"Zawsze robiliśmy swoje"
Marie Fredriksson i Per Gessle spotkali się po raz pierwszy w 1978 roku. On był wtedy liderem punkowego zespołu Gyllene Tider, ona - nieśmiałą, szczupłą, długowłosą szatynką, śpiewającą w zespole Strul. W połowie lat 80. postanowili stworzyć wspólny zespół. Tak narodził się duet Roxette - jedna z najsłynniejszych szwedzkich grup w historii. Sprzedali kilkadziesiąt milionów płyt i kilkakrotnie objechali świat ze swoimi koncertami. Jesienią 2002 roku Marie Friedriksson ciężko zachorowała i przeszła operację usunięcia guza mózgu. Na szczęście wokalistka wraca już do zdrowia, ale tegoroczne plany koncertowe zespołu musiały zostać anulowane. W marcu 2003 roku ukazała się kompilacja "The Pop Hits", zawierająca najsłynniejsze przeboje Roxette. Z kompozytorem i autorem tekstów większości przebojów grupy, Perem Gessle, rozmawiał w Sztokholmie Jan Kulig (RMF FM). Artysta opowiedział mu o najciekawszych momentach w historii Roxette, porównaniach z Abbą, chorobie Marie, rodzinie i planach na przyszłość.
Czy mógłbyś powiedzieć parę słów o sobie?
O mój Boże... Jestem okropnie stary, mam 44 lata i robię to od bardzo dawna, odkąd skończyłem 19 czy 20 lat - wtedy zająłem się zawodowo muzyką. Mam szczęście pracować z moją bardzo dobrą przyjaciółką Marie Friedrikson, z którą udało mi się odnieść pewien sukces przez te wszystkie lata. To wspaniałe.
Jaka jest wasza najnowsza płyta?
Najnowsza płyta jest właściwie składanką. Podzieliliśmy nasze piosenki na dwie grupy: ballady i szybsze utwory. Jest to podsumowanie całej kariery zespołu Roxette od roku 1989.
Mówiąc "podsumowanie" masz na myśli to, że wasza kariera dobiegła końca?
Nie, w żadnym wypadku. Zdecydowaliśmy, że wydamy taką płytę półtora roku temu, po ukazaniu się "Room Service" i trasie promującej ten album. W 2002 roku nagraliśmy trzy nowe numery, które umieściliśmy na tej składance. Mieliśmy w planie kolejne tournee, ale po tym, jak Marie zachorowała we wrześniu, musieliśmy je odwołać. Teraz wraca powoli do zdrowia, choć do końca roku będzie musiała odpocząć - jednak w przyszłości na pewno pojawią się następne płyty Roxette. Na razie nie mogę powiedzieć, kiedy znów będziemy razem pracować, wszystko zależy od Marie. To, co ją spotkało, jest bardzo poważne i to ona sama musi zdecydować, kiedy będzie gotowa wrócić do pracy.
W jaki sposób pracujecie nad muzyką?
Jeśli chodzi o pisanie piosenek, jestem raczej samotnikiem. Najpierw nagrywam demo, a potem rejestruję profesjonalną wersję w moim studio. Jeżeli mi się spodoba, puszczam to Marie i Clarence'owi Ofwermanowi, który jest naszym producentem od początku, od 1986 roku. Jeśli dojdziemy do wniosku, że chcemy nagrać "prawdziwą" wersję danej piosenki, zapraszamy ludzi, którzy naszym zdaniem mogą nam w tym pomóc. Pisanie piosenek to samotna praca - przynajmniej dla mnie. Nie czuję się zbyt komfortowo pracując z innymi ludźmi. Nie wiem, dlaczego tak jest - po prostu lubię być wtedy sam, nie lubię czuć na sobie presji, aby coś zaprezentować. Po prostu zajmuję się swoją małą działką.
Jak to się stało, że w ogóle zacząłeś pisać piosenki? Jest jakieś szczególny powód, czy też po prostu wypływa to z twojego wnętrza?
To w sumie dobre pytanie. Trudno powiedzieć. Zacząłem pisać teksty, kiedy miałem 14 lat - zawsze interesowało mnie tworzenie poezji i tego typu sprawy. Kiedy w połowie lat 70. pojawiła się nowa fala i punk, zyskałem motywację, aby zacząć uczyć się grać na jakimś instrumencie. Najbardziej podobało mi się to, że w modzie było złe brzmienie - o to przecież w tym wszystkim chodziło. Nie musiałeś być wirtuozem, aby założyć zespół. Bardzo mi się to spodobało, więc zebraliśmy się z chłopakami ze szkoły - brzmiało to okropnie, ale takie były początki. Wtedy poczułem, że muzyka rockowa i pop to moje "narzędzia", to co mógłbym namalować pędzlem, zacząłem wyrażać za pomocą słów i muzyki. Tak więc zajmuję się tym od bardzo dawna. Przede wszystkim jestem kompozytorem, a dopiero potem gitarzystą, muzykiem, artystą. Nie mógłbym grać w zespole, w którym nie miałbym wpływu na pisanie muzyki.
Czy jest piosenka, którą z jakiegoś powodu lubisz szczególnie?
Wiesz, to tak, jakby powiedzieć, że któreś dziecko lubisz bardziej niż inne. Ja lubię je wszystkie (śmiech). Oczywiście, niektóre piosenki okazały się lepsze niż się tego spodziewałem na początku. Jedną z nich jest "Milk And Toast And Honey". Piosenka "The Look" powstała w ten sposób, że kupiłem sobie nowy syntezator i bawiłem się nim, wciskając różne klawisze, aż w końcu okazało się, że mam nowy utwór. Jego słowa brzmią jak przewodnik: "Chodzi jak mężczyzna, uderza jak młot" itd. Liczy się tam głównie rytm. Brzmiało to jednak na tyle dobrze, że zdecydowałem się to zatrzymać. Wyszło z tego fantastyczne popowe nagranie. Czasami zdarzają się takie niespodzianki. Bywa też i tak, że grasz jakąś piosenkę na fortepianie, bardzo ci się podoba, gdy ją śpiewasz, a potem wchodzisz do studia i klapa. Nigdy nic nie wiadomo.
Z piosenką "The Look" związana jest też pewna amerykańska historia - możesz ją przybliżyć?
Jesienią 1988 roku koncertowaliśmy Szwecji i usłyszeliśmy plotki, że naszą muzykę grają w Ameryce. Nie wydaliśmy tam żadnej płyty, więc pomyśleliśmy, że to jakiś żart. Okazało się, że pewien amerykański student, biorący udział w programie wymiany, kupił w Szwecji nasz album "Look Sharp" i przywiózł go do Minneapolis, skąd pochodził. Tamtejsza największa stacja radiowa zorganizowała show, podczas którego słuchacze mogli prezentować swoje ulubione nagrania. Chłopak zostawił naszą płytę w tym radiu i wpadła ona w ręce dyrektora programowego. Posłuchał pierwszej piosenki, czyli właśnie "The Look" i zwariował na jej punkcie.
Zapytał: "Co to jest?". Oczywiście nikt nie miał pojęcia. Zaczęli to grać i rozdzwoniły się telefony, ludzie chcieli tego słuchać w kółko. My sami o niczym nie wiedzieliśmy, wszystko eksplodowało w tej stacji radiowej z Minneapolis. Jedyny podobny przypadek, o jakim słyszałem, przydarzył się grupie The Police, gdy kilka lat wcześniej coś podobnego spotkało ich piosenkę "Roxanne".
Prawdopodobieństwo odniesienia sukcesu w ten sposób jest bardzo małe, bo przemysł muzyczny jest bardzo sformatowany, rządzą nim plany i playlisty. Było to tym bardziej fantastyczne. Odnieśliśmy sukces, bo ludzie chcieli słuchać naszej piosenki, pytali: "Kto to śpiewa?".
Czy jest jakiś szczególny koncert, wydarzenie, które utkwiło ci w pamięci, które wspominasz do dziś?
Było tego tak dużo... Graliśmy mnóstwo koncertów - myślę, że dzięki temu wciąż działamy. Fantastyczna była pierwsza trasa po Ameryce Południowej. Nie oczekiwaliśmy niczego szczególnego, jadąc do Brazylii, Argentyny, Peru, Paragwaju, Urugwaju i innych tego typu miejsc. I nagle wyprzedaliśmy stadiony mogące pomieścić 60-65 tysięcy ludzi. W Buenos Aires zagraliśmy dwa koncerty dla 50-tysięcznej widowni. Nie mogliśmy tego nijak zrozumieć (śmiech).
Były też inne miejsca - np. byliśmy jednym z pierwszych zespołów z Zachodu, który dostał pozwolenie na występ w Pekinie w Chinach. To było coś szczególnego. Oczywiście trzeba też wspomnieć o koncertach w Nowym Jorku, na Wembley w Londynie, w Tower Theatre w Filadelfii - szczególnie to ostatnie miejsce było fantastyczne, bo jestem wielkim fanem Davida Bowiego, a w młodości jedną z moich ulubionych płyt była jego "Live at The Tower Of Philadelphia". Kiedy się tam znaleźliśmy, okazało się, że jest to bardzo mała sala, mieści się w niej mniej więcej 1400 osób. Pomyślałem sobie: "Cholera, zdawało mi się, że to będzie coś wielkiego!". Niestety, było to bardzo małe.
Wspomniałeś, że piszesz piosenki w samotności, ale w końcu musi przyjść ten moment, kiedy spotykacie się z Marie i dalej pracujecie wspólnie. Jak wam się pracuje?
Marie jest dość kapryśna. Jeżeli nie podoba się jej jakaś piosenka, a szczególnie jej słowa, nie chce jej śpiewać. Dlatego jeśli mam pomysł na piosenkę, którą to ona ma śpiewać, muszę stanąć na rzęsach, aby sprostać jej oczekiwaniom. Jeśli mi się to uda, jeśli ona powie: "Uwielbiam tę piosenkę", po prostu wchodzimy do studia, próbujemy znaleźć tonację, w której czułaby się najlepiej. Jeżeli coś jej się nie podoba, proponuje, abyśmy zmienili to czy tamto, rozszerzyli daną partię itd. Na tym etapie zaczyna się proces tworzenia przez zespół Roxette. Potem oczywiście trzeba włożyć w to jeszcze wiele czasu i wysiłku, aby dopracować wszystkie szczegóły. Na etapie miksowania nie jest to jeszcze gotowe, można wyrzucić jakieś solo, coś dodać itp. To skomplikowany proces, który zabiera sporo czasu.
Czy w tym procesie jest jakiś element, który lubisz bardziej niż pisanie piosenek?
Nie. Kiedy piszesz piosenkę, albo pracujesz nad nią w studio, po prostu pozwalasz się jej rozwijać i może się okazać, że trwa ona, powiedzmy, pięć minut. Potem, podczas miksowania, myślisz sobie na przykład: "Można byłoby ją skrócić do czterech minut". W większości piosenek znajdziesz jakieś "niepotrzebne" elementy. Myślę, że prawdziwe mistrzostwo w tworzeniu piosenek polega na tym, że potrafisz poprawić to, co już zrobiłeś.
Jak ty doszedłeś do tego mistrzostwa?
Nie mam pojęcia. Zawsze powtarzam, że jestem "produktem" mojej kolekcji płyt (śmiech). Myślę, że jest w tym sporo prawdy. Interesuję się rockiem i popem odkąd skończyłem sześć lat. Mój brat, który jest ode mnie starszy o siedem lat, słuchał Led Zeppelin, The Beatles i tego typu rzeczy, pochodzących z końca lat 60. Kiedy byłem nastolatkiem, nastały czasy glam rocka: T. Rex, Davida Bowiego, Mott The Hopple, Gary'ego Glittera, Sweet. To wszystko miało na mnie ogromny wpływ. Do dziś, gdy piszę piosenki, odwołuję się do tego, co oddziaływało na mnie jako słuchacza.
Zastanawiam się, co sprawiło, że dana piosenka mnie zainteresowała. Czasami może być to coś błahego, np. partia perkusji, brzmienie głosu, efekt gitarowy, cokolwiek. Dlaczego płyty Phila Spectora brzmią tak dobrze? Dlaczego tak dobrze brzmią partie wokalne Briana Wilsona? Jeśli to wszystko przeanalizujesz, możesz się wiele nauczyć. Przede wszystkim musisz mieć jednak ukształtowany gust - to on prowadzi cię tam, gdzie chcesz się dostać. Ja nie potrafiłbym stworzyć dobrej płyty z muzyką taneczną, bo nie jestem znawcą tej muzyki. Jeżeli jednak szukasz prostej, trzyakordowej piosenki pop, takiej jak "Oportunity Knocks", wal do mnie śmiało, wiem jak to się robi. Wszystko jest kwestią gustu, tego kim jesteś i co lubisz.
Co twoim zdaniem sprawia, że ludzie tak kochają muzykę Roxette?
To kolejne dobre pytanie. Tak naprawdę to nie wiem. Widzę parę powodów, dla których odnieśliśmy tak duży sukces: Po pierwsze, jesteśmy dostępni dla masowej publiczności dzięki trasom koncertowym, co nie jest takie powszechne w przypadku zespołów z Top 40. Z drugiej strony, nigdy nie było na nas jakiejś szczególnej mody - zawsze robiliśmy swoje, trzymając się trochę na uboczu. Mieszkamy w Sztokholmie, a nie na przykład w Londynie, Nowym Jorku czy Los Angeles, więc nie jesteśmy tak naprawdę częścią międzynarodowej sceny muzycznej, jak większość zespołów. Jesteśmy trochę z tyłu, albo z boku, jak wolisz.
Korzystamy z tego, tworząc własne piosenki, pracując z własnym zespołem, ze szwedzkimi producentami, sami wydając swoje płyty i uczestnicząc w produkcji teledysków. Jesteśmy aktywnie zaangażowani we wszystko, co dotyczy zespołu Roxette. Myślę, że to wyjątkowa sytuacja. Działamy w ten sposób od samego początku i czerpiemy z tego korzyści. Nie byłbym jednak w stanie powiedzieć, co takiego szczególnego jest w naszej muzyce.
Musi być jakiś trik...
Nie wiem, nie mam zielonego pojęcia. Być może chodzi o to, o czym mówiłem już wcześniej - chodzi o nasz gust. Czytałem kiedyś wypowiedź Benny'ego Andersona z zespołu ABBA, który powiedział, że jest mu bardzo miło, iż cały świat ma taki sam gust, jak on, tzn. lubi Abbę. Sam musisz być swoim największym fanem, jeśli chcesz to robić. Nie możesz wciskać kitu, musisz to kochać. Zawsze byliśmy dumni ze swoich płyt. To nie ma nic wspólnego z popularnością, chodzi o wyłącznie o ich jakość.
Wspomniałeś o zespole ABBA - jak porównałbyś ich muzykę z waszą?
Tak naprawdę jest to zupełnie inne pokolenie. ABBA święciła triumfy w latach 70. Można jednak znaleźć pewne podobieństwa: Największym idolem Benny'ego Andersona jest Brian Wilson z Beach Boys i my również lubimy styl tego zespołu, choć nigdy nie inspirowaliśmy się nim aż tak bardzo jak ABBA. Oni w pewnym momencie poszli w stronę musicali, jazzu i to jest coś, co nas zdecydowanie różni. Na naszym drzewie jest zdecydowanie więcej gałęzi rockowych, jeśli można tak powiedzieć. Jak już wspomniałem, swój pierwszy zespół założyłem w czasach nowej fali, z kolei Marie ma korzenie bluesowe. Trudno dopatrzeć się jakichś elementów bluesowych w muzyce ABBY (śmiech). Marie ma je jednak w swoim głosie. Tak więc jest parę podobieństw, ale znacznie więcej różnic między Roxette a ABBĄ.
Osobiście jestem wielkim fanem ABBY, szczególnie ich popowych rzeczy, takich jak "SOS". "When I Kiss The Teacher", "Honey Honey" - tego typu popowej konfekcji. Uwielbiam te piosenki. Nie przepadam natomiast za tymi wielkimi przebojami typu "I Had A Dream". Sądzę jednak, że pod względem kompozytorskim reprezentujemy zupełnie inną klasę - oni byli mistrzami w tej robocie, a ja wciąż się uczę.
Czy fakt, że piszesz piosenki w języku angielskim, który nie jest twoim ojczystym językiem, sprawia ci jakieś kłopoty?
Na początku było to bardzo trudne. Przez wiele lat moje teksty były naprawdę do niczego (śmiech). Z drugiej strony świat popu z dużą wyrozumiałością podchodzi do słów piosenek, możesz sobie całkiem dobrze radzić, mając głupkowate teksty. W tej sytuacji jeśli napiszesz coś naprawdę dobrego, od razu się wyróżniasz. Przez te wszystkie lata poczyniłem postępy i udaje mi się pisać w miarę interesujące teksty. Ale masz rację, to jest mój drugi język i czasami ciężko jest wychwycić pewne niuanse, w porównaniu ze swoim ojczystym językiem. Najlepszym sposobem, aby sobie z tym poradzić, jest poważne zainteresowanie się językami, poza tym trzeba pisać, pisać i pisać, ile tylko się da i w ten sposób poprawiać swoje umiejętności. Tak to działa w moim przypadku.
Kiedy zorientowałeś się, że piszesz już wystarczająco dobre teksty po angielsku?
Myślę, że duże znaczenie miały tu piosenki "I Love The Sound Of Crashing Guitars", "Do You Wanna Go The Whole Way" czy "Milk And Toast And Honey". Te tytuły cię intrygują, są znacznie bardziej interesujące niż "Listen To Your Heart", "It Must Have Been Love" itp. Te tytuły są bardziej neutralne. Nie oznacza to, że teksty tych piosenek są do niczego, z pewnością mają one jakiś sens, ale dla mnie ważny był moment, gdy zacząłem wymyślać naprawdę interesujące tytuły. Stało się to mniej więcej w okolicach albumu "Crash Boom Bang". Piosenka "Joyride" również ma zabawny, popowy tekst, ale trudno go uznać za arcydzieło (śmiech).
Masz wielki dom, jesteś w tej chwili największą szwedzką gwiazdą na świecie. Jak wygląda codzienne życie kogoś takiego?
Nie ma żadnej normy, każdy dzień wygląda inaczej, wszystko zależy od tego, co akurat dzieje się w moim życiu zawodowym. Akurat teraz mam dużo roboty przy promocji nowego albumu, ostatnio byłem już w Danii i w Norwegii, rano nagrywałem program dla szwedzkiej telewizji, jutro udzielam kolejnych wywiadów telewizyjnych. Kiedy nie pracuję, spędzam dużo czasu z rodziną, mam 5,5-letniego syna, z którym staram się przebywać tak długo, jak to jest możliwe, zawsze sprawia mi to dużą przyjemność. Spotykam się też z przyjaciółmi, chodzę do kina, żyję normalnie. Moja żona tak czy inaczej narzeka, że pracuję non stop (śmiech).
Być może to prawda, ale dziś i tak pracuję dużo mniej niż kiedyś. Dziesięć, piętnaście lat temu pracowałem na okrągło - ale tak już musi być, jeśli jesteś w takim zespole jak Roxette. Jeżeli odniosłeś wielki sukces i nie chcesz tego zaprzepaścić, musisz ciężko pracować. Zawsze jest do udzielenia jakiś wywiad. Ktoś kiedyś nam powiedział, że udzieliliśmy tysiąca czterystu wywiadów w ciągu siedmiu miesięcy promocji płyty "Look Sharp". To całkiem możliwe. Właśnie dlatego w 1995 roku zrobiliśmy sobie przerwę - mieliśmy za sobą siedem lat nieustannej pracy przy promocji, nagrywaniu, produkowaniu i koncertowaniu. Poza tym Marie urodziła wtedy pierwsze dziecko.
Właściwie całą trasę "Crash Boom Bang", trwającą około roku odbyła mając dopiero co narodzone dziecko. Josephine, jej córka, spędziła ten czas w garderobie. To było szaleństwo, nie wiem, jak ona to zrobiła. Tak czy inaczej w 1995 roku musieliśmy zrobić sobie przerwę, bo nie da się cały czas żyć na tak wysokich obrotach, od czasu do czasu trzeba się zająć czymś innym.
Zabierasz swoją rodzinę w trasy koncertowe, czy każesz jej czekać na siebie w domu?
Mam to szczęście, że moja żona pracowała kiedyś w agencji turystycznej. W momencie, kiedy zaczęliśmy jeździć w długie trasy, stała się odpowiedzialna za organizowanie biletów dla całej ekipy, więc tak naprawdę miała więcej pracy ode mnie. Do moich obowiązków należało chodzenie na konferencje prasowe i granie koncertów wieczorem - poza tym miałem czas dla siebie. Ona natomiast musiała wydzwaniać w różne miejsca, jeśli coś się zmieniało, albo ktoś coś zgubił. Była w to bardzo zaangażowana. Kiedy patrzę na to z dzisiejszej perspektywy myślę, że miało to kluczowe znaczenie dla naszego związku. Ona wiedziała, na czym to wszystko polega, znała ten tryb życia, czuła się związana z zespołem Roxette i z naszym sukcesem.
Czy twój syn jest równie wyrozumiały, co twoja żona?
(śmiech) On jest jeszcze bardzo młody. Był z nami podczas trasy "Room Service". Jedyną naszą piosenką, jaka mu się podoba, jest "Real Sugar" (śmiech). Za każdym razem, kiedy ją graliśmy, wychodził z garderoby i słuchał, a potem wracał do zabawy z Playstation. Oprócz tej piosenki lubi jeszcze "Opportunity Knocks", ogólnie podobają mu się szybkie kawałki. Być może to moja nowa publiczność, pięcioipółlatkowie (śmiech).
Na koniec mam tu jeszcze listę niektórych waszych piosenek. Czy mógłbyś wybrać parę z nich i opowiedzieć o nich jakieś ciekawe historie?
Zacznę może od "Joyride". Kiedy napisałem tę piosenkę, od razu wiedziałem, że to będzie coś wielkiego. Skomponowałem ją przy użyciu gitary akustycznej, poszło to bardzo szybko. Moja żona zostawiła mi na fortepianie kartkę, na której było napisane po szwedzku: "Cześć, ty głupku, kocham cię". Pomyślałem: "To świetny tekst, wykorzystam go". Czytałem kiedyś wywiad z Paulem McCartneyem, który powiedział, że pisanie piosenek razem z Johnem Lennonem było jak niekończąca się przejażdżka. Stąd właśnie wziął się tytuł "Joyride". Cały czas wykorzystuje się takie drobne rzeczy. Niestety, nie wszystkie piosenki powstają tak łatwo.
Z kolei piosenka "Almost Unreal" została napisana do filmu z Bette Midler, który nazywał się "Hokus Pokus", stąd właśnie w tekście pojawiają się te słowa. Jednak oni jej nie chcieli, wybrali utwór zespołu En Vogue, więc wykorzystaliśmy ją w innym filmie, który nazywał się "Super Mario Brothers". Tę piosenkę nagraliśmy w Wielkiej Brytanii, gdzie stała się dużym przebojem, jednak poza tym raczej odeszła w zapomnienie, wypadła z repertuaru Roxette.
Czy "Mleko i tost z miodem" to twoje ulubione śniadanie?
Niezupełnie. To jeden z tych tytułów, które przez wiele lat nosiłem w swoim notesie. Uwielbiam tytuły, które kreują jakąś sytuację. "Milk And Toast And Honey" kojarzy mi się właśnie ze wstawaniem z łóżka rano i wymyślaniem jakiejś historii, która może się wydarzyć w ciągu dnia. W ten sposób można wymyślić wiele różnych rzeczy. To kolejna piosenka, co do której od razu wiedziałem, że będzie wielkim przebojem. Jest stworzona specjalnie dla Marie - nosiłem ją w głowie przez wiele miesięcy, nie musiałem nawet tego zapisywać, wszystko, łącznie z tekstem miałem już gotowe. Coś takiego zdarza się bardzo rzadko, ale efekt jest świetny.
"Wish I Could Fly" to trochę inna piosenka, różni się konstrukcją od większości piosenek. Jest oparta na powtarzającym się w kółko motywie, na tle którego Marie śpiewa swoją partię. Bardzo rzadko zdarza mi się komponować tego typu utwory, zazwyczaj lubię zmieniać akordy w sposób typowy dla piosenek pop. Miałem wiele wątpliwości dotyczących tego utworu, bo bardzo różnił się on od tego, co zwykle robię. Dopiero w studio zorientowaliśmy się, że to będzie killer. Oczywiście umieściliśmy to na pierwszym singlu promującym płytę "Have a Nice Day", która była czymś w rodzaju naszego comebacku. To świetny numer, głos Marie cudownie sprawdza się w tego rodzaju kompozycjach. Ona potrafi coś takiego zaśpiewać.
Dziękuję za rozmowę.