty jak i odbiorców. Nie jestem zwolenniczką mechanizmu, w którym wokaliści po programach chcą wypuścić cokolwiek swojego, nawet za cenę jakości. Celowo nie poddawałam się tego typu naciskom, chciałam najpierw znaleźć swój styl i klimat, a potem zaprezentować to publice. Było to okupione stresem i niepewnością, ale mocno wierzyłam, że droga którą idę ma większy sens i przede wszystkim odpowiednią jakość.
Wspomniałam o presji w stronę publiczności, bo zauważyłam że fani programów telewizyjnych działają według swoistego schematu, który wprowadza artystę w mały błąd. Podczas pobytu w telewizji fani wysyłają całą masę pochlebnych wiadomości, często bardzo osobistych. Zbliżają się do ciebie i chcą ciągle więcej. Natomiast mniej więcej pół roku po zakończeniu programów nagle znikają. Wtedy przerzucają swoje zainteresowanie na uczestników kolejnych edycji. Artysta może się wtedy poczuć oszukany i spanikowany, bo przecież nic złego nie zrobił, starał się bardzo, a tu nagle został sam, bez wsparcia docelowej publiki.
Dlaczego zdecydowałaś, że wydasz swoją debiutancką płytę samodzielnie?
- Mocno cenię sobie niezależność. Zależało mi na tym, żeby ten materiał wydać w takiej formie, w jakiej uznałam, że jest skończony, bez naginania się do opinii wytwórni. Zależało mi też na czasie - nie chciałam, żeby materiał się zdezaktualizował ani treściowo dla mnie, ani stylistycznie wobec aktualnych trendów muzycznych.
Było to też dla mnie wyzwanie, które wewnętrznie czułam, że powinnam podjąć. Faktycznie jest to cięższa droga, ale dzięki wsparciu otoczenia i bliskich ciągle się motywowałam do pracy.
Czego nauczyło cię to doświadczenie? Czego nowego dowiedziałaś się o sobie?
- Dowiedziałam się na pewno tego, że jestem uparta. Hasło "Bądź dzielna" dość często towarzyszyło mi w całym procesie. Nauczyłam się na pewno, że wydanie sobie samemu płyty nie jest takim prostym zadaniem, jakby się mogło wydawać. Trzeba skoordynować bardzo dużo różnych spraw, dystrybucję cyfrową, design okładki, stronę internetową i wiele innych spraw.
Zaostrzyłam sobie zęby na nowe wyzwania. Moim obecnym celem jest nauczenie się produkcji muzycznej tak, żebym samodzielnie mogła wykonywać większą pracę przy tworzeniu kolejnych utworów. W 2016 otworzyłam również Studio Śpiewu, gdzie udzielam zajęć wokalnych. Chciałabym pojeździć na rozmaite warsztaty czy kursy uzupełniające moją wiedzę z dziedziny nauczania.
Powiedziałaś, że nad swoim debiutanckim albumem pracowałaś cztery lata, ale tak naprawdę intensywnie przez dwa ostatnie. Jak wyglądał ten proces? Miałaś opracowany dokładny harmonogram pracy? Da się w ogóle taki stworzyć?
- Z tematu harmonogramu jedynym moim sztywnym postanowieniem było pilnowanie regularności naszych spotkań z Markiem Pędziwiatrem. Czasami nie wychodziło z nich nic rewelacyjnego, a czasami spotkania były bardzo produktywne i twórcze. Ważne dla mnie było, żebyśmy weszli w określony rytm pracy, co przy Marka zajętościach i przeróżnych projektach było często wyzwaniem.
Nie kierowałam się żadnymi założeniami co do terminów, nie chciałam niczego ponaglać. Hasłem przewodnim było nie kierowanie się w stronę żadnego gatunku, tylko tworzenie muzyki. Nie chcieliśmy określać tego, co robimy etykietami, nie sugerowaliśmy się tym, co jest modne, słuchaliśmy siebie nawzajem i tak powstała "KŁYS01". Tak samo było z liczbą piosenek i skitami na płycie. Nigdy nie ustaliliśmy, ile ma być piosenek i jaki czas trwania płyty. W pewnym momencie uznaliśmy, że już wystarczy. Moim pomysłem były skity, które w założeniu miały przeprowadzać słuchacza poprzez zróżnicowany klimat utworów i dodawać smaku całości materiału.
Miewałaś w czasie pracy nad albumem momenty załamania, w których chciałaś rzucić to wszystko, odpuścić?
- Oczywiście! (śmiech) Czasami powątpiewałam w to, czy jestem w stanie to zrobić i czy jestem wystarczająco dobra. Myślę, że każdy ma swoje momenty słabości, wtedy powstają najlepsze piosenki!
Wspomniałaś o pracy z Markiem Pędziwiatrem z Night Marks Electric Trio, który realizował z tobą płytę. Jak trafiliście na siebie?
- Poznaliśmy się na jednym z jam session we Wrocławiu, w klubie LuluBelle Cafe. Marek akurat świeżo się sprowadził do Wrocławia ze Świnoujścia i dość szybko zaczęliśmy grać razem i tworzyć. Początkowo długo szukaliśmy takiego brzmienia, które by nas satysfakcjonowało, napisaliśmy kilka piosenek, które prawdopodobnie nigdy nie ujrzą światła dziennego. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, udało się i po stworzeniu "Mojego Miłego", który był pierwszą piosenką napisaną na album, już wiedzieliśmy, w którą stronę zmierzamy.
Tytuł płyty od początku był taki? Miał podkreślić, że otwierasz własny rachunek i z niego chcesz być rozliczana?
- Przez długi czas nie miałam pomysłu zarówno na tytuł płyty, jak i okładkę. Chciałam oddać nimi charakter płyty, informację, że jest to moje pierwsze wydawnictwo i zachować to w minimalistycznym stylu. Tak więc stanęło na, jak to niektórzy nazywają, "ascetycznym", czarnym kolorze z tęczowym napisem KŁYS01, gdzie zawarło się wszystko, na czym mi zależało.
Ostatnio na koncercie konferansjer zapowiedział, że zagramy materiał z płyty "Kłys 001". (śmiech) Numeracja niczym z Bonda mocno mnie rozbawiła, ale też zaczęłam się zastanawiać, ile faktycznie płyt uda mi się nagrać i w którą stronę ruszę chociażby z kolejnym albumem. Ciekawe, co przyniesie los.
Powiedziałaś w jednym z wywiadów, że "artysta głównie śpiewa o sobie". Jak bardzo autobiograficzna jest twoja opowieść na płycie "KŁYS01"?
- Myślę, że jest bardzo autobiograficzna. Nie wszystkie piosenki w sposób dosłowny przedstawiają zdarzenia z mojego życia, ale każda opisuje emocje, które przeżywałam. Niektóre są bardzo osobiste, tak jak "Searchin’", która jest utworem napisanym dla mojego zmarłego taty, w której mocno słychać smutek i żal. Natomiast "Noc", która swój początek miała w bardzo kiepskim momencie mojego życia, powstała mniej więcej o czwartej nad ranem, kiedy to po raz kolejny zrywałam się ze snu z poczuciem paniki i zagubienia. Zastanawiałam się, czy muzyka i śpiewanie w moim wydaniu ma rację bycia i czy to, co robię, jest wystarczająco dobre. Myślę, że życie artysty jest bardzo niestabilną profesją i trzeba mieć naprawdę grubą skórę, żeby poświęcić się temu w 100%.
Skoro śpiewasz o sobie, to czy tworzenie nowych piosenek ma dla ciebie funkcję w pewnym zakresie terapeutyczną?
- Oczywiście, jest to oczyszczający akt. Często wręcz ekshibicjonistyczny! Przez dłuższy czas zmagałam się z dopuszczeniem odbiorcy do swojego wnętrza, uczuć, emocji. Myślę, że to kwestia dojrzałości i pewnych zdarzeń w życiu, kiedy człowiek odpuszcza konwenanse, nie kryguje się i po prostu daje siebie innym na zasadzie terapii obustronnej.
Co takiego jest w twórczości Jonasza Kofty, którą interpretowałaś wspólnie z Krzysztofem Kiljańskim, że pozwoliło ci otworzyć się na pisanie po polsku?
- Przede wszystkim jest po polsku. (śmiech) Zawsze bardzo chętnie śpiewałam po angielsku i początkowo tak się przyzwyczaiłam do wygody chowania się za obcym słownictwem, że miałam duży problem z polską wymową w piosenkach oraz poprawnym i ciekawym frazowaniem. Dopiero praca przy materiale Jonasza Kofty sprawiła, że doceniłam ojczystą twórczość i zainteresowałam się pisaniem po polsku.
Czy w ramach promocji albumu wyruszysz w trasę koncertową?
- Planowana jest wiosenna trasa koncertowa po Polsce. Chcemy zagrać w takich miastach jak Warszawa, Poznań, Kraków, Łódź i oczywiście Wrocław. Najbliższa okazja do posłuchania nas na żywo będzie na koncercie RamSession w RadiuRam. Można posłuchać online, na antenie radia oraz oczywiście na żywo.
O najbliższych datach będę informować na stronie internetowej oraz wszystkich portalach społecznościowych. Serdecznie zapraszam na koncerty!